Выбрать главу

– Gadanie, Delta. Zwykle niewiele mówiłeś, ale jeśli już się zdecydowałeś, było to tylko gadanie.

– Gdybyś mógł być na Saint-Honoré za trzy, cztery tygodnie – niestety, to nierealne – to miałbyś okazję zobaczyć koniec tej historii. Upadek samolotu, zniknięcie łodzi na Morzu Śródziemnym. Ciała spalone lub zaginione. Ofiary jednakże zidentyfikowane. Lavier i Bergeron. Tyle że tylko jedno z nich będzie naprawdę martwe. Madame Lavier. Bo Monsieur Bergeron cieszy się specjalnymi względami, o czym pewnie nie wiesz. Bergeron wróci do interesu. A co do ciebie, to powiększysz statystykę nieszczęśliwych wypadków.

– A ty?

– Zgodnie z tym planem też umrę. Liczą, że pomożesz im mnie dostać.

– Logiczne. Obaj byliśmy w „Meduzie” i oni o tym wiedzą. Carlos wie. Liczą, że mnie rozpoznasz.

– A ty mnie?

D’Adjou milczał chwilę.

– Tak – odrzekł. – Jak ci już powiedziałem, pracujemy teraz dla różnych szefów.

– O czym właśnie chciałbym z tobą porozmawiać.

– O czym tu rozmawiać, Delta? Ale przez pamięć o przeszłości, o tym, co zrobiłeś dla nas w Tam Quan, posłuchaj rady „meduzyjczyka”. Jeśli nie wyniesiesz się zaraz z Paryża, to uważaj się za trupa, zgodnie z tym, co powiedziałeś przed chwilą.

– Nie mogę.

– Powinieneś. Gdybym miał taką możliwość, sam pociągnąłbym za spust i pozwolił, żeby mi dobrze za to zapłacili.

– Daję ci więc taką możliwość.

– Wybacz, że uznam to za absurd.

– Bo nie wiesz, czego chcę czy też ile jestem skłonny zaryzykować, żeby to dostać.

– Tak, ty nie liczysz się z ryzykiem. To twoi wrogowie faktycznie znajdą się w niebezpieczeństwie. Znam cię, Delta… Muszę już wracać do centralki. Życzyłbym ci udanego polowania, gdyby nie to, że…

Musiał sięgnąć po ostatnia broń, posłużyć się jedyną groźbą zdolną powstrzymać d’Anjou od odłożenia słuchawki.

– Do kogo zwracasz się po instrukcje, skoro Parc Monceau został wyeliminowany?

Cisza w słuchawce świadczyła o napięciu, jakie zapanowało po drugiej stronie.

– Coś ty powiedział? – wyszeptał w końcu d’Anjou.

– Dlatego ją zabito, prawda? I dlatego ciebie też zabiją. Poszła do Parc Monceau i zginęła. Ty również odwiedzałeś Parc Monceau i też zginiesz. Byłbyś dla Carlosa ciężarem; po prostu za dużo wiesz. Miałby narażać na niebezpieczeństwo taki układ? Posłuży się tobą, ażeby mnie zwabić w pułapkę, po czym cię zabije i stworzy od nowa „Les Classiques”. A tak między nami „meduzyjczykami”, dalej mi nie wierzysz?

Teraz milczenie trwało dłużej i było jakby intensywniejsze niż przedtem. Najwyraźniej stary „meduzyjczyk” potrzebował czasu, żeby odpowiedzieć sobie na kilka pytań.

– Czego chcesz ode mnie? Poza mną samym? Powinieneś wiedzieć, że zakładnicy się nie liczą. Prowokujesz mnie, zaskakujesz mnie tym, czego się dowiedziałeś. Żywy czy martwy – nie przydam ci się; więc czego chcesz?

– Informacji. Jeśli je posiadasz; w nocy opuszczę Paryż i ani ty, ani Carlos nigdy już o mnie nie usłyszycie.

– Jakich informacji?

– Skłamiesz, jeżeli spytam teraz. Ja w każdym razie bym skłamał. Ale kiedy się spotkamy, powiesz mi prawdę.

