Выбрать главу

Och, Boże, tak cię kocham. Jesteś tak blisko, dotykamy się i ja umieram. Ty jednak nie możesz umrzeć ze mną. Nie wolno ci. Jestem Kainem.

– Wszystko będzie dobrze – powiedział.

Metalowa klatka osiadła z łoskotem na swej cofniętej grzędzie. Jason rozsunął mosiężną kratę i nagle zaklął pod nosem.

– O Jezu, zapomniałem!

– Czego?

– Portfela. Zostawiłem go w szufladzie biurka dzisiaj po południu, na wypadek gdyby były jakieś kłopoty na Saint-Honoré. Zaczekaj na mnie w holu. – Delikatnie wepchnął ją do windy, wolną ręką naciskając guzik. – Zaraz wracam. – Zasunął kratę, mosiężne pręty odgrodziły go od jej przerażonych oczu.

Zawrócił i szybkim krokiem skierował się do pokoju. Tam wyjął kopertę z kieszeni i oparł o podstawkę lampy na nocnym stoliku. Patrzył na nią z uczuciem nieznośnego bólu.

– Do widzenia, moja najdroższa – szepnął.

Bourne czekał moknąc na drobnym deszczu przed hotelem „Meurice” na rue de Rivoli i obserwował Marie przez szklane drzwi wejściowe. Stała przy recepcji, najwyraźniej potwierdzając odbiór nesesera, który podano jej przez kontuar. Teraz poprosiła nieco zdziwionego recepcjonistę o rachunek, zamierzając zapłacić za pokój, który zajmowała przez niecałe sześć godzin. Upłynęły dwie minuty, zanim jej go wręczono. Niechętnie – bo tak nie powinien zachowywać się gość w hotelu „Meurice”. Doprawdy, cały Paryż unikał tego rodzaju niezdecydowanych gości.

Marie wyszła na chodnik i zbliżyła się do Bourne’a stojącego w ciemności na drobnym jak mżawka deszczu, z lewej strony daszka nad wejściem. Podała mu neseser, uśmiechając się z przymusem, a w jej głosie wyczuwało się lekka zadyszkę.

– Nie spodobałam się temu recepcjoniście. Na pewno jest święcie przekonany, że potrzebowałam tego pokoju na serię szybkich figli-migli.

– Co mu powiedziałaś? – spytał Bourne.

– Że zmieniłam plany, tylko tyle.

– Dobrze, im mniej się mówi, tym lepiej. Twoje nazwisko jest w książce meldunkowej. Wymyśl powód, dla którego się tu znalazłaś.

– Wymyśl?… To ja mam wymyślić powód? – Badała jego oczy, uśmiech zniknął z jej twarzy.

– Chciałem powiedzieć, że wymyślimy powód. Naturalnie.

– Naturalnie.

– Chodźmy.

Zaczęli iść w stronę rogu ulicy. Na jezdni panował duży ruch; powietrze było coraz bardziej przesycone wilgocią, mgła gęstniała – wyraźna zapowiedź nadciągającej ulewy. Wziął Marie za rękę, nie po to, by ją prowadzić, nie z kurtuazji, tylko dlatego, żeby ją dotykać, trzymać. Pozostało tak niewiele czasu.

Jestem Kainem. Jestem śmiercią.

– Czy moglibyśmy zwolnić? – zapytała Marie ostro.

– Co?

Jason zorientował się, że niemal biegnie; od kilku sekund znajdował się w labiryncie, gnał przezeń pochylony, czując coś i nic nie czując. Spojrzał przed siebie i znalazł odpowiedź. Na rogu ulicy, przy jaskrawo oświetlonym kiosku z gazetami zatrzymała się pusta taksówka, a kierowca krzyczał coś przez otwarte okno do kioskarza.

– Chcę złapać tę taksówkę – powiedział Bourne, nie zwalniając kroku. – Będzie lało jak z cebra.

