– Tu, w Centrali, wszyscy mówią w taki sposób – powiedział Rostow uszczypliwie. Woroncow obrzucił go wściekłym spojrzeniem.
– Jakich posunięć? – zapytał Hasan.
– Rostow jedzie do Odessy, gdzie zaokrętuje się na polski statek handlowy “Karolinka” – odparł Woroncow. – To z pozoru zupełnie zwyczajna jednostka, ale rozwija wielką szybkość i ma pewne specjalne wyposażenie – korzystamy z niej dość często.
Rostow, z wyrazem lekkiego niesmaku na twarzy, gapił się w sufit. Hasan domyślał się, że nie chce wtajemniczać Egipcjan we wszystkie szczegóły; być może o to właśnie posprzeczał się z Woroncowem.
– Pańskie zadanie polega na tym – ciągnął Woroncow – aby dostać się na statek egipski i spotkać się z “Karolinką” na Morzu Śródziemnym.
– A potem? – zapytał Hasan.
– Potem poczekamy, aż Tyrin na pokładzie “Coparellego” poinformuje nas o akcji Izraelczyków. Powie również, czy przeniesiono uran z “Coparellego” na “Stromberga”, czy też ładunek popłynie do Hajfy na “Coparellim”.
– A potem? – nie dawał za wygraną Hasan.
Woroncow zaczął coś mówić, ale Rostow go uprzedził.
– Chcę, żebyś sprzedał Kairowi historyjkę – zasłonę dymną – powiedział do Hasana. – Chcę, by twoi sądzili, że nie wiemy jeszcze o “Coparellim”; że orientujemy się wprawdzie, iż Izraelczycy szykują coś na Morzu Śródziemnym, ale wciąż usiłujemy ustalić, co.
Hasan przytaknął, zachowując kamienny wyraz twarzy. Musiał wiedzieć, na czym polega plan, a Rostow nie chciał go wtajemniczać.
– Zgoda – oświadczył – tak właśnie to przedstawię… jeśli wy mi powiecie, co zamierzacie zrobić.
Rostow spojrzał na Woroncowa i wzruszył ramionami. Woroncow rzekł:
– Po uprowadzeniu “Karolinka” skieruje się wprost na ten statek Dicksteina, który będzie miał na pokładzie uran. “Karolinka” staranuje ten statek.
– Staranuje!?
– Pański statek będzie świadkiem kolizji, zamelduje o niej, podkreślając, że załogę stanowili Izraelczycy i że ładunkiem jest uran. Kolizja stanie się przedmiotem międzynarodowego śledztwa. Obecność na statku tak Izraelczyków, jak i skradzionego uranu zostanie ustalona ponad wszelką wątpliwość. Uran wróci do prawowitych właścicieli, Izraelczycy natomiast okryją się hańbą.
– Izraelczycy będą walczyć.
– Tym lepiej – powiedział Rostow. – Załoga twego statku będzie widzieć, że nas zaatakowali, i pomoże ich odeprzeć.
– To dobry plan – stwierdził Woroncow. – Bo prosty. Trzeba tylko doprowadzić do zderzenia, reszta nastąpi automatycznie.
– Tak, do dobry plan – zgodził się Hasan. Idealnie odpowiadał zamierzeniom fedainów. W przeciwieństwie do Dicksteina, Hasan wiedział o obecności Tyrina na pokładzie “Coparellego”. Uprowadziwszy “Coparellego” i schwytawszy Izraelczyków w potrzask, fedaini mogą cisnąć do morza Tyrina razem z jego aparaturą i wówczas Rostow nie zdoła ich zlokalizować. Lecz Hasan musiał wiedzieć, gdzie i kiedy Dickstein zamiera przeprowadzić operację, aby fedaini mogli opanować statek wcześniej.
W gabinecie Woroncowa było bardzo gorąco. Hasan podszedł do okna i popatrzył na jadące obwodnicą samochody.
– Musimy wiedzieć dokładnie, gdzie i kiedy Dickstein uprowadzi “Coparellego” – powiedział.
– A to dlaczego? – zapytał Rostow, rozkładając szeroko ręce. – Mamy Tyrina na pokładzie “Coparellego” i radionadajnik na “Strombergu”. Wiemy cały czas, gdzie przebywają oba te statki. Wystarczy, że będziemy trzymać się w pobliżu i w odpowiednim momencie wkroczymy do akcji.
– Mój statek w decydującym momencie musi znajdować się we właściwym rejonie.
– Więc trzymaj się “Stromberga”, pozostając tuż za horyzontem… możesz odbierać jego sygnał radiowy. Albo utrzymuj łączność ze mną na “Karolince”. Albo rób jedno i drugie.
– A jeśli radionadajnik nawali, a Tyrin zostanie odkryty?
