Выбрать главу

W tym właśnie miejscu artykuł oddalał się od „faktów”. Przytaczano pogłoski krążące na Bahnhofstrasse o kradzieży wielu milionów dolarów, której dokonano na drodze manipulacji komputerowej na tajnym koncie należącym do amerykańskiej korporacji o nazwie Treadstone-71. Wymieniano również nazwę banku, oczywiście Gemeinschaft. Wszystko inne natomiast było niejasne, mgliste, powstające raczej w sferze spekulacji niż faktów.

Według „nie wymienionych źródeł” pewien Amerykanin znający właściwy szyfr liczbowy konta przekazał miliony do banku paryskiego i upoważnił do dysponowania nowym kontem określone osoby, które miały nabyć prawo własności. Następcy prawni oczekiwali w Paryżu, a po dokonaniu operacji podjęli te miliony i zniknęli. Skuteczność całej tej operacji przypisywano faktowi uzyskania przez tego Amerykanina właściwego szyfru konta w Gemeinschaft, co było możliwe dzięki dotarciu do stosowanych przez bank numerycznych zapisów, określających rok, miesiąc i dzień wpisu – standardowej procedury w przypadku tajnych aktywów. Tego rodzaju analizy można dokonać jedynie posługując się skomplikowanymi technikami komputerowymi i posiadając dogłębną znajomość szwajcarskich praktyk bankowych. Urzędnik tego banku, Herr Walther Apfel, indagowany potwierdził, że prowadzi się śledztwo związane z tą amerykańską firmą, lecz zgodnie z prawem szwajcarskim „bank nie będzie udzielał dalszych wyjaśnień. Nikomu”.

Tu wyjaśniał się związek z osobą Marie St. Jacques. Przedstawiano ją jako pracującą dla rządu ekonomistkę, wyspecjalizowaną w międzynarodowym prawie bankowym, a ponadto wykwalifikowaną programistkę komputerową. Jest ona podejrzana o współudział w przestępstwie, jako że jej biegłość uznano za rzecz niezbędna przy tego rodzaju kolosalnej kradzieży. Istnieje też inny podejrzany, mężczyzna; podobno widziano ją w towarzystwie tego mężczyzny w „Carillon du Lac”.

Marie pierwsza przeczytała artykuł i wypuściła gazetę z rąk, tak że spadła na podłogę. Bourne słysząc szelest uniósł wzrok znad krawędzi łóżka. Marie wpatrywała się w ścianę, ogarnął ją dziwny melancholijny spokój. Takiej reakcji najmniej się spodziewał. Szybko skończył czytać, z uczuciem coraz większego przygnębienia i beznadziei; przez chwilę milczał. Potem odzyskał głos i przemówił.

– Kłamstwa – oznajmił – i preparuje się je z mojego powodu, z powodu tego, kim i czym jestem. Wykurzają ciebie, żeby dobrać się do mnie. Przykro mi, przykro tak bardzo, że nie umiem tego wyrazić.

Marie oderwała wzrok od ściany i popatrzyła na niego.

– To sięga głębiej niż kłamstwa, Jasonie – rzekła. – Zbyt dużo tam prawdy jak na kłamstwa.

– Prawdy? Jedyna prawda to to, że byłaś w Zurychu! Nie dotknęłaś nigdy żadnego rewolweru, nie byłaś nigdy w pobliżu Steppdeckstrasse, nie zgubiłaś klucza od pokoju hotelowego i nigdy nie zbliżyłaś się do banku Gerneinschaft.

– Zgadza się, ale nie o tej prawdzie mówię.

– A o jakiej?

– Gerneinschaft, Treadstone-71, Apfel. To wszystko prawda i fakt, że o tym wszystkim wspomniano, a szczególnie o tym potwierdzeniu Apfla, jest wprost nie do uwierzenia. Bankierzy szwajcarscy to ludzie ostrożni. Oni nie lekceważą prawa, w każdym razie nie w taki sposób, wyroki są zbyt surowe. W Szwajcarii przepisy dotyczące tajemnicy bankowej należą do nietykalnych. Apfel może powędrować do więzienia na całe lata za to, co powiedział, nawet za samo zrobienie aluzji do takiego konta, a co dopiero za podanie jego nazwy. Chyba że kazała mu to powiedzieć osoba tak potężna, że może sobie pozwolić na naruszanie prawa. – Umilkła, a jej wzrok skierował się znów ku ścianie. – Dlaczego? Dlaczego Gerneinschaft i Treadstone, i Apfel pojawili się w ogóle w tej historii z gazety.