Dotarli do rogu ulicy, oboje bez tchu, w momencie, gdy pusta taksówka odjechała skręcając w lewo w rue de Rivoli. Jason spojrzał z niepokojem na nocne niebo, czując na twarzy krople deszczu. Zaczynała się ulewa. Popatrzył na Marie oświetloną jaskrawym światłem kiosku z gazetami – drżała w nagłej ulewie. Nie. Nie drżała, wpatrywała się w coś… wpatrywała z niedowierzaniem, z przerażeniem… ze zgrozą! Nagle krzyknęła, twarz jej się wykrzywiła, palce prawej ręki przycisnęła do ust. Bourne chwycił ją, przyciskając jej głowę do swojego mokrego płaszcza – inaczej nie przestałaby krzyczeć.

Obrócił się, żeby odkryć przyczynę tego ataku histerii. Wtedy to zobaczył i w tym niewiarygodnym ułamku sekundy zrozumiał, że odliczanie czasu zostaje przerwane. Popełnił największą zbrodnię. Nie mógł jej porzucić. Nie teraz, jeszcze nie.

Na pierwszej półce w kiosku ujrzał poranne wydanie sensacyjnego dziennika; elektryzujące czarne nagłówki w kręgach światła:

MORDERCA W PARYŻU

POSZUKIWANIA KOBIETY W ZWIĄZKU Z ZURYSKIMI

ZABÓJSTWAMI I PODEJRZENIEM O UDZIAŁ W KRADZIEŻY

MILIONÓW

Pod tymi krzyczącymi wielkimi literami widniała fotografia Marie St. Jacques.

– Przestań – szepnął Jason, zasłaniając sobą twarz Marie przed wzrokiem ciekawskiego kioskarza i sięgając po drobne do kieszeni.

Rzucił pieniądze na ladę, chwycił dwie gazety i popędził Marie ciemną, zalewaną deszczem ulicą.

Teraz oboje znaleźli się w labiryncie.

Bourne otworzył drzwi i wpuścił Marie do środka. Stała bez ruchu, patrząc na niego, twarz miała bladą i przerażona; w jej nierównym oddechu niemal dało się słyszeć mieszaninę strachu i gniewu.

– Zrobię ci drinka – powiedział Jason, idąc w stronę biurka. Kiedy nalewał whisky, jego oczy powędrowały mimochodem ku lustru i ogarnęła go przemożna chęć rozbicia go, tak godny pogardy wydał mu się własny wizerunek. Co on, do diabła, najlepszego zrobił?! O Boże!

Jestem Kainem. Jestem śmiercią.

Usłyszał, że Marie wciąga głośno powietrze i obrócił się – za późno, by ją powstrzymać, za daleko, by doskoczyć i wyrwać jej z ręki tę okropną rzecz. Och, Boże, zupełnie zapomniał! Marie znalazła kopertę na stoliku przy łóżku i czytała teraz jego list. Pojedynczy krzyk, który wydała, był palącym, przeraźliwym okrzykiem bólu.

– Jasonnnn!

– Proszę! Nie! – Odskoczył od biurka i złapał ją. – To nie ma znaczenia! To się już nie liczy! – krzyknął bezradnie, widząc zbierające się w jej oczach i spływające po policzkach łzy. – Posłuchaj mnie! To było przedtem, nie teraz.

– Postanowiłeś odejść. Mój Boże, chciałeś odejść ode mnie! – Oczy Marie zrobiły się jakby puste; dwa ślepe koła przerażenia. – Wiedziałam. Czułam to!

– Dałem ci to odczuć – rzekł, zmuszając ją, by na niego spojrzała. – Ale to już nieaktualne. Nie odejdę. Posłuchaj mnie. Nie zostawię cię.

Znowu krzyknęła.

– Nie mogę oddychać!… To było tak lodowate.

Przyciągnął ją do siebie, objął.

– Musimy zacząć wszystko od początku. Spróbuj zrozumieć. Teraz jest inaczej i nie mogę zmienić tego, co było, ale nie opuszczę cię. Nie w ten sposób.

Przycisnęła mu ręce do piersi, zalaną łzami twarz odchyliła do tyłu, pytając błagalnie:

– Dlaczego, Jasonie? Dlaczego?

