Выбрать главу

– Niewykluczone, ale z kolei nie zgadzałoby się z nadzwyczajnymi środkami ostrożności podejmowanymi przez Carlosa, z tym nieprzeniknionym w ścisłym tego słowa znaczeniu murem, jakim się otoczył. Pewności nie mam, oczywiście, ale nie chce mi się wierzyć, żeby to mógł być Bergeron.

– Ty wymieniłeś to nazwisko, nie ja.

D’Anjou uśmiechnął się.

– Nie masz czego się obawiać, Delta. Słucham twoich pytań.

– Ja też myślałem, że to Bergeron. Przepraszam.

– Nie przepraszaj, bo to może być on. Powiedziałem ci, że nic mnie to nie obchodzi. Za kilka dni będę się uganiał w Azji za frankami, dolarami czy jenami. My, „meduzyjczycy”, należeliśmy do zaradnych, nie?

Jason nie bardzo wiedział, dlaczego nagle stanęła mu przed oczyma mizerna twarz André Villiersa. Obiecał sobie, że dowie się dla niego wszystkiego, czego będzie mógł. Taka okazja mogła się już nie powtórzyć.

– A na czym polega rola żony Villiersa?

D’Anjou uniósł brwi.

– Angélique? – spytał. – Sam przecież powiedziałeś o Parc Monceau, nieprawdaż? Skąd?…

– Szczegóły nie są teraz ważne.

– Na pewno nie dla mnie – zgodził się „meduzyjczyk”.

– Co z nią? – naciskał Bourne.

– Przyjrzałeś się jej z bliska? – spytał d’Anjou. – Jej cerze?

– Z dość bliska. Opalona. Bardzo wysoka i bardzo opalona.

– Dba o to, żeby jej ciało było zawsze opalone. Riwiera, wyspy greckie, Costa del Sol, Gstaad; nie występuje inaczej niż z brązową opalenizną.

– Do twarzy jej z nią.

– Tak, a zarazem jest to sprytny kamuflaż. Pozwala ukryć prawdziwy kolor skóry. Jej nie zagraża jesienna lub zimowa bladość na twarzy, ramionach, czy bardzo długich nogach. Jej skóra ma zawsze atrakcyjny odcień. Z pomocą St. Tropez, Costa Brava, Alp lub bez.

– O czym ty mówisz?

– O tym, że wprawdzie wszyscy biorą ją za paryżankę, zachwycająca Angélique Villiers, paryżanką nie jest. Jest Hiszpanką. Ściślej mówiąc, Wenezuelką.

– Sanchez – wyszeptał Bourne. – Iljicz Ramirez Sanchez.

– Tak. Nieliczni wtajemniczeni mówią, że jest bliską kuzynką Carlosa i kochanką od czternastego roku życia. Mówią też – ci wtajemniczeni – że poza nim samym, jest jedyną osobą, na której mu zależy.

– A Villiers jest nieświadomym niczego trutniem?

– Słowo „meduzyjczyka”, Delta? Rzeczywiście. – D’Anjou skinął głową. – Villiers to truteń. Carlos nadzwyczaj sprytnie podłączył się do wielu bardzo tajnych organów rządu francuskiego, a nawet do komórki zajmującej się jego sprawą,

– Nadzwyczaj sprytnie – powtórzył Jason, coś sobie nagle przypominając. – Nieprawdopodobne.

– Właśnie.

Bourne pochylił się ku d’Anjou.

– A teraz Treadstone – powiedział ściskając przed sobą oburącz szklankę. – Powiedz mi coś o Treadstone-71.

– Co mógłbym tobie powiedzieć?

– To, o czym wiedzą. O czym wie Carlos.

– Czy ja mam o tym pojęcie? Dochodzi do mnie czasem to i owo, składam to do kupy, ale o zdanie pytają mnie co najwyżej w sprawach „Meduzy”, jeszcze rzadziej mi się zwierzają.

