Выбрать главу

– Gardzę tobą, ty bydlaku!

– Do jasnej cholery, tak czy nie?

Starzec napluł Bourne’owi w twarz; jego oczy, w których jeszcze przed chwilą gorzał ogień, zamgliły się i naszły łzami.

– Carlos zabił mi syna – wyszeptał. – Zabił mojego jedynego syna na rue du Bac. Mój syn stracił życie, kiedy pięć lasek dynamitu wyleciało w powietrze na rue du Bac.

Jason powoli rozluźnił uścisk. Wciąż oddychając ciężko zwrócił się do Villiersa najspokojniej jak umiał:

– Niech pan wjedzie na pastwisko i na mnie zaczeka. Musimy porozmawiać, generale. Stało się coś, o czym pan nie wie i dobrze by było, gdybyśmy obaj dowiedzieli się, o co w tym chodzi.

– Nigdy! Niemożliwe! To bzdura!

– To fakt – powiedział Bourne. Siedział obok Villiersa na przednim siedzeniu jego samochodu.

– To jakaś nieprawdopodobna pomyłka! Pan nie wie, co mówi!

– To nie jest pomyłka i wiem, co mówię, ponieważ sam znalazłem ten numer. Pański numer. Świetna przykrywka. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie łączył pana z Carlosem, zwłaszcza ze względu na śmierć pańskiego syna. Czy to jest pewne, że sprzątnął go Carlos?

– Sprzątnął? Wolałbym, żeby się pan inaczej wyrażał, monsieur.

– Przepraszam. Nie chciałem pana urazić.

– Czy jest pewne? W Sûreté są o tym przekonani. Wywiad wojskowy i Interpol też nie ma wątpliwości. Czytałem raporty.

– Co w nich było?

– Przypuszcza się, że Carlos oddał przysługę swoim radykalnym przyjaciołom z dawnych czasów. Pozwolił nawet, żeby sobie przypisali ten czyn. To było zabójstwo na tle politycznym. Śmierć mojego syna miała być przestrogą dla innych, którzy przeciwstawiali się fanatykom.

– Fanatykom?

– Lewicowi ekstremiści chcieli wejść w koalicję z socjalistami, składali im obietnice, których nie zamierzali dotrzymać. Mój syn przejrzał i ujawnił ich plany, po czym podjął działania legislacyjne, żeby zablokować sojusz. Dlatego musiał zginąć.

– Czy to z tego powodu odszedł pan z wojska i stanął do wyborów?

– Tak, i zrobiłem to bez chwili wahania. Przyjęło się, że po śmierci ojca syn kontynuuje jego pracę… – Starzec przerwał; światło księżyca padało na jego zmęczona twarz. – W tym wypadku dziedzictwem ojca było prowadzenie dalej pracy syna. On nie był żołnierzem, ja zaś nie jestem politykiem, ale broń i materiały wybuchowe nie są mi obce. To ja ukształtowałem jego ideały, jego poglądy odzwierciedlały moje; mój syn zginął za nasze przekonania. Decyzja była więc dla mnie oczywista. Będę prezentował nasze ideały na arenie politycznej i niech wrogowie mojego syna walczą ze mną. Żołnierz nie boi się walki.

– Rozumiem, że niejeden żołnierz.

– Co pan ma na myśli?

– Tych mężczyzn w restauracji. Wyglądali, jakby dowodzili połową wojsk we Francji.

– Bo i dowodzili, monsieur. Kiedyś nazywano ich młodymi gniewnymi dowódcami z Saint Cyr. Republika grzęzła w korupcji, nieudolność paraliżowała armię. Linia Maginota była żartem. Podczas wojny zostali przywódcami ruchu oporu; walczyli ze Szwabami i rządem Vichy w Europie i Afryce.

– Co robią teraz?