– Jest to takie samo ryzyko, jak groźba ujawnienia naszych zamierzeń, gdybyśmy ponownie zaczęli śledzić Dicksteina… zakładając, że go zdołamy odnaleźć – powiedział Rostow.
– Ale to spostrzeżenie było słuszne – stwierdził Woroncow.
Teraz z kolei Rostow popatrzył nań z wściekłością. Hasan rozpiął kołnierzyk.
– Czy mogę otworzyć okno?
– Te okna się nie otwierają – odrzekł Woroncow.
– Nie słyszeliście o klimatyzacji?
– Tu, w Moskwie?
– Przemyśl to – zwrócił się Hasan do Rostowa. – Chcę być zupełnie pewien, że przyskrzynimy tych ludzi.
– Przemyślałem – odparł Rostow. – Jesteśmy tak pewni jak tylko jest to możliwe w tych okolicznościach. Wracaj do Kairu, załatw statek i bądź ze mną w kontakcie.
Ty protekcjonalny sukinsynu, pomyślał Hasan. Do Woroncowa zaś powiedział:
– Dopóki nie wyeliminujemy tego marginesu niepewności, nie mogę z całkowitym przekonaniem powiedzieć swoim, że jestem zadowolony z planu.
– Zgadzam się z Hasanem – oświadczył Woroncow.
– Ja natomiast nie – odparł Rostow. – Ten plan został już zaaprobowany przez towarzysza Andropowa.
Aż do tej chwili Hasan sądził, że przeforsuje swoje stanowisko, skoro Woroncow, szef Rostowa, podzielał jego punkt widzenia. Wyglądało jednak, że wzmianka o szefie KGB przeważyła szalę: Woroncow robił wrażenie zastraszonego i Hasan znowu musiał ukryć swą desperacką niecierpliwość.
– Plan można zmienić – powiedział Woroncow.
– Tylko przy aprobacie towarzysza Andropowa – zareplikował Rostow. – A ja nie podpiszę się pod żadną zmianą.
Usta Woroncowa zacisnęły się w wąską linię. Nienawidzi Rostowa, pomyślał Hasan; tak samo, jak ja.
– Już dobrze, dajmy temu pokój – powiedział Woroncow. Przez cały czas swojej kariery w wywiadzie Hasan należał do organizacji profesjonalnych – Egipskiej Służby Wywiadowczej, KGB, nawet fedainów. Zawsze byli ci inni – ludzie doświadczeni i stanowczy, którzy dawali mu rozkazy, wskazówki, a w końcu brali ostateczną odpowiedzialność. Teraz, kiedy wychodził z gmachu KGB i zmierzał do hotelu, pojął, że jest zdany na własne siły… Bez niczyjej pomocy musiał odnaleźć człowieka wyjątkowo nieuchwytnego i sprytnego, a potem odkryć najściślej strzeżoną z jego tajemnic.
Przez kilka dni był w panice. Wrócił do Kairu, przekazał historyjkę Rostowa i wykonał jego polecenie – załatwił statek pod banderą egipską. Na myśl o problemie, który miał rozwiązać, czuł się tak, jakby stanął przed stromą skałą – nie można nawet zacząć się na nią wspinać, dopóki nie dostrzeże się przynajmniej pierwszego odcinka szlaku wiodącego na szczyt. Podświadomie jął szukać we własnej historii postaw i metod działania, które pozwoliłyby mu stawić czoło temu zadaniu, radzić sobie zupełnie samodzielnie. Musiał odbyć daleką wędrówkę wstecz.
Dawno, dawno temu Jasif Hasan był człowiekiem zupełnie innego pokroju. Był młodym, zamożnym Arabem, niemal arystokratą, i miał świat u swoich stóp. Nabrał przekonania, że potrafi zrobić wszystko lepiej lub gorzej – i ta myśl pozwalała mu to realizować. Na studia do Anglii – kraju zupełnie mu obcego – pojechał bez najmniejszych obaw; wszedł w angielską społeczność nie troszcząc się i nawet nie zastanawiając, co myślą o nim ludzie.
Bywały sytuacje, kiedy musiał się uczyć; to wszakże przychodziło mu łatwo. Kiedyś kolega – student, jakiś tam wicehrabia, zaprosił go do swej wiejskiej posiadłości na grę w polo. Hasan nigdy przedtem nie grał w polo, zapytał o reguły gry, przez chwilę obserwował graczy – zwracając uwagę, jak trzymają młotki, jak uderzają piłkę, jak i dlaczego ją podają – a potem do nich dołączył. Choć nie władał zręcznie młotkiem, jeździł konno jak wiatr w sumie grał znośnie, bawił się doskonale, a jego drużyna zwyciężyła.