Jason z trudem się opanował, żeby nie zasypać go pytaniami o „Meduzę”, Deltę, Tam Quan, nocne wichury, ciemność i błyski, oślepiające go, ilekroć słyszał te słowa. Czuł, że tak należy; pewne rzeczy trzeba było przyjąć na wiarę, a sprawę utraty pamięci pominąć, nie zdradzać się z tym. Pierwszeństwo miał Treadstone. Treadstone-71.

– Co do ciebie doszło? Co ci się udało z tego złożyć?

– To, co do mnie dochodziło, nie zawsze do siebie pasowało. Ale pewne rzeczy były dla mnie oczywiste.

– Na przykład jakie?

– Jak cię zobaczyłem, od razu się domyśliłem. Oto Delta wziął dobrze płatną robotę dla Amerykanów. Kolejną dobrze płatna robotę, ale chyba inną niż poprzednie.

– Wyrażaj się jaśniej, dobrze?

– Dziesięć lat temu poszła plotka z Sajgonu, że zimny Delta bierze największą forsę ze wszystkich „meduzyjczyków”. W moich oczach byłeś najlepszy, więc mnie to nie dziwiło. Za to, co robisz obecnie, z pewnością wytargowałeś więcej.

– To znaczy? Co mówią?

– Co wiedzą? To, czego dowiedzieli się w Nowym Jorku. Mówiono mi, że Mnich potwierdził to przed śmiercią. Zresztą, wszystko na to wskazywało od samego początku.

Bourne skupił się na szklance, omijając spojrzenie d’Anjou. Mnich. Mnich, Nie pytaj. Mnich nie żyje i nie ma znaczenia, kim i czym był. Nie liczy się już.

– Powtarzam pytanie – powiedział Jason. – Czym według nich się zajmuję?

– Wiesz, Delta, to przecież ja wyjeżdżam. Nie ma sensu…

– Proszę – przerwał mu Bourne.

– No dobrze. Zgodziłeś się być tym Kainem. Tym mitycznym mordercą mającym na swym koncie mnóstwo fikcyjnych, całkowicie zmyślonych kontraktów, co potwierdzają wszystkie dostępne źródła. Celem jest rzucenie wyzwania Carlosowi, „bezustanne podrywanie jego autorytetu” – jak to ujął Bergeron, obniżenie jego ceny, rozprzestrzenianie pogłosek o jego słabości i twojej nad nim wyższości. W efekcie chodzi o wywabienie Carlosa z nory i schwytanie go. Na tym polega twoja umowa z Amerykanami.

Promienie jego własnego, osobistego słońca wdarły się w ciemne kąty umysłu Jasona. Gdzieś w oddali uchylały się jakieś drzwi, ale wciąż były zbyt daleko i za mało otwarte. Jednakże tam, gdzie dotąd była wyłącznie ciemność, trochę pojaśniało.

– A tymi Amerykanami są… – Bourne nie dokończył zdania gore pragnąc, żeby uczynił to za niego d’Anjou.

– Zgadza się – powiedział „meduzyjczyk”. – Treadstone-71. Największa komórka wywiadu amerykańskiego po Wydziale Operacji Konsularnych Departamentu Stanu. Zorganizowana przez twórcę „Meduzy”. Przez Dawida Abbotta.

– Mnicha – dodał cicho Jason, instynktownie. W oddali jakieś inne drzwi nieco się uchyliły.

– Oczywiście. Komuż innemu powierzyłby on rolę Kaina, jeśli nie znanemu jako Delta „meduzyjczykowi”? Powiedziałem ci, że jak tylko cię ujrzałem, domyśliłem się wszystkiego.

– Rolę… – Bourne przerwał; promienie słoneczne nabierały jasności, ciepła, ale nie oślepiały.

D’Anjou pochylił się ku niemu.

– Właśnie w tym punkcie to, co usłyszałem, nie pasuje mi do całości. Nie chciało mi się wierzyć, żeby były to prawdziwe powody, dla których, jak mi powiedziano, Jason Bourne przyjął tę robotę.

– Co mówiono? Co słyszałeś?

– Że jesteś oficerem wywiadu amerykańskiego, w dodatku wojskowym. Wyobrażasz sobie? Ty, Delta? Gość żywiący pogardę do tylu rzeczy, a najbardziej do wszystkiego, co amerykańskie. Powiedziałem Bergeronowi, że to odpada, ale nie wiem, czy mi uwierzył.

