Выбрать главу

Przeszedł przez hol skinąwszy głowa portierowi, który siedział na krześle za marmurowym kontuarem czytając gazetę. Ten ledwie uniósł wzrok, stwierdziwszy jedynie, że intruz ma prawo tu przebywać.

Winda klekocąc i stękając wjechała na czwarte piętro. Jason wciągnął głęboko powietrze i sięgnął ręką ku drzwiom – za wszelką cenę będzie unikać dramatycznych scen, nie da Marie powodu do zaniepokojenia ani słowem ani wyglądem. Kameleon musi stopić się ze swym otoczeniem, cichym leśnym zakątkiem, gdzie nie znajdzie się żadnych śladów. Wiedział, co powiedzieć, przemyślał to starannie, tak jak i list, który napisze.

– Łaziłem przez większość wieczoru – powiedział. Tulił Marie, kołysał jej głowę na swoim ramieniu gładząc ciemnorude włosy… i pragnął. – Uganiałem się za trupie bladymi sprzedawczyniami i słuchałem ożywionych szczebiotów, popijając kawę w postaci kwaśnego mułu. „Les Classiques” to była strata czasu; to po prostu zoo. Małpy i pawie występujące w nędznym widowisku, i nie sadzę, żeby ktoś naprawdę coś wiedział. Jest jedna możliwość, choć może to tylko bystry Francuz polujący na amerykańskiego jelenia.

– On? – spytała Marie, przestając drzeć.

– Człowiek obsługujący centralkę telefoniczną – odparł Bourne, odpędzając od siebie obraz oślepiających eksplozji, wichru i ciemności, który pojawiał się, ilekroć przypominał sobie tę twarz – nie znaną, a jednocześnie tak dobrze mu znaną. Ów człowiek wywoływał lawinę skojarzeń. Jason odganiał tę wizję. – Mam się z nim spotkać koło północy na bastringue, zabawie ludowej, na rue de Hautefeuille.

– Co ci powiedział?

– Bardzo niewiele, ale dość, by mnie zainteresować. Zauważyłem, że mnie obserwuje, kiedy wypytywałem personel. W sklepie było całkiem tłoczno, więc mogłem dość swobodnie krążyć i rozmawiać z pracownicami.

– Wypytywałeś? O co?

– O wszystko, co mi przyszło do głowy. Głównie o dyrektorkę czy też jak tam ją nazywają. Wziąwszy pod uwagę to, co się wydarzyło dzisiaj po południu, to gdyby ona była główną łączniczką Carlosa, powinna wpaść niemal w histerię. Widziałem ją. Nie histeryzowała; zachowywała się tak, jakby nic się nie stało, jeśli nie liczyć dobrego dnia w interesie.

– Ale ona jest łączniczką, jak to określasz. D’Amacourt to wyjaśnił. Fiche.

– Pośrednio. Dostaje telefon i zostaje poinformowana, co ma przekazać dzwoniąc dalej. – Jasonowi przyszło do głowy, że w gruncie rzeczy ta wymyślona wersja opierała się na rzeczywistości. Jacqueline Lavier naprawdę była tylko pośredniczką.

– Nie możesz tak sobie spacerować i zadawać pytań nie wzbudzając niczyich podejrzeń – protestowała Marie.

– Możesz. Jeżeli jesteś amerykańskim pisarzem i przygotowujesz dla dużego czasopisma artykuł o butikach na Saint-Honoré – odparł Bourne.

– Całkiem nieźle, Jasonie.

– To zagrało. Nikt nie chciał być pominięty.

– Czego się dowiedziałeś?

– Jak większość tego rodzaju sklepów, „Les Classiques” ma własną klientelę, ludzi bogatych, w większości się znających, a co za tym idzie – ze zwykłymi małżeńskimi intrygami i zdradami. Carlos dobrze wiedział, co robi. Maja tam prawdziwą centralę telefoniczną, ale nie taką, której numer można znaleźć w każdej książce telefonicznej.

