Выбрать главу

Kiedy pociąg odjechał, Borg zorientował się po cieniu, że ktoś obok niego stoi. Podniósł wzrok i ujrzał spokojną twarz Kauasza.

– Dzięki za przybycie – powiedział Arab. Zawsze to mówił.

Borg zbył to milczeniem. Nigdy nie wiedział, jak odpowiadać na podziękowania.

– Co nowego? – zapytał.

– W piątek w Kairze musiałem zgarnąć jednego z twoich zasrańców.

– Musiałeś?

– Wywiad wojskowy chronił pewną ważną osobę i zauważyli dzieciaka, który deptał im po piętach. Wojskowi nie mają na mieście personelu operacyjnego, więc poprosili mój wydział, żeby go zgarnąć. To było oficjalne zgłoszenie.

– Do diabła – zaklął Borg. – Co się z nim stało?

– Musiałem postępować zgodnie z regulaminem – odpowiedział Kauasz. Wyglądał na bardzo smutnego. – Chłopak był przesłuchiwany i nic przeżył. Nazywał się Abram Ambache, ale pracował jako Toufik el-Masiri.

Borg skrzywił się.

– Podał wam prawdziwe nazwisko?

– On nie żyje, Pierre.

Borg był zirytowany, bo Kauasz zawsze ociągał się z wyjaśnianiem spraw personalnych.

– Dlaczego podał wam swoje nazwisko?

– Użyliśmy rosyjskich urządzeń – wstrząs elektryczny plus wykrywacz kłamstw. Nie szkolicie ludzi na taką okoliczność.

Borg zaśmiał się krótko.

– Gdybyśmy napomknęli o czymś takim, nie znaleźlibyśmy do soboty nawet jednego obszczymura. Co jeszcze z niego wyciągnęliście?

– Nic, czego byśmy nie wiedzieli. Mógł jeszcze coś powiedzieć, ale go zabiłem.

– Ty go zabiłeś?

– Prowadziłem przesłuchanie w taki sposób, żeby nie powiedział nic ważnego. Teraz wszystkie przesłuchania są nagrywane i trafiają do archiwum. Uczymy się tego od Rosjan. – W jego brązowych oczach pojawił się smutek. – Może wolałbyś, żeby kto inny wykańczał twoich chłopaków?

Borg patrzył mu w oczy, teraz odwrócił wzrok. Raz jeszcze musiał pokierować rozmową – od sentymentów przejść do konkretu.

– Czego chłopak dowiedział się o Schulzu?

– Agent wywiózł profesora na Pustynię Zachodnią.

– Dobrze, ale po co?

– Nie wiem.

– Musisz wiedzieć, przecież pracujesz dla wywiadu egipskiego! – Borg opanował zdenerwowanie. Nakazał sobie, że przestanie faceta naciskać i da mu wolną rękę. Jeśli wie cokolwiek, powie wszystko.

– Nie mam pojęcia, co oni tam robili. Zajmuje się tym specjalna grupa – powiedział Kauasz. – Mój wydział nie otrzymuje takich informacji.

– A nie domyślasz się dlaczego?

Arab wzruszył ramionami.

– Chyba nie chcą, żeby dowiedzieli się o tym Rosjanie. Teraz Moskwa otrzymuje wszystko, co przechodzi przez nasze służby.

Borg tym razem już nie ukrywał rozczarowania.

– I z tym wszystkim Toufik miał sobie dać radę?

W łagodnym głosie Araba nagle pojawiła się złość.

– Dzieciak zginął dla ciebie – powiedział.

– Podziękuję mu w niebiosach. Czy zginął nadaremnie?

– Zabrał to z apartamentu Schulza. – Kauasz sięgnął ręką do kieszeni i pokazał Borgowi małe kwadratowe pudełko z niebieskiego plastiku.

– Skąd wiesz, gdzie to zwędził?

– Były na tym odciski paków Schulza. Aresztowaliśmy Toufika zaraz po włamaniu do mieszkania profesora.

Borg otworzył pudełko i wyjął kopertę. Była otwarta. Sięgnął po negatyw fotografii.

– Otworzyliśmy kopertę i rozwinęliśmy film. Jest nie naświetlony – powiedział Arab.

Z głębokim poczuciem satysfakcji Borg zamknął pudełko i wsadził je do kieszeni. Teraz wszystko nabierało sensu. Teraz rozumiał. Teraz już wiedział, co ma zrobić. Wjechał pociąg.

– Wsiadasz? – zapytał.

Kauasz skrzywił się nieznacznie, skinął głową i ruszył do krawędzi peronu. Pociąg właśnie się zatrzymał i drzwi się otworzyły. Wsiadł i stanął w drzwiach.

