Potem zaczął pytać. Pytania zadawał podczas całego śniadania i przez większą część przedpołudnia: interesowała go ilość uranu, nazwy statków zaangażowanych w przewóz, sposób przerobu rudy na nuklearną substancję wybuchową, miejsca, daty i ludzie. Rozmawiali w drugiej izbie, przeważnie sam na sam, ale chwilami Mahmud przywoływał kogoś i kazał mu słuchać, kiedy Hasan powtarzał ten czy inny punkt.
Około południa wezwał dwóch mężczyzn, którzy byli chyba jego adiutantami. W ich obecności zadał jeszcze raz wszystkie pytania, którym przypisywał rozstrzygające znaczenie.
– “Coparelli” jest normalnym statkiem handlowym ze zwykłą załogą?
– Tak.
– Będzie żeglować przez Morze Śródziemne do Genui?
– Tak.
– Ile waży ta ruda?
– Dwieście ton.
– I jest załadowana do beczek?
– Tak, jest ich pięćset sześćdziesiąt.
– Cena rynkowa?
– Dwa miliony dolarów amerykańskich.
– I jest używana do wyrobu bomb atomowych?
– Tak. No, powiedzmy, że stanowi surowiec do takiej produkcji.
– Czy proces przetwarzania rudy w substancję wybuchową jest długi albo kosztowny?
– Nie, jeśli ma się do dyspozycji reaktor jądrowy. W przeciwnym razie – tak.
Mahmud skinął do swoich adiutantów:
– Przekażcie to pozostałym.
Po południu, kiedy słońce zaczęło się zniżać i upał trochę zelżał, Mahmud i Jasif wybrali się na spacer po wzgórzach za miastem. Jasif gotował się z niecierpliwości, żeby usłyszeć, co naprawdę sądzi Mahmud o jego planie, Mahmud jednak nie podejmował tematu uranu. Jasif zatem mówił o Rostowie, przyznając, że podziwia profesjonalizm Rosjanina mimo trudności, jakie ten mu stwarzał.
– Rosjan można podziwiać – powiedział Mahmud – nie należy im jednak ufać. Nasza sprawa jest im obojętna. Są trzy powody, dla których opowiadają się po naszej stronie. Pierwszy i najmniej istotny to ten, że przysparzamy Zachodowi kłopotów, a wszystko, co złe dla Zachodu, jest mile widziane przez Rosjan. Drugi to ich obraz w oczach świata. Kraje zacofane identyfikują się raczej z nami aniżeli z syjonistami, a zatem popierając nas Rosjanie zdobywają sympatię wśród narodów Trzeciego Świata. Pamiętaj, że w rywalizacji pomiędzy Ameryką a Związkiem Radzieckim będą się liczyć głosy niezdecydowanych, te zaś to wyłącznie Trzeci Świat. Najważniejszy jednak, i w gruncie rzeczy jedyny istotny powód – to ropa naftowa. Arabowie mają ropę.
Minęli chłopca, strzegącego stadka wychudzonych owiec. Chłopiec grał na flecie. Jasif przypomniał sobie, że Mahmud był kiedyś takim niepiśmiennym i nie umiejącym czytać pastuchem.
– Zdajesz sobie sprawę, jak ważna jest ropa? – zapytał Mahmud. – To przez nią Hitler przegrał europejską wojnę.
– Nie rozumiem.
– Słuchaj. Hitlera pokonali Rosjanie. Nie mogło być inaczej. Hitler o tym wiedział; wiedział o Napoleonie, wiedział, że nikt nie zdoła podbić Rosji. Dlaczego zatem próbował? Bo wyczerpywały mu się rezerwy paliwa. W Gruzji, na kaukaskich terenach naftowych, jest ropa. Hitler musiał zdobyć Kaukaz. Lecz nie można utrzymać Kaukazu, jeśli nie ma się Wołgogradu – wtedy nazywano go Stalingradem – i tam fala odwróciła się przeciwko Hitlerowi. Ropa. O nią właśnie toczy się walka, czy się to nam podoba, czy nie. Rozumiesz? Gdyby nie ropa, nikogo prócz nas nie zainteresowałby fakt, że kilku Arabów i Żydów tłucze się o mały piaszczysty kraik.
Kiedy Mahmud mówił, emanowała z niego magnetyczna siła. Silnym, czystym głosem formułował krótkie zdania, proste wyjaśnienia i opinie, które miały potężną moc prawd fundamentalnych: Hasan przypuszczał, że w taki właśnie sposób Mahmud często zwraca się do swoich żołnierzy. Przypomniał sobie wyrafinowany styl dyskusji politycznych, toczonych przez ludzi w Oksfordzie czy Luksemburgu, i pomyślał, iż mimo całych gór wiadomości i informacji ludzie ci wiedzą w gruncie rzeczy mniej niż Mahmud. Mając świadomość, że polityka światowa jest sprawą skomplikowaną – że za problemami Bliskiego Wschodu kryje się nie tylko nafta – w głębi duszy uważał, że Mahmud ma rację.
