– Tak – zgodził się. – To nie powinno stanowić problemu. – Wrócił do jajecznicy.
Suza pomyślała gorączkowo: już zaczął być przyjazny, nie wolno mi go teraz stracić. Rozpaczliwie szukała następnego tematu i nagle doznała olśnienia:
– Szkoda, że nie pamiętam pana z czasów, kiedy pan był w Oksfordzie.
– Byłaś wtedy bardzo mała. – Dolał sobie kawy. – Wszyscy pamiętają twoją matkę. Najpiękniejsza kobieta na świecie. Jesteś wypisz-wymaluj jak ona…
To już lepiej, pomyślała Suza.
– Co pan studiował? – spytała.
– Ekonomię.
– Zdaje się, że nie była to wtedy nauka ścisła.
– Dziś jest niewiele lepiej.
Suza przybrała z lekka uroczysty wyraz twarzy.
– Mówimy, rzecz jasna, o ekonomii burżuazyjnej.
– Oczywiście. – Rostow spojrzał na nią, jakby nie wiedział, czy Suza mówi poważnie, czy nie. Uznał chyba, że tak.
Do pentry wszedł oficer i powiedział coś do Rostowa po rosyjsku. Rostow z żalem popatrzył na Suzę.
– Muszę iść na mostek.
Musi pójść z nim. Zmusiła się, by mówić spokojnie:
– Mogę iść z panem?
Zawahał się. Suza pomyślała: Powinien mi pozwolić. Rozmowa sprawiła mu przyjemność, jest przekonany, że stoję po ich stronie… i jeśli poznam jakieś ich sekrety, nie wyobraża sobie chyba, że zdołam zrobić z nich użytek tkwiąc na statku KGB.
– Czemu nie? – powiedział Rostow.
Ruszyła za nim. W kabinie radiowej Rostow z uśmiechem przestudiował depesze i przetłumaczył je Suzie. Pomysłowość Dicksteina zdawała się budzić w nim podziw.
– Ten facet jest szczwany jak diabli – powiedział.
– Co to jest Savile Shipping? – zapytała Suza.
– Fasada wywiadu izraelskiego. Dickstein eliminuje wszystkich, którzy mieliby powód interesować się losami uranu. Spółka żeglugowa straciła to zainteresowanie, bo nie jest już armatorem statku. Teraz zdejmuje kapitana i załogę. Na pewno ma również jakiegoś haka na ludzi, do których należy uran. Przepiękna kombinacja.
Tego właśnie pragnęła Suza. Rostow rozmawiał z nią jak ze wspólniczką, była w centrum wydarzeń; musi znaleźć sposób, żeby mu pokrzyżować szyki.
– Sądzę, że do awarii doprowadzono umyślnie – powiedziała.
– Tak. Teraz Dickstein może opanować statek bez jednego wystrzału.
Suza myślała szybko. “Zdradzając” Dicksteina dowiodła lojalności wobec strony arabskiej. Strona arabska rozbiła się na dwa obozy: w jednym był Rostow, KGB i wywiad egipski, w drugim – Hasan i fedaini. Teraz Suza może się wykazać lojalnością wobec obozu Rostowa, zdradzając Hasana. Powiedziała tonem najbardziej obojętnym, na jaki potrafiła się zdobyć:
– Tak samo, oczywiście, Jasif Hasan.
– Co?
– Hasan też może opanować “Coparellego” bez jednego wystrzału.
Rostow wytrzeszczył na nią oczy. Pobladł, jakby z jego szczupłej twarzy odpłynęła cała krew. Suza patrzyła wstrząśnięta, jak nagle traci całe swoje opanowanie i pewność siebie.
– Hasan zamierza uprowadzić “Coparellego”? – zapytał. Suza udała zaskoczenie.
– To znaczy, że pan o tym nie wiedział?
– Ale z kim? Bo przecież nie z Egipcjanami?
– Z fedainami. Hasan mówił, że to jest pański plan!
Rostow z wściekłością uderzył pięścią w grodź. Wyglądał leraz rzeczywiście jak Rosjanin.
– Hasan to łgarz i zdrajca!
Suza pojęła, że oto ma swą szansę. Pomyślała: Boże, dodaj mi sił. Powiedziała zaś:
– Może zdołamy go powstrzymać…
Rostow popatrzył na nią.
– Jakie ma plany?
– Uprowadzić “Coparellego”, zanim dotrze tam Dickstein, potem urządzić zasadzkę na Izraelczyków i płynąć do… nie powiedział mi dokładnie, ale do jakiegoś portu w Afryce Północnej. A na czym polegał pański plan?
