– Postaram się o tym pamiętać.
– Bardzo dobrze.
W szybie limuzyny odbiły się światła reflektorów nadjeżdżającego samochodu.
– Jest już taksówka Abbotta. Zajmę się kierowcą. – Europejczyk sięgnął w prawo i nacisnął przycisk umieszczony poniżej oparcia na rękę. – Będę nasłuchiwał w moim samochodzie po przeciwnej stronie ulicy. – Potem zwrócił się do szofera: – Abbott zaraz wyjdzie. Wiesz, co robić.
Szofer przytaknął. Obaj równocześnie wysiedli z limuzyny. Kierowca obszedł maskę samochodu, stwarzając wrażenie, jakby chciał przeprowadzić zamożnego pracodawcę na drugą stronę jezdni. Gillette obserwował tę scenkę przez tylną szybę samochodu; obaj mężczyźni stali przez kilka sekund obok siebie, po czym rozdzielili się. Europejczyk skierował się w stronę nadjeżdżającej taksówki, trzymając banknot we wzniesionej ręce. Wyglądało to tak, jakby nagle zmienił plany i chciał zrezygnować z usług zamówionej taksówki. Szofer limuzyny przebiegł tymczasem na północną stronę ulicy i teraz stał ukryty w cieniu schodów dwie bramy za Treadstone-71.
Pół minuty później uwagę Gillette’a przykuły drzwi domu z piaskowca. W chwili gdy wyszedł przez nie zniecierpliwiony Dawid Abbott, przedostało się na zewnątrz trochę światła. Abbott rozglądał się po ulicy i zerkał na zegarek, wyraźnie niespokojny. Taksówka się spóźniała, a musiał zdążyć na samolot; musiał trzymać się precyzyjnego harmonogramu. Wreszcie zszedł po schodach, skręcił w lewo i zaczął wypatrywać taksówki, której spodziewał się lada chwila. Powoli doszedł do miejsca, w którym stał przyczajony szofer. Wreszcie minął je i teraz obaj znajdowali się poza zasięgiem kamery.
Szofer błyskawicznie podszedł do Abbotta. Zamienił z nim kilka słów. Po paru chwilach oszołomiony Dawid Abbott wsiadł do limuzyny, a kierowca znikł w mroku.
– A więc ty! – odezwał się Mnich z odcieniem gniewu i odrazy w głosie. – Ze wszystkich, którzy mogli się tego dopuścić, właśnie ty.
– W twojej obecnej sytuacji zarówno ten pogardliwy ton, jak i arogancja są zupełnie nie na miejscu.
– Człowieku, coś ty najlepszego zrobił! Jak śmiałeś? Zurych. Akta „Meduzy”. To wszystko twoja sprawka!
– Akta „Meduzy” i Zurych owszem. Ale nie chodzi o to, co ja zrobiłem, tylko co ty. Posłaliśmy naszych ludzi z instrukcjami do Zurychu. Znaleźli to, czego szukali. Facet nazywa się Bourne, prawda? Ten, którego ty nazywasz Kainem. Ten, którego sam stworzyłeś!
– Jak trafiłeś pod ten adres?
– Wytrwałość. Kazałem cię śledzić.
– Co? Kazałeś mnie śledzić? Co ty, do cholery, wyprawiasz?
– Próbuję ustalić fakty, które ty starasz się ukryć, okłamując nas wszystkich. Pytanie nie powinno więc brzmieć, co ja, lecz co ty, do cholery, wyprawiasz?
– O Boże, ale z ciebie dureń! – Abbott odetchnął głęboko. – Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego nie przyszedłeś do mnie?
– Bo to by niczego nie zmieniło. Manipulujesz całym środowiskiem wywiadowczym. Miliony dolarów, tysiące godzin ludzkiej pracy, ambasady, placówki faszerowane kłamstwami i zniekształconymi danymi o zabójcy, który nigdy nie istniał. Dobrze pamiętam twoje słowa: „Cóż za wyzwanie dla Carlosa!” Nie ma co, fortel jakich mało! Tylko że my wszyscy staliśmy się twoimi pionkami. Jako odpowiedzialny członek Rady Bezpieczeństwa czuję się głęboko dotknięty! Wszyscy jesteście tacy sami. Kto wam pozwolił bawić się w Boga i łamać wszelkie reguły – nie, nawet nie reguły, a prawa – i robić z nas głupców?
