Выбрать главу

– Jesteś pewien?

– Tak jest panie pierwszy. Widziałem.

Oficer skinął głową i wspomniał coś o tym, jak trudno odróżnić jednego z drugim w tym parszywym deszczu. Kapitan przywołał Kocha i stanęli obaj po zawietrznej grodzi, w pobliżu kryjówki Tyrina. Kapitan powiedział:

– W życiu nie słyszałem o Savile Shipping, a pan?

– Nie, panie kapitanie.

– Do czego to podobne – sprzedawać statek w trakcie rejsu i zostawiać łajbę pod opieką mechanika, zdejmując kapitana.

– Tak jest, panie kapitanie. Zdaje mi się, że nowi właściciele nie mają żadnego doświadczenia w sprawach morskich.

– Inaczej nie robiliby takich głupstw. To pewnie jacyś księgowi. – Nastąpiła pauza. – Pan, oczywiście, może odmówić pozostania na statku samotnie, wtedy będę musiał zostać z panem. Później bym pana poparł.

– Obawiam się, że mógłbym stracić licencję.

– Ma pan słuszność. Nie powinienem był tego doradzać. No, to powodzenia.

– Dziękuję, panie kapitanie.

Miejsca w szalupie zajęła trzecia grupa. Pierwszy oficer stał na najwyższym szczeblu drabinki czekając na kapitana. Ten mrucząc coś jeszcze o księgowych, odwrócił się, przeszedł przez pokład i w ślad za pierwszym oficerem przekroczył reling.

Tyrin skierował uwagę na Kocha, który myślał teraz, że jest jedynym człowiekiem na “Coparellim”. Mechanik popatrzył, jak szalupa podpływa do “Gila Hamiltona”, i wspiął się na mostek.

Tyrin zaklął głośno. Chciał, żeby Koch zszedł pod pokład, wtedy sam mógłby pójść do składa na dziobie i połączyć się z “Karolinką”. Obserwował mostek i co jakiś czas widział za szybą twarz Kocha. Jeśli Koch tam zostanie, będzie musiał czekać do zmroku, nim zdoła nawiązać łączność z Rostowem i złożyć meldunek.

Wyglądało na to, że Koch zamierza przesiedzieć na mostku cały dzień. Tyrin nastawił się na długie czekanie.

***

Kiedy “Nablus” osiągnął punkt na południu od Ibizy, w którym Hasan spodziewał się spotkać “Coparellego”, w zasięgu wzroku nie było ani jednego statku. Krążyli, zataczając coraz szersze koła, a Hasan przez lornetkę obserwował pusty horyzont.

– Popełniłeś błąd – powiedział Mahmud.

– Niekoniecznie – Hasan był zdecydowany nie okazać paniki. – To był po prostu najwcześniejszy termin spotkania. “Coparelli” nie musi płynąć z maksymalną prędkością.

– Dlaczego mieliby się spóźniać?

Hasan wzruszył ramionami, udając mniej zaniepokojonego, niż był.

– Może mają kłopoty z silnikiem. Może mieli gorszą pogodę niż my. Powodów jest mnóstwo.

– Więc co radzisz?

Hasan pojął, że Mahmud również jest bardzo zdenerwowany. Na tym statku nie on sprawował władzę: decyzje podejmował Hasan.

– Ruszamy na południowy zachód, cofając się wzdłuż trasy “Coparellego”. Wcześniej czy później musimy się z nim spotkać.

– Wydaj rozkaz kapitanowi – powiedział Mahmud. Zostawił Hasana na mostku i zszedł pod pokład do swoich żołnierzy.

Spalał go irracjonalny gniew i napięcie. Tak samo zresztą, jak zauważył Hasan, jego ludzi. Spodziewali się walki około południa, a teraz muszą czekać, stłoczeni w kubryku i mesie, czyszcząc broń, grając w karty i chełpiąc się dawnymi sukcesami. Opętani żądzą walki wdawali się w niebezpieczne zawody w rzucaniu nożem, by sobie i innym dowieść odwagi. Jeden pokłócił się z dwoma marynarzami o jakąś rzekomą zniewagę: zanim ich rozdzielono, obydwu poorał szkłem twarze. Teraz załoga trzymała się od fedainów z daleka.

Hasan zastanawiał się, jak by sobie z nimi radził na miejscu Mahmuda. Ostatnio dużo o tym myślał. Dowódcą nadal był Mahmud, ale to on, Hasan, wykonał najważniejszą robotę: wytropił Dicksteina, doniósł o jego zamiarach, wymyślił plan kontrabordażu i ustalił miejsce pobytu “Stromberga”. Zaczynał się zastanawiać, jaką zajmie pozycję w ruchu po zakończeniu akcji. Najwyraźniej Mahmud zastanawiał się nad tym samym.

