Выбрать главу

Czuł – widział – na sobie wzrok Madame Lavier, jej badawcze oczy.

– To rozsądne wyjście.

– Pewnie… Pan się źle czuje?

– Mówiłem już, to nic. Przejdzie.

– Całe szczęście. A teraz przepraszam na chwilę…

– Nie! – Jason chwycił ją za ramię.

– S’il vous plaît, monsieur. Tylko do toalety. Jeśli pan chce, niech pan stanie przy drzwiach.

– Wychodzimy. Może pani wstąpić po drodze. – Bourne skinął na kelnera, żeby przyniósł rachunek.

– Jak pan sobie życzy – rzuciła, nie spuszczając z niego wzroku.

Stał w mrocznym korytarzu, pomiędzy plamami światła z lamp wpuszczonych w sufit. Naprzeciwko była damska toaleta, oznaczona małymi złotymi literami: les femmes. Mijali go sami urodziwi ludzie – zachwycające kobiety, przystojni mężczyźni, zupełnie jak ci z orbity „Les Classiques”. Jacqueline Lavier była tu u siebie.

Natomiast w toalecie siedziała już blisko dziesięć minut, co zaniepokoiłoby Jasona, gdyby potrafił skupić uwagę na upływie czasu. Nie potrafił: cały płonął. Trawił go ból, dręczył hałas, każdy nerw kończył się żywym ciałem, odsłonięty i bezbronny. Włókna nabrzmiały, jakby w potwornym strachu przed nakłuciem. Patrzył prosto przed siebie, za plecami miał historię martwych ludzi. Przeszłość odbijała się w oczach prawdy. Szukały go, a on je widział. Kain… Kain… Kain!

Potrząsnął głową i spojrzał na czarny sufit. Musi jakoś funkcjonować, nie wolno mu ciągle spadać, nurkować w otchłań ciemności i wichury. Trzeba podjąć decyzje… Nie, już zostały podjęte. Teraz należy je wprowadzić w życie.

Marie. Marie? O Boże, kochanie, tak bardzo się myliliśmy!

Odetchnął głęboko i zerknął na zegarek – chronometr, który wymienił za delikatne złote jubilerskie cacko, własność markiza z południa Francji. To człowiek niezwykłej zręczności, piekielnie pomysłowy… Nie czuł radości z tej oceny. Popatrzył w stronę toalety.

Gdzie była Jacqueline Lavier? Dlaczego nie wychodziła? Co się spodziewała osiągnąć tkwiąc w środku? Kiedy tu przyszli, miał na tyle przytomny umysł, żeby zapytać maltre’a, czy w toalecie jest telefon; tamten zaprzeczył, wskazując budkę przy wejściu. Lavier stała wtedy obok i wszystko słyszała. Pojęła, skąd to pytanie.

Oślepiający błysk światła. Jason odskoczył w tył, wpadł na ścianę. Zasłonił oczy ręką. Jaki ból! Chryste, oczy mu płonęły.

Później usłyszał słowa wypowiedziane przy akompaniamencie dobrodusznego śmiechu eleganckich mężczyzn i kobiet przechadzających się po korytarzu.

– Na pamiątkę kolacji u Rogeta, monsieur – zaszczebiotała z ożywieniem hostessa. Trzymała aparat za pionowy flesz. – Zdjęcie będzie gotowe za parę minut. Z pozdrowieniami od Rogeta.

Bourne nadal stał zesztywniały. Wiedział, że nie może rozbić aparatu. Zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze i zalała go fala strachu.

– Dlaczego ja? – spytał.

– Na życzenie pańskiej narzeczonej, monsieur. – Dziewczyna skinęła głową w stronę toalety. – Tam sobie rozmawiałyśmy. Szczęściarz z pana, to urocza dama. Prosiła, żeby to panu dać.

Hostessa wręczyła mu złożoną kartkę. Jason wziął papier. Dziewczyna już szła tanecznym krokiem do wyjścia.