– Nie było innego sposobu – zmęczonym głosem odrzekł stary człowiek; jego pogrążona w cieniu twarz pokrywała sieć zmarszczek. – Ilu ludzi wie o wszystkim? Mów prawdę.
– Tylko ja. Ze względu na ciebie nie puściłem tego dalej.
– To może okazać się niewystarczające. O Boże!
– Ale prawdy nie da się długo utrzymać w tajemnicy – powiedział biurokrata z naciskiem. – Chcę wiedzieć, co się stało.
– Stało? Z czym?
– Z tą twoją wielka strategią. Zdaje się, że… pęka w szwach.
– Dlaczego tak uważasz?
– Przecież to oczywiste! Straciłeś z oczu Bourne’a i teraz nie możesz go odnaleźć. Twój Kain wyparował, a wraz z nim gruba forsa, przechowywana na koncie w Zurychu.
Abbott milczał przez chwilę.
– Zaraz, kto cię naprowadził na ten trop?
– Ty! – zareplikował szybko Gillette, zdając sobie sprawę, że powinien przekonywająco odpowiedzieć na to niebezpieczne pytanie. – Muszę przyznać, że podziwiałem twoje opanowanie, gdy ten osioł z Pentagonu rozprawiał uczenie o operacji „Meduza”… siedząc naprzeciwko człowieka, który był jej twórcą.
– Historia – głos starego człowieka odzyskał siłę. – Nie mogłeś się wtedy niczego dowiedzieć.
– Moim zdaniem niezwykłe było to, iż w całej dyskusji w ogóle nie zabrałeś głosu. A kto spośród zgromadzonych wokół tamtego stołu wiedział więcej o „Meduzie” od ciebie? Właśnie to, że nie odezwałeś się ani słowem, wzbudziło moje podejrzenia. Dlatego tak zaciekle przeciwstawiałem się poświęcaniu uwagi Kainowi. Musiałeś zareagować, Dawidzie. Zmusiłem cię do przedstawienia wiarygodnych powodów kontynuowania poszukiwań Kaina. Wtedy powiedziałeś, że Carlos też poluje na niego.
– Powiedziałem prawdę – przerwał Abbott.
– Oczywiście, że tak. Wiedziałeś, kiedy należy wspomnieć o tym fakcie, a ja pojąłem, na czym polega twoja machinacja. Pomysłowa. Wąż z głowy „Meduzy” przygotowany do przejęcia po niej schedy. Pretendent wkraczający na ring, by wyciągnąć mistrza z narożnika.
– To całkiem logiczne.
– Owszem. Jak powiedziałem, bardzo pomysłowe, nawet jeśli chodzi o ruchy jego ludzi przeciwko Kainowi. Któż mógłby być dla Kaina lepszym przekaźnikiem informacji o ich działaniach, jak niejeden z członków Komitetu Czterdziestu, otrzymujący wyczerpujące sprawozdania z narad dotyczących tajnych operacji. Manipulowałeś nami wszystkimi!
Mnich skinął głową.
– W porządku. Masz do pewnego stopnia rację, rzeczywiście dopuściłem się pewnych nadużyć, w moim odczuciu całkowicie usprawiedliwionych, ale sprawa nie wygląda tak, jak ci się zdaje. Wszystko podlegało kontroli i rozliczeniom. Inaczej nie działałbym wcale. Treadstone składa się z niewielkiej grupy najbardziej godnych zaufania ludzi powiązanych z rządem. Są tam przedstawiciele wywiadu wojskowego G-2, Senatu, CIA, Wywiadu Marynarki Wojennej, a obecnie nawet Białego Domu. Gdybym się rzeczywiście dopuścił jakichkolwiek nadużyć, żaden z nich nie wahałby się żądać wstrzymania operacji. Nikt jednak nie czuł się zmuszony do interwencji, więc zaklinam i ciebie, żebyś nie próbował jej podejmować.
