Выбрать главу

– Proszę mnie posłuchać – obstawał przy swoim Jason. – Mówi pan, że wcześniej liczył się pański syn. Proszę o nim pomyśleć! Niech pan ściga właściwego mordercę, a nie wspólniczkę. Ona zraniła pana bardzo boleśnie, ale on bardziej. Niech pan schwyta człowieka, który zabił pańskiego syna! W końcu będzie pan miał oboje w ręku. Niech pan jej nie atakuje; jeszcze nie teraz! Proszę to, co pan wie, wykorzystać przeciwko Carlosowi. Niech pan poluje na niego razem ze mną. Nikt jeszcze nie był tak blisko celu.

– Prosi pan o więcej, niż mogę ofiarować – powiedział starszy pan.

– Nie byłoby tak, gdyby pomyślał pan o swoim synu. Jeśli myśli pan o sobie, to tak jest! Ale niechże pan pomyśli o rue du Bac!

– Pan jest zbyt okrutny, monsieur.

– Mam rację i pan o tym wie.

Wysoko na nocnym niebie przepłynęła chmura, na krótko przesłaniając światło księżyca. Było całkiem ciemno; Jason zadrżał. Stary żołnierz zaczął mówić z rezygnacją w głosie:

– Tak, ma pan rację – stwierdził. – Jest pan zbyt okrutny i ma pan zbyt wiele racji. Unieszkodliwić trzeba mordercę, a nie tę dziwkę. Jak będziemy razem działać? Razem polować?

Bourne na chwilę zamknął oczy – z uczuciem ulgi.

– Niech pan nic nie robi. Carlos szuka mnie pewnie po całym Paryżu. Zabijałem jego ludzi, wykryłem jeden z lokali, nawiązałem kontakt. Za bardzo się do niego zbliżyłem. O ile obaj się nie mylimy, to pański telefon będzie… dzwonić coraz częściej. Zatroszczę się o to.

– Jak?

– Przycisnę niektórych pracowników „Les Classiques”. Kilka sprzedawczyń, tę Lavier, może Bergerona i na pewno tamtego człowieka z centralki telefonicznej. Oni będą mówić. Ja też. Pański telefon będzie wciąż zajęty.

– Ale co ze mną? Co ja mam robić?

– Niech pan siedzi w domu. Niech pan mówi, że źle się pan czuje. A ile razy zadzwoni telefon, proszę być w pobliżu tego, kto podniesie słuchawkę. Proszę słuchać rozmowy, próbować złapać szyfry, wypytywać służbę o to, co jej mówiono. Mógłby pan nawet podsłuchiwać. Jeśli pan coś usłyszy, to dobrze, ale prawdopodobnie nic pan nie usłyszy. Ten, kto będzie dzwonił, będzie wiedział, że pan tam jest. A jednak utrudni pan przekazanie informacji, i w zależności od tego, jakie miejsce zajmuje pańska żona…

– Ta dziwka – wtrącił stary żołnierz.

– …w hierarchii Carlosa, być może uda się nam nawet zmusić go do ujawnienia się.

– Jeszcze raz pytam: jak?

– Jego łączność będzie zakłócona. Pewna, niezawodna pośredniczka natknie się na przeszkody. On będzie domagał się spotkania z pańską żoną.

– Wątpliwe, czy podałby swoje miejsce pobytu.

– Jej musi to powiedzieć!

Bourne urwał, przyszła mu do głowy nowa myśl.

– Jeśli zakłócenie okaże się dostatecznie kłopotliwe, to dojdzie do tej jednej rozmowy telefonicznej albo owa osoba, której pan nie zna, przyjdzie do domu i wkrótce po tym żona powie panu, że musi gdzieś wyjechać. Kiedy to nastąpi, niech pan nalega, by zostawiła numer, pod którym będzie można się z nią skontaktować. Niech pan się tego stanowczo domaga: pan nie próbuje jej zatrzymać, ale musi mieć możność skontaktowania się z nią. Niech jej pan powie cokolwiek – wykorzystując układ, jaki ona sama stworzyła – na przykład, że chodzi o bardzo poufną sprawę wojskową, o której nie może pan rozmawiać bez zgody władz. Potem będzie pan chciał to z nią przedyskutować, zanim wyrobi pan sobie własny pogląd. Ona może dać się na to złapać.

