Выбрать главу

Dickstein uśmiechnął się blado i odwrócił. Usłyszał jakiś zgiełk. Kapitan też go usłyszał. Podeszli na skraj mostka, wyjrzeli i zrozumieli. W dole, na pokładzie, ludzie wiwatowali.

***

Siedząc w swym biurze na przedmieściu Wiesbaden, Franz Albrecht Pedler drapał się w śnieżnobiałą głowę. Telegram od firmy Angeluzzi e Bianco w Genui, przetłumaczony z włoskiego przez wielojęzyczną sekretarkę, był najzupełniej jasny, a zarazem całkowicie niezrozumiały:

Proszę poinformować jak najszybciej o nowej przewidywanej dacie dostawy rudy.

Wedle informacji Pedlera, dawna – przypadająca za parę dni data dostawy była już zupełnie w porządku. Najwyraźniej Angeluzzi e Bianco wiedzieli coś, o czym on nie wiedział. Zatelegrafował już do armatora:

Czy w dostawie rudy nastąpiła zwłoka?

Trochę go zirytowali. Przecież o zwłoce powinni poinformować zarówno jego, jak odbiorcę ładunku. Ale może Włosi po prostu pomylili depesze. Podczas wojny Pedler nabrał przekonania, że na Włochach nie można polegać, nigdy nie zrobią tego, co im się każe. Myślał, że może teraz są inni, ale pewno byli tacy sami.

Stanął przy oknie, patrząc, jak nad budynkami fabrycznymi zapada wieczór. Prawie żałował, że kupił ten uran. Kontrakt z armią izraelską, dopięty na ostatni guzik, zapewni firmie Pedlera zyski aż do końca jego dni; nie musi się już głowić. Weszła sekretarka z przetłumaczoną już odpowiedzią armatora:

Coparelli sprzedany Saville Shipping z Zurychu, która odpowiada obecnie za pański ładunek. Zapewniamy o całkowitej rzetelności naszych kontrahentów. Dalej był numer telefonu Savile Shipping i rada: Rozmawiać z Papagopulosem.

Pedler oddał depeszę sekretarce.

– Zechce pani połączyć się z tym numerem w Zurychu i poprosić do aparatu Papagopulosa.

Za parę minut była z powrotem.

– Papagopulos do pana zadzwoni.

Pedler zerknął na zegarek.

– Chyba poczekam na jego telefon. Jak już zacząłem, niech zbadam, w czym rzecz.

Papagopulos zadzwonił po dziesięciu minutach. Pedler powiedział:

– Poinformowano mnie, że pan odpowiada obecnie za mój ładunek na pokładzie “Coparellego”. Otrzymałem od Włochów depeszę, w której pytają o nową datę dostawy. Czy nastąpiła jakaś zwłoka?

– Istotnie – odrzekł Papagopulos. – Powinien pan zostać o niej powiadomiony, jest mi ogromnie przykro. – Mówił doskonale po niemiecku, ale było jasne, że nie jest Niemcem. Było również oczywiste, że nie jest mu ogromnie przykro. – Pompa olejowa “Coparellego” nawaliła na morzu i statek został unieruchomiony – wyjaśniał. – Czynimy starania, żeby ładunek dostawiono jak najszybciej.

– Cóż zatem mam odpowiedzieć Włochom?

– Zawiadomiłem ich, że podam nowy termin dostawy, gdy tylko sam go będę znał – odrzekł Papagopulos. – Proszę zdać się na mnie. Będę obie firmy informować na bieżąco.

– Świetnie. Do widzenia.

Dziwne, pomyślał Pedler, odkładając słuchawkę. Wyjrzał przez okno i stwierdził, że wszyscy robotnicy już odjechali. Na parkingu służbowym stał tylko jego mercedes i volkswagen sekretarki. Cholera, czas wracać do domu. Włożył płaszcz. Uran był ubezpieczony. Odzyska pieniądze, nawet gdyby ładunek zginął. Zgasił światło w gabinecie, podał sekretarce płaszcz, po czym wsiadł do auta i pojechał do domu, do żony.

***

Suza Ashford nie zmrużyła oka przez całą noc. Życie Nata Dicksteina znów było w niebezpieczeństwie. I znów tylko ona mogła go ostrzec. Tym razem nie będzie szukać czyjejś pomocy. Musi to zrobić sama.

To proste. Pójdzie do kabiny radiowej “Karolinki”, pozbędzie się Aleksandra i nawiąże łączność z “Coparellim”. Nigdy tego nie dokonam, pomyślała. Na statku pełno KGB. Aleksander to kawał chłopa. Chcę spać. Całą wieczność. To niemożliwe. Nie podołam temu. Och, Nathanielu.