– Powiedzieli ci to? – spytała Marie, trzymając go za ręce i zaglądając mu w oczy.

– Nie tymi słowami – rzekł, zdając sobie sprawę z jej niedowierzania. – Na każdym kroku podkreślano talent tego Bergerona; i tak po nitce do kłębka. W końcu można uzyskać jakiś obraz całości. Wszystko, jak się wydaje, kręci się wokół tej dyrektorki. Z informacji, które zebrałem, wynika, że ona jest skarbnicą wiadomości towarzyskich, chociaż prawdopodobnie powiedziałaby mi tylko tyle, że zrobiła komuś uprzejmość, jakąś przysługę, a ten ktoś z kolei zrobił uprzejmość komuś innemu. Właściwe źródło może być nie do ustalenia, i to już wszystko, czego się dowiedziałem.

– Skąd więc to spotkanie dzisiaj w nocy na bastingue?

– Tamten człowiek podszedł do mnie, kiedy wychodziłem, i powiedział coś bardzo dziwnego. – Jason nie musiał wymyślać tej części swego kłamstwa. Przed niespełna godziną przeczytał te słowa na kartce w eleganckiej restauracji w Argenteuil. – Powiedział: „Może pan jest tym, za kogo się podaje, a może nie”. Wtedy właśnie zaproponował mi drinka, później, z dala od Saint-Honoré.

Bourne zauważył, że wątpliwości Marie się rozwiewają. Udało mu się; zaakceptowała gobelin utkany z kłamstw. Dlaczego by nie? Ostatecznie był człowiekiem niezwykłej zręczności, piekielnie pomysłowym. Taka ocena nie wydawała mu się wstrętna – był przecież Kainem.

– On może być tym człowiekiem, którego szukasz, Jasonie. Mówiłeś, że potrzebujesz tylko jednego, więc może on nim jest!

– Zobaczymy. – Bourne zerknął na zegarek. Rozpoczął się okres odliczania przed odejściem, nie mógł oglądać się za siebie. – Mamy prawie dwie godziny. Gdzie zostawiłaś neseser?

– W hotelu „Meurice”, tam się zameldowałam.

– Weźmiemy go i wybierzemy się na kolację. Jeszcze nie jadłaś, prawda?

– Nie… – Marie miała zdziwioną minę. – Dlaczego nie zostawić nesesera tam, gdzie jest? Jest całkiem bezpieczny, nie będziemy musieli się o niego martwić.

– Będziemy, jeśli przyjdzie nam wynosić się stąd w pośpiechu – odparł niemal szorstko, podchodząc do biurka.

Teraz już wszystko zależało od stopnia nasilenia; oznaki szorstkości wkradające się powoli do mowy, wyglądu, dotyku. Nic, co mogłoby ją zaniepokoić, żadnych pustych frazesów, ona natychmiast przejrzałaby tę taktykę. Tylko tyle, żeby później zrozumiała prawdę, kiedy już przeczyta jego list. „To już koniec. Znalazłem swoje strzały…”

– O co chodzi, kochany?

– O nic. – Kameleon się uśmiechnął. – Jestem po prostu zmęczony, i może też trochę zniechęcony.

– Mój Boże, dlaczego? Ten człowiek z centrali telefonicznej proponuje ci poufne spotkanie późna nocą. On może cię naprowadzić na jakiś ślad. I jesteś pewien, że tamta kobieta jest łączniczką Carlosa, więc z pewnością jest w stanie ci coś powiedzieć, czy tego chce, czy nie. Może to straszne, ale uważam, ze powinno cię to podnieść na duchu.

– Nie jestem pewien, czy potrafię to wytłumaczyć – rzekł Jason, patrząc teraz na jej odbicie w lustrze – ale powinnaś zrozumieć, co tam odkryłem.

– Co odkryłeś? – To było pytanie.