– Większość to emeryci, wielu z nich dręczą wspomnienia przeszłości. Modlą się do Najświętszej Panienki, żeby historia się nie powtórzyła. Ale coraz częściej widzą znowu to samo. Wojsko zostało zepchnięte na boczny tor. Komuniści i socjaliści w Zgromadzeniu Narodowym robią wszystko, żeby osłabić siły militarne Francji. Cele Moskwy nie zmieniają się, choć mijają dziesięciolecia. A tymczasem wolne społeczeństwo dojrzało do infiltracji. Gdy proces ten raz się rozpocznie, będzie zachodził tak długo, aż nasze społeczeństwo zostanie ukształtowane dokładnie według sowieckiego modelu. Spiskowcy są wszędzie; trzeba z nimi walczyć.

– Niektórzy powiedzieliby, że pańskie poglądy brzmią dość radykalnie.

– Dlaczego? Walka? Ojczyzna? Honor? Czy te pojęcia są dla pana anachroniczne?

– Nie. Ale wyobrażam sobie, jak wiele zła można wyrządzić w ich imieniu.

– Nasze poglądy się różnią, ale nie zamierzam pana przekonywać.

Pytał pan o moich przyjaciół, więc odpowiedziałem. A teraz, proszę, przejdźmy do tych pańskich nieprawdopodobnych rewelacji. To obrzydliwe insynuacje. Pan nie wie, co znaczy stracić syna, wiedzieć, że został zamordowany.

Powraca ból i nie wiem dlaczego. Ból i pustka, pustka w niebie… z nieba. Śmierć na niebie, z nieba. Jezu, boli. Ale co? I dlaczego?

– Bardzo panu współczuję – powiedział Jason zaciskając ręce, by powstrzymać ich nagłe drżenie. – Ale wszystko tu pasuje.

– Wręcz przeciwnie! Jak pan stwierdził, nikt przy zdrowych zmysłach nie łączyłby mnie z działalnością tej świni, Carlosa, a już na pewno nie on sam. To ryzyko, którego ten bandzior by nie podjął. To nie do pomyślenia.

– Właśnie. To jest nie do pomyślenia i dlatego został pan wykorzystany. Pański dom jest doskonałym punktem przekazywania jego poleceń.

– Niemożliwe! Jak?

– Ktoś, kto ma dostęp do pańskiego telefonu, jest w bezpośrednim kontakcie z Carlosem. Używa się szyfrów, wypowiada określone słowa. Prawdopodobnie dzieje się to, kiedy nie ma pana w domu, a może nawet kiedy pan jest. Czy pan sam odbiera telefony?

Villiers zamyślił się.

– Właściwie nie. Nie, kiedy ktoś dzwoni na ten numer. Zbyt wielu ludzi muszę unikać, dlatego mam drugi telefon ze ściśle zastrzeżonym numerem.

– Więc kto odbiera telefony?

– Zwykle służąca lub jej mąż, który pełni obowiązki kamerdynera i szofera. Był jeszcze moim kierowcą w wojsku: Oprócz nich, oczywiście, moja żona albo sekretarz, który często pracuje w moim domu; był moim adiutantem przez dwadzieścia lat.

– Kto jeszcze?

– To już wszyscy.

– Kucharka?

– Nie mamy żadnej na stałe; angażujemy kogoś, tylko kiedy wydajemy przyjęcie. Z nazwiskiem Villiersa wiąże się więcej chwały niż pieniędzy.

– Sprzątaczka?

– Dwie. Przychodzą dwa razy w tygodniu, ale nie zawsze są to te same.

– Powinien pan zwrócić większą uwagę na szofera i adiutanta.

– To absurdalne! Ich lojalność jest poza wszelkimi podejrzeniami.

– Podobnie myślał Cezar o Brutusie.

– Pan nie mówi poważnie…

– Mówię cholernie poważnie, i lepiej by było, gdyby mi pan uwierzył. Wszystko, co powiedziałem, jest prawdą.

– W takim razie nie powiedział mi pan wiele. Nie znam nawet pańskiego nazwiska.

– Nie jest ważne. Poznanie go mogłoby panu tylko zaszkodzić.

– Dlaczego?

– Dlatego, że szansa pomyłki jest minimalna. Właściwie w ogóle nie istnieje.

Villiers zaczął kiwać głową, tak jak czynią to starzy mężczyźni, gdy przetrawiają w sobie słowa, które wprawiły ich w osłupienie. Jego poorana zmarszczkami twarz poruszała się miarowo w świetle księżyca.

