– Cożeś pan z byka spadł, żeby bez porozumienia ze mną Urzędników nowych do Interesu brać, a cóż pan kretynem jesteś, no to ja tobie tego urzędnika twojego przepędzę, won, won, won! Chamstwem tak okropnem oburzony, Baron w pierwszej chwili słowa przemówić nie mógł, potem zaś – Zabraniam! – krzyknął – Zakazuję!… na co Pyckal rozdziawił się jemu:
– Sobie a nie mnie zabraniaj! Komu ty zabraniasz?! Krzyknął Baron:
– Proszę nie robić skandalów! Krzyknął Pyckaclass="underline"
– Delikacik, delikacik, już ja ci go zbiję delikacika twojego, ja ci go pobiję!… i do mnie z pięściami, a już chyba mnie Zbije, zabije, może mnie pobije, już ten zwierz, ten kat mnie zakatrupi, więc Zguba, Zagłada moja, ale co to, czemuż kątownik mój się zatrzymuje, czemu mnie nie bije?… A to Ciumkała, trzeci Barona wspólnik, skądsiś, z boku się nadarzył!
Ciumkała, kościsty, blondyn wyłupiasty, ryży, kaszkiet zdjął i do mnie rękę dużą czerwoną wyciąga:
– Ciumkała jestem! Gzem Pyckala w nagłe osłupienie wprawił. – Ratujcież mnie – wrzasnął Pyckal – toż ja go tu biję, a ten się z łapą pcha, a przecie ja większego Kretyna, Bałwana na oczy swoje nie widziałem, co się pchasz, co się wtrącasz? – Zabraniam – krzyknął Baron. – Zakazuję! Ciumkała, krzykiem przestraszony, zawstydził się, rękę dużą do kieszeni wsadził i w kieszeni ręką grzebać zaczai; ale zaraz zawstydził się grzebania swego i ze wstydu swego udał, że czegoś po kieszeniach szuka; czem jeszcze bardziej Barona, Pyckala rozwścieczył. – Czego tam szukasz, gamoniu – krzyknęli – czego szukasz, gapie, czego szukasz!… aż Ciumkała, od wstydu ledwie żywy, jak burak czerwony, z kieszeni nie tylko rękę, a i korek od butelki, papirki jakieś zgniecione, łyżeczkę, sznurowadło i rybki suszone wyciągnął. Ale gdy rybki zoczyli zaraz cisza nastała… bo jakoś im się od tych rybek markotno zrobiło.
Ja przypomniałem sobie, co mnie Ciecisz mówił, że tam między nimi, jak to między Wspólnikami, dawne Zadry, Kwasy, Jady były, podobnież o Młyn jakiś, Zastawę; właśnie z tej przyczyny Pyckala, na widok rybek owych, aż zaparło i „Karasie moje, karasie" wrzasnął „już ty mnie za to zapłacisz, ja ciebie z torbami puszczę"; ale Baron tylko grdyką ruszył, przełknął, kołnierza poprawił i powiada „Rejestr", Na co odrzekł Ciumkała: „Stodoła się spaliła od ty gryki", wiec Pyckal koso spojrzał, „Woda była" mruknął i tak stali, stali, aż Ciumkała za uchem się podrapał; gdy zaś on za uchem się drapie, Baron w kostkę u nogi się poskrobał, Pyckal zasie w prawe podudzie.
Powiada Baron:
– Nie drap się.
Mówi Pyckaclass="underline"
– Ja się nie drapie.
Ciumkała rzekł:
– Ja się drapałem.
Rzekł Pyckaclass="underline"
– Ja ciebie podrapie.
Mówi Baron:
– A podrap, podrap, boś od tego.
Mówi Pyckaclass="underline"
– Ja ciebie drapał nie będę, niech ciebie Sekretarz podrapie.
Powiada Baron:
– Sekretarz mój mnie drapał będzie, jak ja mu każe.
Rzekł Pyckaclass="underline"
– Ja twojego Sekretarza do siebie zgodzę i tobie sobie go wezmę, a mnie będzie drapał, gdy zechce, bo choć ty Pan z Panów, a ja Cham z Chamów, on tobie mnie drapał będzie gdy zachce się mnie albo i nie zachce. Drapać będzie.
Mówi Baron:
– Kto Cham z Chamów, a kto Pan z Panów, a ty mi tego Sekretarza nie zgodzisz, ja jego sobie tobie zgodzę i mnie nie ciebie on podrapie.