– Czy zostanę członkiem Treadstone?
– Już nim jesteś.
– Rozumiem. Co się stało? Gdzie jest Bourne?
– Ba, sami chcielibyśmy wiedzieć. Nie mamy nawet pewności, czy ten człowiek to na pewno Bourne.
– Co takiego?!
Europejczyk sięgnął w stronę wyłącznika umieszczonego na desce rozdzielczej samochodu i wcisnął go.
– O to właśnie nam chodziło – rzekł. – To właśnie chcieliśmy wiedzieć. – Odwrócił się do siedzącego obok szofera. – Teraz szybko. Wracaj pod schody. Pamiętaj, że jak tylko ktoś wyjdzie na zewnątrz, będziesz miał dokładnie trzy sekundy, zanim drzwi ponownie się zatrzasną. Musisz być szybki.
Mężczyzna w liberii wysiadł pierwszy z samochodu; ruszył chodnikiem w kierunku Treadstone-71. Przed wejściem do jednego z pobliskich domów jakaś para w średnim wieku głośno żegnała się ze swoimi gospodarzami. Szofer zwolnił kroku, sięgnął do kieszeni po papierosa, zatrzymał się, by go przypalić. Odgrywał rolę znudzonego kierowcy zabijającego czas monotonnego wyczekiwania. Europejczyk przyglądał mu się przez chwilę, potem rozpiął płaszcz i wyjął długi rewolwer o lufie wydłużonej tłumikiem. Zwolnił bezpiecznik i schował broń z powrotem do kabury, wysiadł z samochodu i przeszedł przez jezdnię, kierując się w stronę limuzyny. Jej lusterka były ustawione pod takim kątem, iż Europejczyk mógł się nie obawiać, że zostanie dostrzeżony przez siedzących w środku mężczyzn. Przystanął na moment przy bagażniku, następnie wyciągnął rękę i doskoczył do drzwi kierowcy; otworzył je mocnym szarpnięciem i błyskawicznie wsunął się do środka, kierując broń na tylne siedzenie.
Alfredowi Gillette zaparło dech. Prawą ręką próbował chwycić klamkę, ale Europejczyk wcisnął przycisk blokujący obie pary drzwi. Natomiast Dawid Abbott siedział bez ruchu, wpatrując siew napastnika.
– Dobry wieczór, Mnichu – odezwał się Europejczyk. – Ktoś, kto jak wiem, często przywdziewa mnisi habit, przesyła panu gratulacje. Nie tylko z powodu Kaina, ale i gwardii przybocznej z Treadstone. O, choćby Żeglarza, kiedyś pierwszorzędnego agenta.
Gillette odzyskał głos; odezwał się ni to szeptem, ni krzykiem:
– Co to ma znaczyć? Kim pan jest?! – zawołał, udając, że nie zna mężczyzny.
– Posłuchaj, przyjacielu, to już nie jest konieczne – powiedział człowiek z pistoletem. – Z wyrazu twarzy pana Abbotta wnioskuję, iż zdał sobie sprawę, że jego dawne wątpliwości co do ciebie były słuszne. Zawsze należy ufać instynktom, prawda, Mnichu? Oczywiście, miał pan absolutną rację. Znaleźliśmy jeszcze jednego rozgoryczonego człowieka; wasz system stwarza takich ludzi z przerażającą szybkością To oczywiście on przekazał nam akta „Meduzy”, a te doprowadziły nas do Bourne’a.
– Co robisz?! – wrzasnął Gillette. – O czym ty mówisz?!
– Jesteś straszliwym nudziarzem. Alfredzie. Ale zawsze byłeś częścią „kochanego personelu”. Szkoda tylko, że nie wiedziałeś, z która ekipą masz trzymać; tacy jak ty nigdy nie wiedzą.