– Mówiłem ci. Oni chcą dostać mnie, a wiedzą, że jesteśmy razem. Carlos wie. Kiedy znajdzie ciebie, znajdzie i mnie.

– Nie. Jasonie, to musi być coś więcej niż Carlos. Ty doprawdy nie znasz szwajcarskiego prawa. Nawet Carlos nie mógłby skłonić ich do tego, żeby sobie kpili z prawa w ten sposób. – Patrzyła na Jasona nie widząc go, jakby spoglądała przez mgłę. – To nie jest jedna historia, to dwie różne historie. Obie zbudowane z kłamstw, pierwsza połączona z drugą cienką nicią spekulacji… publicznej spekulacji o kryzysie bankowym. O czymś takim nigdy nie informuje się opinii publicznej. Można to zrobić dopiero wtedy, jeśli dokładne – i prywatne – dochodzenie potwierdzi wszystkie fakty. A drugą historię, tego całkowicie fałszywego oświadczenia o kradzieży milionów z Gerneinschaft, przyczepiono do równie fałszywej informacji, że jestem poszukiwana za zabicie trzech osób w Zurychu. Została dodana. Rozmyślnie.

– Wyjaśnij mi to, proszę.

– Wyjaśnienie jest tutaj, Jasonie. Wierz mi, kiedy ci to mówię. Mamy je przed sobą.

– Co?

– Ktoś próbuje przesłać nam wiadomość.

19

Ciężki wojskowy wóz pędził przez Manhattan East River Drive w kierunku południowym, a jego reflektory oświetlały wirujące resztki marcowej śnieżycy. Major na tylnym siedzeniu drzemał, jego długa postać wtulona była w kąt, nogi wyciągnięte na ukos. Na kolanach miał teczkę. Cienka nylonowa linka przymocowana metalowym zaciskiem do rączki przeciągnięta była przez prawy rękaw munduru i w dół do paska. Tylko dwa razy w ciągu ostatnich dziewięciu godzin zdjął zabezpieczenie. Raz, kiedy wyjeżdżał z Zurychu, i drugi, kiedy przyjechał na lotnisko Kennedy’ego. W obu tych miejscach jednakże urzędnicy z ramienia rządu Stanów Zjednoczonych nadzorowali celników – ściślej, nadzorowali teczkę. Nie powiedziano im dlaczego; po prostu dostali rozkaz obserwowania kontroli celnej. W razie najmniejszego odchylenia od zwykłej rutyny – jak nieuzasadnione zainteresowanie teczką – mieli interweniować. Nawet przy użyciu broni.

Nagle rozległo się ciche dzwonienie; major otworzył oczy i podniósł lewą rękę do twarzy. Był to zegarek; nacisnął guziczek i mrużąc oczy zerknął na drugą tarczę dwustrefowego zegarka. Pierwsza wskazywała czas w Zurychu, druga – w Nowym Jorku; sygnał został nastawiony przed dwudziestu czterema godzinami, kiedy oficer otrzymał rozkazy telegraficznie. Łączność będzie za trzy minuty. To znaczy, pomyślał major, będzie, jeżeli Żelazny Zad jest tak punktualny, jak tego żąda od podwładnych. Oficer wyprostował się, niezgrabnie manewrując teczką, po czym pochylił się.

– Sierżancie, niech pan nastawi radio na czternaście trzydzieści megaherców.

– Tak jest. – Sierżant pstryknął dwoma przełącznikami w radiu pod deską rozdzielczą, a potem przekręcił gałkę na częstotliwość 1430. – Już jest, panie majorze.

– Dziękuję. Czy mikrofon sięgnie tu do tyłu?