– Z drutem owiniętym wokół szyi?

– Wśród ludzi?

– Jak to wśród ludzi? W biały dzień?

– Za godzinę. Przed wejściem do Luwru. Przy schodach. Obok postoju taksówek.

– Luwr? Ludzie? Informacje, które zadowolą cię na tyle, że wyjedziesz?… Nie spodziewasz się chyba, że zechcę rozmawiać z tobą o moim pracodawcy?

– Nie o twoim. O moim.

– O Treadstone?

Wiedział! Philippe d’Anjou znał odpowiedź! Spokojnie. W żadnym wypadku nie wolno okazywać zdenerwowania.

– Siedemdziesiąt jeden – uzupełnił Jason. – Jedno proste pytanie i znikam. Jeśli udzielisz mi odpowiedzi – ale prawdziwej – dostaniesz ode mnie coś w zamian.

– A cóż ja mógłbym dostać od ciebie? Z wyjątkiem ciebie samego?

– Informację, która pozwoli ci przeżyć. Nie ma gwarancji, ale uwierz w to, co ci powiem, bo bez tego nie przeżyjesz. Pamiętaj, Parc Monceau, d’Anjou.

Znowu milczenie. Bourne widział oczyma wyobraźni, jak siwowłosy „meduzyjczyk” wpatruje się w tablicę centralki telefonicznej, nazwa zaś zamożnej dzielnicy Paryża coraz to głośniej rozbrzmiewa mu w uszach. Z Parc Monceau wiało śmiercią, o czym d’Anjou wiedział równie dobrze, jak o tym, że kobietą zabitą w Neuilly-sur-Seine była Jacqueline Lavier.

– I co mogłoby być tą informacją? – spytał d’Anjou.

– Nazwisko twego pracodawcy. Razem z przekonywającym dowodem, oddane w zaklejonej kopercie adwokatowi, stanowiłyby gwarancję twego życia. Gdyby miało się ono skończyć w jakiś nienaturalny sposób, choćby nawet w nieszczęśliwym wypadku, adwokat otworzy kopertę i ujawni jej zawartość. To twoje zabezpieczenie, d’Anjou.

– Rozumiem – odparł cicho „meduzyjczyk”. – Ale mówisz, że śledzą mnie, chodzą za mną.

– Zabezpiecz się – powiedział Jason. – Powiedz im prawdę. Znasz numer, pod który trzeba zadzwonić, nie?

– Znam, stary – w głosie starca zabrzmiała nutka zdumienia.

– Dotrzyj do niego, powtórz mu, co ci powiedziałem… ale oczywiście nie o wymianie. Powiedz, że skontaktowałem się z tobą, bo chcę się spotkać. Że to nastąpi za godzinę pod Luwrem. Powiedz mu prawdę.

– Postradałeś zmysły.

– Wiem, co robię.

– Kiedyś wiedziałeś… Zastawiasz na siebie pułapkę, przygotowujesz sobie własną egzekucję.

– W którym razie zostaniesz hojnie wynagrodzony.

– Albo załatwiony, jeśli jest tak, jak twierdzisz.

– Przekonajmy się o tym. Skontaktuję się z tobą nie w ten, to w inny sposób, masz na to moje słowo. Mają moje fotografie, więc będą wiedzieli, kiedy to nastąpi. Lepsza sytuacja, nad którą się panuje, od tej, która wymknęła się spod kontroli.

– Teraz słyszę Deltę – stwierdził d’Anjou. – Nie zastawia na siebie pułapki, nie maszeruje przed plutonem egzekucyjnym, nie prosi o opaskę na oczy.

– Nie, nie prosi – przyznał Delta. – Nie masz wyboru, d’Anjou. Za godzinę. Przed Luwrem.

Niezawodność pułapki leży w jej zasadniczej prostocie. Odwrotna pułapka, z natury rzeczy bardziej skomplikowana, musi być przeprowadzona jeszcze prościej i sprawniej.