– Później, nie teraz. Nic nie mów przez chwilę. Tylko mnie obejmij i pozwól mi się obejmować.

Mijały minuty, atak histerii ustępował, kontury rzeczywistości ponownie stawały się wyraźne. Bourne zaprowadził Marie na fotel. Zaczepiła rękawem sukienki wystrzępiając koronkę. Oboje uśmiechnęli się, kiedy ukląkł koło niej i w milczeniu ujął jej rękę.

– A może drinka? – spytał w końcu.

– Chyba tak – odparła, ściskając przez chwilę mocniej jego dłoń, gdy wstawał z podłogi. – Nalałeś mi go dość dawno.

– Nie zwietrzeje. – Poszedł do biurka i wrócił z napełnionymi do polowy dwiema szklaneczkami. Marie wzięła swoja – Lepiej się czujesz? – zagadnął.

– Spokojniej. Oczywiście wciąż jestem oszołomiona… przerażona. A może i zła. Nie jestem pewna. Zbyt się boję, by o tym myśleć. – Piła, przymykając oczy, z głową opartą o fotel. – Dlaczego to zrobiłeś, Jasonie?

– Bo myślałem, że muszę tak postąpić. To najprostsza odpowiedź.

– I jednocześnie żadna odpowiedź. Zasługuję na więcej.

– Tak, zasługujesz i dam ci odpowiedź. Teraz nie mam innego wyjścia, bo ty musisz to usłyszeć, musisz zrozumieć. Musisz się bronić.

– Bronić?

Uniósł rękę, przerywając jej.

– O tym porozmawiamy potem. O wszystkim, jeśli zechcesz. Ale najpierw powinniśmy ustalić, co się zdarzyło – nie mnie, lecz tobie. Od tego trzeba zacząć. Możesz to zrobić?

– Przeczytać ten artykuł w dzienniku?

– Tak.

– Bóg wie, że sama jestem tego ciekawa – stwierdziła uśmiechając się słabo.

– Tutaj. – Jason podszedł do łóżka, na które rzucił dwie kupione gazety. – Przeczytajmy to oboje.

– Bez żadnych gier?

– Bez gier.

Czytali długi artykuł w milczeniu, artykuł o śmierci i intrydze w Zurychu. Od czasu do czasu Marie wciągała głośno powietrze, zaszokowana tym, co czyta, niekiedy potrząsała głowa z niedowierzaniem. Bourne się nie odzywał. Dojrzał w tym rękę Iljicza Ramireza Sancheza. Carlos pójdzie za Kainem na koniec świata i go zabije. Marie St. Jacques można się pozbyć; zwabiona przynęta umrze w tej samej pułapce, w którą wpadnie Kain.

Jestem Kainem. Jestem śmiercią.

W gruncie ‘rzeczy artykuł ten składał się z dwu odrębnych części – był dziwną mieszanina faktów i domysłów: tam gdzie kończyły się dowody, zaczynały się spekulacje. W pierwszej części oskarżano pracownicę kanadyjskiego rządu, ekonomistkę Marie St. Jacques. Ustalono bowiem, że znajdowała się w miejscach, gdzie popełniono trzy morderstwa, a odciski jej palców potwierdził rząd kanadyjski. Na dodatek, policja znalazła klucz z hotelu „Carillon du Lac”, najwidoczniej zgubiony podczas szarpaniny na Guisan Quai. Był to klucz od pokoju Marie St. Jacques – dał jej go recepcjonista, który doskonale ją pamięta? Zapamiętał osobę, która, jak mu się wydawało, była wstanie najwyższego wzburzenia. Ostatecznym dowodem stał się rewolwer znaleziony niedaleko Steppdeckstrasse, w uliczce, gdzie miały miejsce dwa inne morderstwa. Badania balistyczne wykazały, że była to broń, za pomocą której dokonano tych morderstw; tu także znaleziono odciski palców i tym razem potwierdzone przez rząd kanadyjski, odciski palców tej samej kobiety – Marie St. Jacques.