O czwartej nad ranem włożyła dżinsy, sweter, buty i sztormiak. Do kieszeni sztormiaka wsunęła wziętą z mesy “na sen” butelkę wódki.

Musiała znać pozycję “Karolinki”. Weszła na mostek. Pierwszy oficer powitał ją uśmiechem.

– Nie może pani spać? – zapytał po angielsku.

– Źle znoszę niepewność – odparła. Wielki firmowy uśmiech stewardesy. Czy pas zapięty, sir? Ot, drobne zakłócenia, nie ma się czym przejmować.

– Gdzie jesteśmy? – zapytała pierwszego.

Pokazał jej na mapie pozycję “Karolinki” i domniemaną pozycję “Coparellego”.

– A konkretnie w liczbach?

Podał jej współrzędne, kurs i prędkość “Karolinki”. Powtórzyła je raz na głos i dwa razy w myśli, żeby jak najmocniej wryły się jej w pamięć.

– To fascynujące – orzekła lekkim tonem. – Każdy na statku ma jakąś specjalność… Sądzi pan, że przechwycimy “Coparellego” w terminie?

– Och, tak – odrzekł. – A potem bum!

Wyjrzała na zewnątrz. Było zupełnie ciemno, ani gwiazd, ani światła statku w zasięgu wzroku. Pogoda się psuła.

– Drży pani – powiedział pierwszy oficer. – Zimno?

– Tak – odparła, choć nie chłód był przyczyną dreszczy. – Kiedy wstaje pułkownik Rostow?

– Budzę go o piątej.

– Chyba spróbuję się jeszcze zdrzemnąć godzinkę.

Zeszła do kabiny radiowej. Był tam Aleksander.

– Pan też nie może zasnąć?

– Tak, odesłałem do łóżka zastępcę.

Ogarnęła spojrzeniem sprzęt radiowy.

– Nie słucha pan już “Stromberga”?

– Sygnał się urwał. Albo znaleźli nadajnik, albo zatopili statek. Sądzimy, że raczej zatopili.

Suza usiadła i wyjęła butelkę wódki. Odkręciła.

– Proszę się napić. – Podała mu butelkę.

– Zimno pani?

– Trochę.

– Drży pani ręka. – Ujął butelkę, przyłożył do ust i pociągnął spory haust. – Ach, wielkie dzięki.

Oddał jej butelkę. Wypiła łyczek na odwagę. Była to mocna, paląca gardło rosyjska wódka, ale przyniosła oczekiwany skutek. Suza zakręciła butelkę i czekała, aż Aleksander odwróci się tyłem.

– Proszę mi opowiedzieć o życiu w Anglii – powiedział tonem lekkiej rozmowy. – Czy to prawda, że biedni głodują, a bogaci obrastają tłuszczem?

– Głoduje niewielu – odparła. Odwróć się, do cholery, odwróć się wreszcie. Nie mogę tego zrobić patrząc ci w oczy. – Ale są ogromne nierówności.

– Czy bogatych i biednych obowiązują inne prawa?

– Jest takie powiedzenie: “Tak biednym, jak i bogatym prawo zabrania kraść chleb i sypiać pod mostem”.

Aleksander wybuchnął śmiechem.

– W Związku Radzieckim wszyscy są równi, ale niektórzy mają przywileje. Czy teraz zamieszka pani w Rosji?

– Nie wiem. – Suza odkręciła butelkę i znów podała ją Aleksandrowi.

Pociągnął solidnie i oddał.

– W Rosji nie będzie pani miała takich ciuchów.

Czas uciekał zbyt szybko, musiała to zrobić natychmiast. Wstała, by odebrać butelkę. Sztormiak miała rozpięty. Stojąc przed nim przechyliła głowę do tyłu, by napić się z butelki; wiedziała, że zagapi się na jej sterczące piersi. Pozwoliła mu się napatrzeć do syta, chwyciła lepiej butelkę i z całych sił opuściła ją na czubek głowy Aleksandra.

Trzasnęło obrzydliwie. Aleksander wytrzeszczył na Suzę nieprzytomne oczy. Pomyślała: Miałam ci rozwalić łeb! Oczy mu się nie zamykały. Co robić? Zawahała się, po czym zacisnęła zęby i uderzyła po raz drugi. Zamknął oczy i zwiotczał na krześle. Suza złapała go za nogi i pociągnęła. Spadając z krzesła uderzył głową o pokład. Suza drgnęła, ale pomyślała: Nie szkodzi, trochę dłużej pośpi.