Mój nowy przyjacielu, niepokoi mnie pańska choroba, tak jak z pewnością niepokoi i pana. Może pan jest tym, za kogo się podaje, a może nie. Odpowiedź poznam za jakieś pół godziny. Jeden z uczynnych gości zatelefonował, a to zdjęcie jest już w drodze do Paryża. Nie zdoła go pan zatrzymać, podobnie jak tych, którzy właśnie jadą do Argenteuil. Jeżeli istotnie osiągniemy kompromis, nikt i nic nie będzie pana niepokoić – jak niepokoi mnie pańska choroba – znowu porozmawiamy, kiedy przyjadą moi koledzy.

Mówią, że Kain to kameleon, który się pojawia w różnych przebraniach, bardzo przekonywających. Mówią też, że jest skory do przemocy i do wybuchów złości. A to choroba, prawda?

Pędził ciemną ulicą Argenteuil za oddalającym się światłem na dachu taksówki. Skręciła za róg i zniknęła. Stanął dysząc ciężko, rozglądając się za inną. Ani śladu. Portier u Rogeta oznajmił, że na taksówkę trzeba poczekać dziesięć, piętnaście minut: dlaczego monsieur nie kazał wezwać wcześniej? Zastawiono pułapkę, a on w nią wpadł.

Dalej! Światło, następna taksówka! Ruszył biegiem. Musiał ją zatrzymać; musiał wrócić do Paryża. Do Marie.

Był z powrotem w labiryncie, gnał na oślep wiedząc, że tym razem nie ma ucieczki. Ale odtąd to samotny wyścig: ta decyzja była nieodwołalna. Już więcej żadnych dyskusji, żadnych dysput, koniec ze sporami i z przerzucaniem się argumentami opartymi na miłości i niepewności. Bo pewność ukazała się jasno. Wiedział, kim jest – czym był. Był winny, zgodnie z oskarżeniem – zgodnie z podejrzeniami.

Przez godzinę, dwie ani słowa. Jedynie spojrzenia, ciche rozmowy tylko i wyłącznie o prawdzie. Miłość. A potem odejdzie. Ona nie zauważy kiedy, a on nigdy nie będzie mógł jej powiedzieć dlaczego. Tyle był jej winien. Przez chwilę to bardzo zaboli, ale nawet ostateczny ból nigdy nie dorówna temu, który sprawiało piętno Kaina.

Kain!

Marie. Marie! Co ja zrobiłem?

– Taxi! Taxi!

18

Wyjedź z Paryża! Zaraz! Cokolwiek robisz, zostaw to i wyjeżdżaj!… Takie są rozkazy od twojego rządu… Chcą, żebyś wyniosła się stamtąd. Chcą, żeby został sam.

Marie zgniotła papierosa w popielniczce stojącej na stoliku przy łóżku. Wzrok jej zawadził o numer „Time’a” sprzed czterech lat, a w myślach pojawiło się na krótką chwilę wspomnienie straszliwej gry, do której zmusił ją Jason.

– Nie usłucham! – powiedziała głośno do siebie i przestraszyła się własnego głosu w pustym pokoju. Podeszła do okna, do tego samego okna, przed którym stał on, wyglądając na dwór, przerażony, starając się, by zrozumiała sytuację.

Muszę dowiedzieć się pewnych rzeczy… tyle, by podjąć decyzję… może nie wszystkiego. Przynajmniej jakaś część mnie musi ulotnić się, zniknąć. Muszę umieć sobie powiedzieć, że to, co było, minęło, może zresztą nigdy nie istniało, bo nic nie pamiętam. To, czego człowiek nie pamięta, nie istnieje… dla niego.

– Kochany, mój kochany. Nie pozwól im na to! – Słowa, które teraz wypowiadała, już nie napawały jej przerażeniem, bo miała wrażenie, że on jest w tym pokoju, że słucha, waży swoje słowa, pragnie uciec, zniknąć… wraz z nią. W głębi duszy jednak wiedziała, że on nie może tego zrobić, nie może zadowolić się półprawdą ani trzyćwierciowym kłamstwem.

Chcą, żeby został sam.

Kim oni są? Odpowiedzi należało szukać w Kanadzie, ale Kanada została odcięta; kolejna pułapka.