– Czemu to ma służyć?

– Ona powie panu, gdzie będzie. Może, gdzie będzie Carlos. A jeśli nie Carlos, to zapewne inni, stojący bliżej niego… Wtedy skontaktuje się pan ze mną. Podam panu nazwę hotelu i numer pokoju. Nazwisko w książce meldunkowej nie ma znaczenia, niech się pan tym nie przejmuje.

– Dlaczego nie podaje mi pan swojego prawdziwego nazwiska?

– Bo gdy by je pan kiedykolwiek wymienił – świadomie czy nieświadomie – musiałby pan umrzeć.

– Sklerozy nie mam.

– Nie, nie ma pan. Ale jest pan człowiekiem bardzo dotkliwie zranionym. Chyba najdotkliwiej jak można. Pan może ryzykować życiem, ale ja nie zamierzam.

– Jest pan dziwnym człowiekiem, monsieur.

– Tak… Gdyby mnie nie było, kiedy pan zadzwoni, to słuchawkę podniesie pewna kobieta. Ona będzie wiedziała, gdzie jestem. Ustalimy tryb przekazywania informacji.

– Kobieta? – generał chciał się wycofać. – Nic pan nie mówił o żadnej kobiecie ani też o nikim innym.

– Nikogo innego nie ma. Gdyby nie ona, już bym nie żył. Carlos poluje na nas oboje; próbował nas oboje zabić.

– Czy ona wie o moim istnieniu?

– Tak. Właśnie ona powiedziała, że to nie może być prawda. Że pan nie mógłby być związany z Carlosem. Ja sądziłem, że tak.

– Może ją kiedyś poznam.

– Mało prawdopodobne. Dopóki Carlos nie zostanie schwytany – o ile można go schwytać – nikt nie powinien nas widzieć w pańskim towarzystwie. Akurat nie w pańskim. Później – jeśli będzie jakieś „później” – być może nie będzie pan chciał być widziany w naszym towarzystwie. W moim. Jestem z panem szczery.

– Rozumiem to i doceniam. W każdym razie proszę tej kobiecie podziękować w moim imieniu. Proszę jej podziękować za to, że myślała, iż nie mógłbym pracować dla Carlosa.

Bourne skinął głową.

– Czy ma pan pewność, że pańska prywatna linia nie jest na podsłuchu?

– Absolutną. Jest regularnie sprawdzana, tak jak wszystkie aparaty, które pozostają w gestii Brevet.

– Kiedy będzie się pan spodziewał; że zadzwonię, to proszę samemu podnieść słuchawkę i dwa razy odchrząknąć. Wtedy poznam, że to pan. Gdyby z jakichś względów nie mógł pan rozmawiać, to niech pan powie, żebym rano zatelefonował do pańskiej sekretarki. Zadzwonię jeszcze raz za dziesięć minut. Jaki to numer?

Villiers podał mu go.

– Pański hotel? – zapytał generał.

– „Terrasse”. Rue de Maistre, Montmartre. Pokój czterysta dwadzieścia.

– Kiedy pan zacznie?

– Jak tylko będzie to możliwe. Dziś w południe.

– Niech pan będzie jak stado wilków – powiedział stary żołnierz, pochylając się do przodu, niczym dowódca wydający instrukcje swoim oficerom. – Niech pan szybko atakuje.

27

– Ona była taka czarująca, doprawdy muszę zrobić jej jakąś przyjemność – wykrzykiwała Marie do telefonu emfatyczną francuszczyzną. – I temu uroczemu młodemu mężczyźnie; on mi tyle pomógł. Mówię panu, ta sukienka to był succès fou! Taka jestem im wdzięczna.