Usiedli w cieniu figowca; wokół nich rozciągała się szarobrązowa, gładka, pusta przestrzeń. Bezchmurne aż po horyzont niebo dyszało błękitnym żarem. Mahmud odkorkował butelkę z wodą i podał ją Hasanowi. Hasan wypił kilka łyków letniego płynu, oddał butelkę, a potem zapytał Mahmuda, czy po wyparciu syjonistów chciałby rządzić Palestyną.
– Zabiłem wielu ludzi – odparł Mahmud. – Najpierw robiłem to własnoręcznie, nożem, karabinem czy bombą. Teraz zabijam opracowując plany i wydając rozkazy… ale przecież wciąż zabijam. Wiem, że to grzech, lecz nie odczuwam skruchy. Nie mam wyrzutów sumienia. Nawet kiedy popełniamy błąd i zamiast syjonistów i żołnierzy zabijamy Arabów i dzieci, myślę tylko: “To szkodzi naszej reputacji”, nie zaś “To szkodzi mojej duszy”. Mam krew na rękach i nigdy jej nie zmyję. Nawet nie będę próbować. Jest taka książka, Portret Doriana Greya. Opowiada o człowieku, który prowadzi niszczące i występne życie. Ten tryb życia powinien uczynić go starym, zeszpecić zmarszczkami i workami pod oczyma, ukarać zniszczoną wątrobą i chorobą weneryczną. A przecież człowiek ten czuje się doskonale. Mimo upływu lat pozostaje młody, wygląda tak, jak gdyby wynalazł eliksir młodości. Lecz w zamkniętym pokoju swego domu przechowuje swój portret i to ów obraz starzeje się, zbiera owoce grzesznego żywota i okropnych chorób. Znasz tę angielską powieść?
– Widziałem film – odparł Jasif.
– Ja przeczytałem tę książkę podczas pobytu w Moskwie. Chętnie zobaczyłbym również film. Pamiętasz, jak się kończy?
– O tak. Dorian Gray zniszczył portret, a wówczas w oka mgnieniu te wszystkie spustoszenia i choroby przeniosły się na niego – i umarł.
– Właśnie. – Mahmud zakorkował butelkę i niewidzącym spojrzeniem powiódł po brązowych stokach. – Z chwilą wyzwolenia Palestyny mój portret zostanie zniszczony.
W milczeniu siedzieli jeszcze chwilę, po czym, wciąż bez słowa, podnieśli się i ruszyli z powrotem do miasta.
Tego dnia – o zmierzchu, tuż przed godziną policyjną – do małego domku w Nablus przybyło kilku mężczyzn. Hasan nie wiedział dokładnie kim byli: miejscowymi przywódcami ruchu, czy też wybraną grupą ludzi, których zdanie Mahmud sobie cenił, a może członkami stałej rady wojennej, nie mieszkającymi wprawdzie z Mahmudem, lecz trzymającymi się w pobliżu. To wydawało się Hasanowi logiczne: gdyby mieszkali razem, mogliby razem zostać zniszczeni.
Kobieta podała im chleb, rybę i wodniste wino, a Mahmud zrelacjonował plan Hasana. Przemyślał go jeszcze dokładniej niż Hasan. Zaproponował, by opanowali “Coparellego”, zanim dotrze do niego Dickstein, a potem urządzili zasadzkę na Izraelczyków. Grupa Dicksteina, spodziewająca się tylko zwykłej załogi i słabego oporu, zostanie z łatwością zlikwidowana. Wówczas fedaini doprowadzą “Coparellego” do któregoś z portów północnoafrykańskich i zaprosiwszy cały świat na pokład, pokażą mu zwłoki syjonistycznych zbrodniarzy. Ładunek zaoferuje się właścicielom za połowę jego wartości rynkowej – milion dolarów USA.
Nastąpiła długa dyskusja. Najwyraźniej jedna z frakcji już się zaniepokoiła polityką Mahmuda przenoszenia wojny do Europy i w planowanym uprowadzeniu dopatrywała się kontynuacji tej właśnie strategii. Sugerowała zatem, że fedaini osiągną większość ze swych celów demaskując po prostu izraelski spisek na międzynarodowej konferencji prasowej zwołanej w Bejrucie lub Damaszku. Hasan był przekonany, że to za mało: oskarżenia niewiele kosztowały, a chodziło przecież nie o udowodnienie, że Izraelczycy lekceważą prawo, lecz o zademonstrowanie potęgi fedainów.