Jason miał rację co do Paryża, ona też to czuła. Cokolwiek to było, znajdowało się tu. Skoro udało im się znaleźć tę jedną osobę, która odsłoniła całun i pozwoliła mu ujrzeć na własne oczy, że się nim manipuluje, to można też wyjaśnić inne sprawy; odpowiedzi już nie pchały go ku samozagładzie. Gdyby tylko dał się przekonać, że niezależnie od tego, jakie niewybaczalne zbrodnie popełnił, był jedynie pionkiem biorącym udział w znacznie większej zbrodni, być może mógłby odejść, zniknąć wraz z nią. Wszystko jest względne. Człowiek, którego kochała, nie będzie mógł nadal wmawiać sobie, że przeszłość już nie istnieje, lecz musi pogodzić się z tym, że istnieje, zaakceptować ją i znaleźć spokój. Takiego właśnie racjonalnego uzasadnienia potrzebował – przeświadczenia, że nie jest bynajmniej takim człowiekiem, za jakiego zgodnie z życzeniem jego wrogów miał go uważać świat, bo przecież w takim wypadku by się nim nie posłużyli. Był kozłem ofiarnym, miał umrzeć zamiast kogoś innego. Gdybyż tylko mógł to zrozumieć, gdyby tylko ona mogła go o tym przekonać. A jeśli jej się to nie uda, to go utraci. Oni go złapią, zabiją.

Oni.

– Kim wy jesteście?! – krzyknęła ku oknu, ku światłom Paryża. – Gdzie jesteście?

Poczuła zimny powiew na twarzy, zupełnie jakby tafle szyb się stopiły i chłód nocy wdzierał się do wewnątrz. Potem gardło jej się zacisnęło i przez moment nie mogła przełknąć śliny ani oddychać. Po chwili odzyskała oddech. Przeraziła się: już raz jej się coś takiego przydarzyło, pierwszego wieczoru po przyjeździe do Paryża, gdy wyszła z kawiarni, żeby spotkać się z Jasonern na schodach Musée de Cluny. Szła szybko bulwarem Saint-Michel, kiedy się to stało – zimny wiatr, obrzmienie krtani… w tamtej chwili nie mogła złapać tchu. Później myślała, że wie dlaczego. W tej samej chwili o kilka przecznic dalej, w bibliotece Sorbony Jason podjął decyzję, że odejdzie – wtedy właśnie ją podjął. Postanowił, że nie pójdzie na spotkanie.

– Przestań! – krzyknęła. – To szaleństwo – dodała, potrząsając głową i spoglądając na zegarek. Nie było go od przeszło pięciu godzin. Gdzie on jest? Gdzie?

Bourne wysiadł z taksówki przed eleganckim, choć zaniedbanym hotelem na Montparnassie. Najbliższa godzina będzie najtrudniejsza w jego ledwie pamiętanym życiu – życiu, które było puste przed Port Noir, a stało się potem koszmarem. Koszmar ten będzie trwał nadal, lecz on postanowił przeżywać go samotnie; zbyt ją kochał, żeby prosić o to, by go z nim dzieliła. Znajdzie jakiś sposób i zniknie, zabierając ze sobą wszelkie dowody wiążące ją z Kainem. To takie proste – wyjdzie na jakieś rzekome spotkanie i więcej nie wróci, i w którymś momencie w ciągu tej najbliższej godziny napisze do niej krótki list.

To już koniec. Znalazłem swoje strzały. Wracaj do Kanady i nic nie mów ze względu na nas oboje. Wiem, gdzie Cię odnaleźć.

To ostatnie było nieprawdą – nigdy jej nie odnajdzie – ale musiał zostawić iskierkę nadziei, żeby tylko wsiadła do samolotu lecącego do Ottawy. Kiedyś – po pewnym czasie – wspólnie spędzone tygodnie zblakną, stając się ukrywaną w ciemnym kąciku tajemnicą, zamkniętymi w skrytce kosztownościami, które się wydobywa – dotyka – tylko od czasu do czasu w chwilach spokoju. A potem już nie, bo żyje się świeżymi wspomnieniami, te uśpione tracą na znaczeniu. Nikt tego nie wie lepiej od niego.