– Coś odkryłem. – To było stwierdzenie. – Inny świat – mówił dalej Bourne, sięgając po butelkę szkockiej i szklaneczkę – innych ludzi. Świat komfortowy, piękny, lekkomyślny, z mnóstwem niewielkich reflektorków i ciemnego aksamitu. Niczego nie traktuje się tam poważnie, prócz plotek i dogadzania sobie. Każdy z tych oszałamiających ludzi, a wśród nich i ta kobieta, może być łącznikiem Carlosa nawet o tym nie wiedząc, nie podejrzewając niczego. Takimi właśnie ludźmi posłużyłby się człowiek pokroju Carlosa, wszyscy jemu podobni, łącznie ze mną… Tyle odkryłem. To zniechęcające.

– I nierozsądne. Wierz mi, ci ludzie podejmują decyzje całkiem świadomie. Takie dogadzanie sobie, o którym mówisz, tego wymaga, a oni myślą. A wiesz, co ja myślę? Myślę, że jesteś zmęczony i głodny, więc przydałaby ci się szklaneczka whisky, może dwie. Chciałabym, żebyś się wyłączył na dzisiejszy wieczór, masz dość jak na jeden dzień.

– Nie mogę tego zrobić – zaprotestował ostrym tonem.

– No dobrze, nie możesz – zgodziła się.

– Przepraszani, jestem zdenerwowany.

– Tak, wiem. – Ruszyła w kierunku łazienki. – Odświeżę się i możemy iść… Zrób sobie porządnego drinka, kochanie. Pokazujesz pazury.

– Marie?

– Tak?

– Spróbuj zrozumieć. To, co tam odkryłem, rozstraja mnie. Myślałem, że będzie inaczej. Łatwiej.

– Kiedy ty szukałeś, ja czekałam, Jasonie. Nic nie wiedząc. To też nie było łatwe.

– Myślałem, że zamierzasz dzwonić do Kanady. Nie zrobiłaś tego? Przystanęła na chwilę.

– Nie – odparła. – Było za późno.

Drzwi łazienki zamknęły się. Bourne przeszedł przez pokój kierując się do biurka. Wysunął szufladę, wyjął papier listowy, wziął długopis i zaczął pisać.

To już koniec. Znalazłem swoje strzały. Wracaj do Kanady i nic nie mów ze względu na nas oboje. Wiem, gdzie Cię odnaleźć.

Złożył papier, wsunął go do koperty i nie zaklejając jej sięgnął po portfel. Wyjął z niego francuskie i szwajcarskie banknoty, wetknął za złożoną kartkę i zalepił kopertę. Na wierzchu napisał: „Marie”.

Tak bardzo pragnął dodać:

„Moja kochana, moja najdroższa”.

Nie dodał. Nie mógł.

Drzwi od łazienki otworzyły się. Jason wsunął kopertę do kieszeni marynarki.

– Ale się uwinęłaś – rzekł.

– Naprawdę? Nie zdawałam sobie z tego sprawy. Co robisz?

– Potrzebuję pióra – odparł biorąc do ręki długopis. – Gdyby ten facet miał mi coś do powiedzenia, chciałbym móc to zapisać.

Marie podeszła do biurka, spojrzała na suchą, pustą szklaneczkę.

– Nie wypiłeś drinka.

– Nie używałem tej szklaneczki.

– Widzę. Idziemy?

Na korytarzu czekali na rozklekotaną windę w kłopotliwym milczeniu, wręcz trudnym do zniesienia. Sięgnął po jej dłoń. Ona chwyciła go za rękę, wpatrując się w niego. Oczy Marie mówiły mu, że jej panowanie nad sobą wystawiono na próbę, i ona nie wie dlaczego. Ciche sygnały zostały nadane i odebrane: nie były na tyle głośne czy wyraźne, by stać się sygnałem alarmowym, niemniej wysłano je i ona je usłyszała. Stanowiły element odliczania czasu, stanowcze, nieodwołalne preludium odejścia Jasona.