Cóż. Jeśli nawet ma dojść pomiędzy nimi do walki o władzę, teraz ta sprawa musi poczekać. Najpierw trzeba porwać “Coparellego” i zaskoczyć Dicksteina. Na myśl o tym Hasan czuł lekkie mdłości. Łatwo było tym zaprawionym w boju zbirom spod pokładu wmawiać sobie, że się cieszą perspektywą walki, ale Hasan nigdy dotąd nie brał udziału w wojnie i po raz pierwszy spojrzał w otwór lufy dopiero w zrujnowanej willi, kiedy wymierzył ją w niego Cortone. Bał się, lecz jeszcze większym strachem napawała go myśl, że się skompromituje okazując strach, że zawróci i ucieknie, że zwymiotuje, jak wtedy w willi. Zarazem jednak czuł podniecenie, bo jeśli zwyciężą… jeśli zwyciężą!

O szesnastej trzydzieści nastąpił fałszywy alarm, gdy dostrzegli zbliżający się statek, ale kiedy Hasan przyjrzał mu się przez lornetkę, oświadczył, że to nie “Coparelli”, i kiedy ich mijał, mogli odczytać nazwę na burcie: “Gil Hamilton”.

Z nadejściem zmroku Hasan się zaniepokoił. Przy takiej pogodzie dwa statki, nawet z zapalonymi światłami nawigacyjnymi, mogły się minąć nie dostrzeżone w odległości pół mili. Przez całe popołudnie nie było też z “Coparellego” ani jednego sygnału tajnego radionadajnika, choć – wedle meldunku Jakowa – Rostow usiłował wywołać Tyrina. Aby się upewnić, że “Coparelli” nie rozminie się z “Nablusem” nocą, będą musieli trzymać się w pobliżu i zmierzać ku Genui z prędkością “Coparellego”, a potem o świcie wznowić poszukiwania. Do tej pory jednak będzie w pobliżu “Stromberg” i fedaini mogą stracić szansę złapania Dicksteina w pułapkę.

Hasan już miał to wyjaśnić Mahmudowi – który przed chwilą wrócił na mostek – gdy w oddali zamigotało pojedyncze światełko.

– Stoi na kotwicy – powiedział kapitan.

– Skąd pan to wie? – zapytał Mahmud.

– To właśnie oznacza pojedyncze białe światło.

– To by wyjaśniało, dlaczego nie pojawił się w pobliżu Ibizy, gdzieśmy go oczekiwali – odezwał się Hasan. – Jeśli to “Coparelli”, przygotuj się do abordażu.

– Racja – zgodził się Mahmud i poszedł powiadomić swoich ludzi.

– Wygasić światła nawigacyjne – polecił Hasan kapitanowi. Kiedy “Nablus” zbliżał się do zakotwiczonego statku, zapadła noc.

– Jestem prawie pewien, że to “Coparelli” – oświadczył Hasan.

Kapitan opuścił lornetkę.

– Ma trzy dźwigi i nadbudówkę w części rufowej, za lukami ładunkowymi.

– Ma pan lepszy wzrok niż ja – powiedział Hasan. – To “Coparelli”.

Zszedł do mesy, gdzie Mahmud przemawiał do swoich żołnierzy. Spojrzał na Hasana. Ten skinął głową.

– Jest.

Mahmud odwrócił się z powrotem do swoich ludzi.

– Nie spodziewamy się silnego oporu. Załoga składa się ze zwykłych marynarzy i nie ma żadnych powodów, by była uzbrojona. Ruszamy w dwie łodzie, pierwsza atakuje lewą, druga prawą burtę. Na pokładzie nasze pierwsze zadanie to opanować mostek i nie dopuścić, by załoga posłużyła się radiem. Następnie całą załogę spędzamy na pokład. – Przerwał i zwrócił się do Hasana: – Powiedz kapitanowi, żeby podszedł do “Coparellego” jak najbliżej i zastopował maszyny.

Hasan zawrócił. Znów stał się chłopcem na posyłki. Poczuł, jak upokorzenie zalewa mu krwią policzki. Mahmud pokazywał, że to on dowodzi.

– Jasif!

Obejrzał się.

– Twoja broń – Mahmud rzucił mu pistolet. Hasan go złapał. To była prawie zabawka, damski pistolecik do noszenia w torebce. Fedaini ryknęli śmiechem.

Hasan pomyślał: też jestem niezły w te klocki. Odszukał coś, co wyglądało na bezpiecznik. Zwolnił. Wymierzył w pokład i nacisnął spust. Huk był bardzo głośny. Celując w deski pokładu opróżnił cały magazynek. Zapadła cisza.