– Nie wiem, co kryje się za tym pudełkiem – powiedział.

Ty mnie nie lubisz, pomyślał Borg, a ja uważam, że jesteś naprawdę świetny. Uśmiechnął się szeroko do Araba, bo drzwi metra zaczęty się zamykać.

– Ale ja wiem – powiedział.

ROZDZIAŁ DRUGI

Nat Dickstein zupełnie oczarował młodą Amerykankę.

Pracowali razem w piaszczystej winnicy. Pełli i okopywali winorośl w lekkich podmuchach wiatru znad Morza Galilejskiego. Dickstein zdjął koszulę i pracował tylko w szortach i w sandałach, nie zważając na słońce, co jest charakterystyczne dla ludzi urodzonych w mieście.

Był szczupły, drobnej budowy, miał wąskie barki, płaską klatkę piersiową, guzowate łokcie i kolana. Karen przyglądała mu się w przerwach, które robiła często, tymczasem on ani razu nie potrzebował odpoczynku. Jego mięśnie pod śniadą skórą, całą w bliznach, poruszały się sprężyście niby lina powiązana w węzły. Karen należała do kobiet zmysłowych, pragnęła więc dotykać tych blizn i pytać, skąd się wzięły.

Niekiedy napotykał jej spojrzenie, wówczas uśmiechał się bez skrępowania i pracował dalej. Jego twarz o regularnych rysach była spokojna i nieodgadniona. Ciemne oczy spoglądały zza okrągłych okularów, bardzo modnych wśród rówieśników Karen, ponieważ nosił je John Lennon. Włosy też ciemne miał Nat – i krótkie. Karen wolałaby, żeby je zapuścił. Chwilami kiedy się uśmiechał, w charakterystyczny sposób krzywiąc usta, wyglądał młodziej, choć niełatwo było dokładnie określić jego wiek. Miał siłę i energię młodego mężczyzny, ale Karen widziała pod jego zegarkiem wytatuowany numer z obozu koncentracyjnego, tak że nie mógł liczyć mniej niż czterdzieści lat.

Pojawił się w kibucu zaraz po niej, latem 1967 roku. Karen ze swoimi dezodorantami i pigułkami antykoncepcyjnymi poszukiwała wówczas miejsca, gdzie mogłaby realizować hipisowskie ideały, nie będąc na odlocie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jego przywieziono karetką pogotowia.

Sądziła, że został ranny w czasie wojny sześciodniowej; ludzie kibucu odpowiadali wymijająco, że owszem, coś w tym rodzaju.

Zgotowano im całkiem odmienne powitanie – Karen przyjęto życzliwie, lecz z rezerwą. W jej postawie życiowej ludzie ujrzeli odbicie swojej własnej, tylko że z niebezpiecznymi elementami. Za to Nat Dickstein wracał jak długo oczekiwany syn. Ludzie gromadzili się wokół niego, przynosili mu zupę, ze łzami w oczach oglądali jego rany.

Jeśli Dicksteina traktowano tu jak syna – matką z całą pewnością była Ester. Najstarsza członkini kibucu. Karen powiedziała kiedyś: – Ona wygląda jak matka Goldy Meir. – Ależ skąd – zaprzeczył ktoś – ona jest jej ojcem – i wszyscy się roześmieli. Ester poruszała się o lasce, ciężkim krokiem obchodziła wioskę, udzielając bezinteresownych rad. Przeważnie bardzo mądrych. Pełniła straż przed pokojem, w którym leżał chory Dickstein. Przeganiała stamtąd rozkrzyczaną hałastrę, wygrażała laską, lecz nawet dzieci wiedziały, że żadnego nigdy nie uderzy.

Dickstein szybko wracał do sił. Już po kilku dniach wygrzewał się w słońcu, obierał jarzyny na obiad i opowiadał starszym dzieciakom nieprzyzwoite dowcipy. Po dwóch tygodniach pracował w polu, a wkrótce harował ciężej niż inni, może z wyjątkiem najmłodszych mężczyzn.

Jego przeszłość rysowała się niewyraźnie, ale Ester opowiedziała Karen, jak Dickstein w 1948 roku, podczas wojny o niepodległość, przybył do Izraela. Ester mówiła o tym tak, jakby to było wczoraj. Zanim wyemigrowała do Palestyny, swoje młode lata, które przypadły na dwa pierwsze dziesięciolecia tego wieku, spędziła w Londynie; była działaczką wielu spośród radykalnie lewicowych ruchów i organizacji – znały ją sufrażystki i znali pacyfiści. Jej pamięć sięgała jeszcze dalej, do pogromów w Rosji. Ale Ester wspominała o tym niejasno, tak jakby przywoływała potworne obrazy z koszmarnego snu.