– Pani opis, madame – odpowiedział kulturalny mężczyzna z centralki telefonicznej „Les Classiques” – upewnia mnie, że chodzi pani o Janine i Claude’a.

– Tak, oczywiście, Janine i Claude, teraz sobie przypominam. Prześlę obojgu bileciki z wyrazami wdzięczności. Czy zna pan może ich nazwiska? Chodzi mi o to, że byłoby bardzo niegrzecznie zaadresować koperty tylko imionami „Janine” i „Claude”. Przypominałoby to listy do służby, nie sądzi pan? Czy mógłby pan zapytać Jacqueline?

– To zbyteczne, madame. Ja je znam. I pozwoli pani, że zauważę, iż jest pani nie tylko łaskawa, ale i delikatna. Janine Dolbert i Claude Oréale.

– Janine Dolbert i Claude Oréale – powtórzyła Marie, patrząc na Jasona. – Janine jest żoną tego sympatycznego pianisty, prawda?

– Nie wydaje mi się, by Mademoiselle Dolbert była czyjąkolwiek żoną.

– Oczywiście. Pomyliłam ją z kimś.

– Jeśli pani pozwoli, madame, nie dosłyszałem pani nazwiska.

– Że też o tym zapomniałam? – Marie odsunęła aparat i zaczęła mówić głośniej: – Wróciłeś, kochanie, i to tak wcześnie! Wspaniale. Rozmawiam z tymi przemiłymi ludźmi z „Les Classiques”… Tak, zaraz, mój drogi. – Przybliżyła mikrofon do ust: – Ogromnie dziękuję. Był pan naprawdę bardzo uprzejmy.

Odłożyła słuchawkę.

– Jeśli kiedyś zdecydujesz się porzucić ekonomię – powiedział Jason, który zagłębił się w paryskiej książce telefonicznej – to zajmij się sprzedawaniem czegoś. Kupiłem każde twoje słowo.

– Czy opisy były dokładne?

– Co do joty. To z tym pianistą świetnie zagrałaś.

– Uświadomiłam sobie, że jeżeli ona jest mężatką, to telefon figuruje na nazwisko męża…

– Nie – przerwał Bourne. – Jest tutaj. Dolbert, Janine, rue Losserand. – Zanotował adres. – Oréale, z O na początku, prawda? Nie Au?

– Chyba tak. – Marie zapaliła papierosa. – Naprawdę wybierasz się do nich do domu?

Bourne przytaknął.

– Gdybym pojechał po nich na Saint-Honoré, zauważyliby to ludzie Carlosa.

– Co z resztą? Lavier, Bergeron, ten ktoś z centralki?

– Jutro. Dzisiaj zajmuję się wzburzaniem fal.

– Czym?

– Chcę ich wszystkich nakłonić do mówienia. Żeby biegali tu i tam, mówiąc rzeczy, których nie powinni by mówić. Jeszcze przed zamknięciem cały sklep będzie poinformowany dzięki tej Dolbert i Oréale’owi. Z tą dwójką skontaktuję się dzisiaj wieczorem, a oni zatelefonują do pani Lavier i tego faceta z centralki. Po pierwszym uderzeniu fali nastąpi drugie. Telefon generała rozdzwoni się dziś po południu. Do rana powinna zapanować całkowita panika.

– Dwa pytania – odezwała się Marie, która wstała z brzegu łóżka i podeszła do niego. – Jak zamierzasz wydostać dwoje pracowników z „Les Classiqes” w godzinach pracy? I do kogo chcesz dotrzeć dziś wieczorem?

– Nikt nie żyje w bezruchu – odrzekł Bourne, spoglądając na zegarek. – Zwłaszcza w haute couture. Teraz jest jedenasta piętnaście; koło południa dojadę do mieszkania tej Dolbert i poproszę konsjerża, żeby zadzwonił do niej do pracy. On jej powie, żeby natychmiast wracała do domu. Pojawił się pewien nie cierpiący zwłoki, jak najbardziej osobisty problem i byłoby dobrze, gdyby się nim zajęła.