– Co mu powiedziałeś?

– To, co myślałem i co dalej myślę. Że nie idzie tu o forsę – żadne pieniądze nie zmusiłyby cię do zrobienia tego – że musi to być coś innego. Sądzę, że kierowało tobą to, co tamtymi, gdy dziesięć lat temu wstępowali do „Meduzy”. Zacząć od nowa, odzyskać coś, co się miało przedtem, a co zostało człowiekowi odebrane. Może się mylę, może nie, ale nie oczekuję od ciebie potwierdzenia.

– Niewykluczone, że masz rację – rzekł Jason wstrzymując oddech; poczuł ulgę, gdy chłodny powiew rozpędził mgłę. To brzmiało sensownie. Wysłano do niego wiadomość. To mogło być to. Odczytaj wiadomość! Odszukaj nadawcę! Treadstone!

– Co prowadzi nas z powrotem – ciągnął d’Anjou – do plotek na temat Delty. Kim był? Czym był? Ten wykształcony, milkliwy facet, który w dżungli potrafił przeobrażać się w śmiercionośną broń. Wymagał od siebie i od innych znoszenia nieludzkich cierpień, w dodatku bez powodu. Nigdy nie mogliśmy tego pojąć.

– Nikt od was tego nie wymagał. Czy jest jeszcze coś, co mógłbyś mi powiedzieć?… Czy znają dokładnie umiejscowienie Treadstone?

– Oczywiście. Powiedział mi o tym Bergeron. Rezydencja w Nowym Jorku na Wschodniej Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy. Pod sto czterdziestym. Czy nie tak?

– Być może… jeszcze coś?

– To, o czym, rzecz jasna, wiesz. Ta strategia, której, muszę przyznać, nie rozumiem.

– To znaczy?

– Że Amerykanie myślą, iż przeszedłeś na drugą stronę. A mówiąc dokładniej chcą, aby Carlos myślał, że ty przeszedłeś na drugą stronę.

– Dlaczego? – Był już blisko. To tu!

– Chodzi o ten długi okres ciszy, dokładnie sześć miesięcy. Co zbiegło się z ustaniem aktywności Kaina. Do tego doszła skradziona forsa, ale bardziej znacząca była ta cisza.

Jest. Wiadomość. Cisza. Miesiące spędzone w Port Noir. To szaleństwo w Zurychu, zwariowane wydarzenia w Paryżu. Nikt nie ma pojęcia, co się naprawdę stało! Każą mu się ujawnić. Wyjść na powierzchnię. Miałaś rację, Marie, najdroższa, najukochańsza moja. Miałaś rację od samego początku.

– I to już wszystko? – spytał Bourne, usiłując zapanować nad niecierpliwością w głosie, bo najbardziej ze wszystkiego pragnął teraz wrócić do Marie.

– Wszystko, o czym wiedzą, ale zechciej wzięć pod uwagę, że nigdy mi dużo nie mówili. Wzięli mnie ze względu na to, że byłem w „Meduzie” – bo dowiedzieli się, że Kain też do niej należał – lecz nigdy nie dopuszczali mnie blisko Carlosa.

– Byłeś dostatecznie blisko. Dzięki. – Jason położył na stoliku kilka banknotów i zaczął zbierać się do wyjścia.

– Jest jeszcze jedno – powiedział d’Anjou. – Nie wiem, czy ma to jeszcze jakieś znaczenie, ale oni wiedza, że nie nazywasz się Jason Bourne.

– Co takiego?

– Dwudziestego piątego marca. Czyżbyś zapomniał, Delta? To już za dwa dni, a ta data jest okropnie ważna dla Carlosa. Wydał odpowiednie rozkazy. Dwudziestego piątego chce mieć twoje zwłoki. Tego samego dnia zamierza dostarczyć je Amerykanom.

– O czym ty mówisz?

– 25 marca 1968 roku został stracony w Tam Quan Jason Bourne. Ty to zrobiłeś.