– Nie wiem. Nigdy nie próbowałem, panie majorze. – Kierowca wyjął z uchwytu mały plastikowy mikrofon i rozciągnął zwinięty spiralnie sznur. – Myślę, że tak.

Z głośnika buchnął jazgot zakłóceń, gdy odbiornik automatycznie wybierał i zagłuszał pasma. Połączenie miało nastąpić w ciągu paru sekund, i rzeczywiście nastąpiło.

– Treadstone? Treadstone, zgłoś się.

– Tu Treadstone – powiedział major Gordon Webb. – Słyszę was dobrze. Odbiór.

– Podać położenie.

– Około mili na południe od Triboro na East River Drive – powiedział major.

– Masz niezły czas – dał się słyszeć głos z głośnika.

– Bardzo mi miło. Będę miał szczęście…

Nastąpiła krótka przerwa, uwaga majora nie została dobrze przyjęta.

– Jedź do jeden-cztery-zero, Siedem-Jeden Wschodnia. Powtórzyć.

– Jeden-cztery-zero, Siedemdziesiąta Pierwsza Wschodnia.

– Pojazd trzymać z daleka. Przejść pieszo.

– Zrozumiano.

– Koniec. Bez odbioru.

– Bez odbioru – Webb wyłączył nadawanie i zwrócił kierowcy mikrofon. – Sierżancie, niech pan zapomni ten adres. Pana nazwisko jest teraz na bardzo ścisłej liście.

– Jasne, panie majorze. Zresztą i tak nic prawie nie było słychać. Ale skoro nie wiem, gdzie to jest i nie możemy tam pojechać samochodem, to gdzie mam pana wysadzić?

Webb uśmiechnął się.

– Nie dalej niż w odległości dwóch przecznic. Zasnąłbym po drodze, gdybym miał iść dalej.

– To może na rogu Lex i Siedemdziesiątej Drugiej?

– A to będą dwie przecznice?

– Nie więcej niż trzy.

– Jak to są trzy przecznice, to ty jesteś szeregowy.

– To bym nie mógł pana majora zabrać z powrotem. Szeregowcy nie maja takich uprawnień.

– Jak tam chcesz, kapitanie. – Webb zamknął oczy. Po dwóch latach miał wreszcie zobaczyć Treadstone-71. Wiedział, że powinien być podniecony, ale nie był. Odczuwał tylko zmęczenie i bezsilność. Co się stało?

Nieustanny szum opon działał hipnotyzująco; rytm ten ulegał ostrym zakłóceniom tam, gdzie asfalt i koła do siebie nie przylegały. Odgłosy te przywołały wspomnienia z dawnych czasów – skrzeczące hałasy dżungli splecione w jeden ton. A potem noc – tamta noc – gdy dokoła miał tylko oślepiające światła i staccato wybuchów, mówiące o bliskiej śmierci. Ale nie umarł; cud, który sprawił pewien człowiek, wrócił mu życie… mijały lata, a tej nocy, tych dni miał nigdy nie zapomnieć. Co się, do diabła, stało?

– Jesteśmy, panie majorze.

Webb otworzył oczy; otarł pot z czoła. Spojrzał na zegarek, złapał teczkę i sięgnął do klamki.

– Będę tu między dwudziestą trzecią a dwudziesta trzecia trzydzieści, sierżancie. Jeżeli nie będziecie mogli zaparkować, to po prostu proszę krążyć, a ja was znajdę.

– Tak jest, panie majorze. – Kierowca obrócił się w fotelu. – Panie majorze, czy potem jeszcze gdzieś jedziemy?

– O co chodzi? Macie jakiś kurs?

– Ależ skąd, pan major wie, ze jestem do pana przydzielony, dopóki mnie pan nie zwolni. Ale te ciężkie wozy ciągną benzynę jak dawne Shermany. Jeżeli mamy jechać daleko, to lepiej wziąć paliwo.

– Przepraszam. – Major mu przerwał. – Dobrze, i tak musicie sami znaleźć, gdzie to jest, bo ja nie wiem. Pojedziemy na prywatne lotnisko w Madison, w New Jersey. Mam tam być nie później niż o godzinie zero.