– Mężczyzna bez nazwiska zastawia na mnie w nocy pułapkę na drodze, trzyma mnie na muszce i obrzuca ohydnymi oskarżeniami – wysuwa zarzut tak plugawy, że mam ochotę go zabić – i oczekuje ode mnie, że uwierzę mu na słowo. Słowo człowieka bez nazwiska, o obcej mi twarzy, którego jedyną poręką ma być zapewnienie, że ściga go Carlos. Niech mi pan powie, dlaczego mam panu wierzyć?

– Ponieważ nie miałbym żadnego powodu, żeby przyjść do pana, gdybym sam nie wierzył w to, co mówię.

Villiers popatrzył na Jasona.

– Nie, jest lepszy powód. Przed chwilą darował mi pan życie. Odrzucił pan broń, nie wystrzelił. A mógł pan to łatwo zrobić. Tymczasem wolał pan błagać mnie o rozmowę.

– Nie wydaje mi się, żebym aż błagał.

– Błaganie było w pańskich oczach, młody człowieku. Prawda zawsze jest w oczach, i często w głosie, ale trzeba słuchać uważnie. Można upozorować pokorę, ale nie złość. Jest albo prawdziwa, albo sztuczna. Twoja złość była prawdziwa… tak jak i moja. – Starzec wskazał na małe renault stojące dziesięć metrów z tyłu. – Niech pan jedzie za mną do Parc Monceau. Dokończymy rozmowę w moim gabinecie. Daję głowę, że myli się pan co do obu moich ludzi, lecz, jak sam pan powiedział, Cezara zaślepiło jego przywiązanie. Nie chcę, żeby to samo było ze mną.

– Jeśli wejdę do pana domu i ktoś mnie rozpozna, jestem trupem. Pan też.

– Mój sekretarz wyszedł zaraz po siedemnastej, a szofer idzie do siebie nie później niż o dziesiątej oglądać swoją ukochaną telewizję. Pan zaczeka na zewnątrz, podczas gdy ja wejdę do środka i sprawdzę. Jeśli wszystko okaże się w porządku, zawołam pana; jeśli nie, wyjdę na zewnątrz i odjadę. Pan pojedzie za mną. Zatrzymam się gdzieś i tam dokończymy rozmowę.

Kiedy Villiers mówił, Jason przyglądał się mu uważnie.

– Dlaczego chce pan, bym wrócił za panem do Parc Monceau?

– A gdzie? Wierzę w szok niespodziewanej konfrontacji. Jeden z pańskich podejrzanych leży w łóżku w pokoju na piętrze i ogląda telewizję. Ale jest i drugi powód. Chcę, żeby moja żona usłyszała, co pan ma do powiedzenia. To wierna towarzyszka starego żołnierza; jest wyczulona na rzeczy, które często umykają uwagi innych. Nauczyłem się polegać na jej przenikliwości. Gdy usłyszy pana historię, może rozpozna jakąś dziwną prawidłowość w zachowaniu któregoś z nich.

Bourne nie mógł przemilczeć swoich obaw.

– Ja zastawiłem na pana pułapkę udając niezrównoważonego kierowcę; teraz pan może mi się odpłacić. Skąd mogę wiedzieć, czy nie zastawia pan na mnie sideł?

Starzec odpowiedział bez wahania.

– Daję panu słowo francuskiego generała, i to powinno panu wystarczyć. Jeśli nie, zabieraj pan pistolet i wysiadaj.

– Wystarczy mi – oświadczył Bourne. – Nie dlatego, że jest to słowo generała, ale dlatego, że jest to słowo człowieka, którego syn zginął z ręki Carlosa na rue du Bac.

Droga powrotna do Paryża wydawała się Jasonowi dużo dłuższa niż jazda w przeciwną stronę. Znowu walczył z obrazami, obrazami, które powodowały, że oblewał go zimny pot. I ból, zaczynający się w skroniach, promieniujący w dół, do piersi, zaciskający się wokół żołądka – ostre ukłucia przeszywały go tak, że z trudem powstrzymywał się od krzyku.