– Na staranowaniu statku, kiedy Dickstein dokona już kradzieży uranu…
– Czy nadal możemy to zrobić?
– Nie. Jesteśmy za daleko. Nigdy ich nie dościgniemy.
Suza wiedziała, że jeśli bezbłędnie nie przeprowadzi następnej rozmowy, zarówno ją, jak Dicksteina czeka śmierć. Aby opanować drżenie rąk, skrzyżowała ramiona.
– Pozostaje nam tylko jedno – powiedziała.
Rostow spojrzał na nią:
– Czyli?
– Musimy ostrzec Dicksteina o zasadzce fedainów, żeby mógł odbić “Coparellego”.
Stało się. Powiedziała to. Obserwowała twarz Rostowa. Musi to kupić, jest logiczne, to jedyne, co mógłby teraz zrobić! Rostow myślał intensywnie.
– Ostrzec Dicksteina, aby mógł odebrać statek fedainom – powiedział. – Wówczas będzie mógł dalej realizować swój plan, a my – nasz.
– Właśnie! – powiedziała Suza. – To jedyny sposób! Prawda?
OD: Savile Shipping, Zurych
DO: Angeluzzi e Bianco, Genua
W związku z awarią na morzu nie da się określić zwłoki w dostawie waszego ładunku uranu od F.A. Pedlera. Najszybciej jak można powiadomimy o nowym terminie. Papagopulos.
Kiedy w zasięgu wzroku pojawił się “Gil Hamilton”, Piotr Tyrin przyłapał młodego narkomana Ravla, na międzypokładzie “Coparellego”. Działał z pewnością siebie, której wcale nie czuł. Brutalnie chwycił Ravla za sweter. Był masywnym mężczyzną, Ravlo zaś wątłym chłopcem.
– Słuchaj, musisz coś dla mnie zrobić. – powiedział Tyrin.
– Jasne, co tylko zechcesz.
Tyrin zawahał się. Pomysł był ryzykowny. Nie miał jednak wyboru.
– Muszę zostać na pokładzie, kiedy wszyscy przejdziecie na “Gila Hamiltona”. Jak mnie zaczną szukać, powiesz, że widziałeś, jak przechodziłem.
– W porządku, jasne.
– Jeżeli wpadnę i będę musiał przejść na “Hamiltona”, możesz być pewien, że cię sypnę.
– Zrobię, co będę mógł.
– Radzę ci.
Puścił Ravla. Wcale nie czuł się uspokojony: taki ćpun obieca człowiekowi wszystko, a potem pęknie przy byle nacisku.
Do przesiadki wezwano na pokład całą załogę. Morze było zbyt niespokojne, aby “Gil Hamilton” mógł podejść do “Coparellego” burta w burtę, spuszczono więc szalupę. Wszyscy musieli włożyć kamizelki ratunkowe. Oficerowie i załoga stali milcząc w ulewnym deszczu, kiedy ich liczono, po czym pierwszy marynarz zszedł po drabince i skoczył do szalupy. Łódź była za mała, aby pomieścić wszystkich, mieli zejść w dwóch albo trzech grupach, jak sobie uświadomił Tyrin. Kiedy uwaga wszystkich skierowana była na pierwszego, który przekraczał reling, Tyrin szepnął do Ravla:
– Postaraj się zejść na końcu.
– W porządku.
Obaj cofnęli się za tłum na pokładzie. Oficerowie spoglądali przez burtę na szalupę. Ludzie stali czekając, zwróceni twarzami w stronę “Gila Hamiltona”.
Tyrin wśliznął się za grodź. Od szalupy, której plandekę wcześniej poluzował, dzieliły go dwa kroki. Ze śródokręcia, gdzie stali marynarze, widać było tylko dziób łodzi, rufy – nie. Tyrin podsunął się ku rufie, uniósł plandekę, wszedł i zaciągnął ją ponownie. Jeśli teraz mnie odkryją, będzie krewa, pomyślał.
Był dużym mężczyzną, a w kamizelce ratunkowej jeszcze większym. Z niejakim trudem przeczołgał się po dnie łodzi do miejsca, skąd przez remizkę w plandece mógł obserwować pokład. Wszystko zależało teraz od Ravla. Patrzył, jak po drabince schodzi do szalupy druga grupa, po czym usłyszał słowa pierwszego oficera:
– Gdzie radiooperator?
Tyrin poszukał wzrokiem Ravla. Gadaj, do diabła!
– Zszedł z pierwszą grupą, panie pierwszy – odezwał się z wahaniem Ravlo. Porządny chłopak!