Te słowa przyszły mu do głowy, gdy czekał na taksówkę na Saint-Honoré, u wylotu ulicy wiodącej do „Les Classiques”. Udając amerykańskiego turystę, którego żona udała się na zakupy do sklepów z haute couture, poprosił kierowcę, żeby okrążył ze dwa razy cały ciąg budynków. Dostrzeże ją, gdy w końcu wynurzy się z któregoś magazynu.

Dostrzegł, owszem, ale ludzi Carlosa. Gumowa nakładka wieńcząca czubek anteny na czarnym sedanie stanowiła zarówno dowód, jak i ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem. Gdyby dało się jakoś ją skrócić, z miejsca poczułby się lepiej, jednakże nie było na to sposobu. Pozostawała mylna informacja. Jason musi się jakoś postarać, by w ciągu następnych czterdziestu pięciu minut nadano przez to radio mylną informację. Ukryty na tylnym siedzeniu taksówki przyjrzał się dokładnie dwóm mężczyznom w aucie po przeciwnej stronie ulicy. Jeśli różnili się czymś od setki podobnych mężczyzn na Saint-Honoré, to tylko tym, że nie rozmawiali ze sobą.

Na chodniku pojawił się Philippe d’Anjou w szarym kapeluszu na siwych włosach. Omiótł spojrzeniem ulicę, z czego Bourne wywnioskował, że były „meduzyjczyk” zapewnił sobie obstawę. Zadzwonił pod umówiony numer, wyjawił swe zaskakujące informacje, mógł więc sądzić, że samochód z ludźmi już czeka, by za nim pojechać.

Do krawężnika podjechała, zapewne zamówiona telefonicznie, taksówka. D’Anjou powiedział coś do kierowcy i wsiadł. Po przeciwnej stronie ulicy wysunęła się złowrogo ze swego gniazda antena; polowanie się rozpoczęło.

Sedan ruszył za taksówką d’Anjou. Jason tylko na to czekał. Pochylił się do kierowcy i powiedział z udanym zirytowaniem:

– Na śmierć zapomniałem, że rano miał być Luwr, a zakupy dopiero po południu. Boże, toż jestem spóźniony już pół godziny. Proszę zawieźć mnie pod Luwr.

– Mais oui, monsieur, le Louvre.

Podczas krótkiego przejazdu do zwróconej ku Sekwanie monumentalnej fasadzie Luwru taksówka Jasona dwa razy wyprzedzała czarnego sedana i natychmiast zostawała w tyle. Dzięki tym zbliżeniom Bourne zobaczył to, co go interesowało. Mężczyzna obok kierowcy mówił coś raz po raz do trzymanego w dłoni mikrofonu. Carlos widać chciał mieć pewność, że potrzask nie stracił kolców: pozostali jego ludzie obstawiali już teren egzekucji.

Znaleźli się przed ogromnym wejściem do muzeum.

– Proszę stanąć za tamtymi taksówkami – polecił Jason.

– One czekają na klientów, monsieur. Ja mam klienta, pan jest moim klientem. Zawiozę pana do…

– Proszę robić to, co każę – przerwał mu Bourne i rzucił pięćdziesiąt franków na przednie siedzenie.

Taksówkarz skierował samochód do kolejki. Czarny sedan znajdował się w odległości dwudziestu metrów na prawo od nich; mężczyzna z mikrofonem odwrócił się i patrzył przez tylną lewą szybę. Jason poszedł za jego spojrzeniem. Jak mógł się spodziewać, kilkadziesiąt metrów w kierunku zachodnim, na otwartej dużej przestrzeni stał szary samochód, ten sam, który towarzyszył Jacqueline Lavier i żonie Villiersa w ich drodze do kościoła pod wezwaniem Najświętszego Sakramentu, a potem tę drugą, gdy doprowadziła już pierwszą do jej ostatniej spowiedzi, wywiózł pośpiesznie z Neuilly-sur-Seine. Bourne zobaczył, że antena na tamtym samochodzie opuszcza się. A po prawej stronie żołnierz Carlosa nie trzymał już mikrofonu i antena na czarnym sedanie też się chowała; łączność została nawiązana, kontakt wzrokowy – potwierdzony. Czterech mężczyzn. To właśnie byli siepacze Carlosa.