Zawoła Ciumkała, płaczem rzewnym, wielkim wybuchając:
– O, Rety, Rety, o, co to wszystko dla siebie sobie chcecie drapać z moją krzywdą, z moją Stratą, Bidą, o, to ja jego wam sobie zgodzę, ja jego zgodzę! Dopiroż ciągną mnie, szarpią, jeden drugiemu wyrywa, ciągną, ciągną, i tak aż do domu jakiegoś zaciągnęli, tam schodki, po tych schodkach ciągną, szarpią, jeden drugiemu wydziera, tam drzwi małe z boku, na których tabliczka „Baron, Ciumkała, Pyckal, Koński Psi Interes", a za drzwiami przedpokój duży, ciemnawy, w nim krzesełka. Na krzesełku Baron Ciumkale, Ciumkała Baronowi, Pyckalowi, Pyckal Ciumkale, Baronowi mnie posadzili, a najuprzejmiej poprosiwszy bym trochę poczekał, do innego pokoju odeszli, na którego drzwiach napis był „Dóbr i Interesów Zarząd, Wstęp wzbroniony".
Sam zostawszy (bo Ciecisz dawno już był zemknął) w cichości, która nastąpiła po rozgłośnem nadejściu naszem, naokoło z ciekawością się rozglądnąłem. Ludzi tych dziwność (a trudno bym dziwniejszych odszukał w całem Życiu mojem) oraz burda, jaką między sobą wiedli, bardzo mnie do wszelkiej z nimi styczności zniechęcały; ale nadzieja stałego, a może większego, zarobku zmuszała mnie do pozostania. Przedpokój, jak powiadam, był ciemnawy, ciemnym papierem wyklejony, ale papir bardzo wystrzępiony… to znów tłusta plama… albo dziura i znów naddarte, ale załatane, muchami popstrzone i lichtarz ze świcą, stearyną wszędzie nakapane. Deski podłogi wystrzępione, od chodzenia wyświchtane, a tam w kącie stara gazeta, tu szpicrózga tajemnie gaworzy, gdy gazeta rusza się z szelestem, bo pewnie myszki pod nią siedzą. Zaraz też but ruszać się zaczął i do tabaki się przybliżał, a robaczek mały, ze szpary w podłodze wylazłszy, do cukru pracowicie zmierzał.
Wśród tych szelestów drzwi uchyliłem, które do następnej sali prowadziły. Sala duża, długa a ciemnawa, i stołów rząd, za którymi urzędnicy siedzą, pilnie nad Skryptami, Rejestrami, Foliałami pochyleni, a już papirów tyle, tak nawalone, zawalone, że prawie ruszać się nie można, bo i na ziemi wszędzie papirów mnóstwo i szpargałów; a Rejestry z szafy wystają i nawet pod sufit wyłażą, na okna zachodzą, całe biuro zawalają. Jeśli więc który z urzędników się ruszy, to szeleści jak mysz w tych papirach. Wszelako wśród papirów wiele innych przedmiotów, jak flaszki, albo blacha zgięta, dalej spodek stłuczony, łyżka, szalika kawałek, szczotka wyłysiała, dalej cegły kawał, obok tyrbuszon, ogryzek chleba, dużo bucików, też syr, pierze, imbryk i parasol. Najbliżej mnie stary, chudy urzędnik siedział i stalówkę pod światło oglądał, palcem jej próbując, a jakby fluksję miał, bo w uchu wata; za nim drugi urzędnik, młodszy i rumiany, na szczotach rachował, a razem kiełbasę gryzie, dalej urzędniczka wyfiokowana, wyczupirowana w lusterku się przegląda i loczków poprawia, a dalej inni urzędnicy, których może ośmiu lub dziesięciu było. Tamten pisze; ten w Rejestrze szuka. Wtem przedwieczorek wniesiono, więc kubki z kawą i bułki na tacy, a wówczas urzędniki wszystkie, przerwawszy czynność swoją, do jedzenia się zabrały, i zaraz też, jak zwyczajnie, rozmowa zabrzmiała. Śmiech mnie zdjął na widok Picia Kawy urzędniczków owych! Bo od pierwszego wejrzenia widać było że, od lat ze sobą razem w tem biurze przesiadując, co dzień tę samą wieczystą kawę pijąc i wieczną bułką swoją zagryzając, temi samemi żarcikami swojemi staremi się racząc, w lot wszystko swoje rozumieli.
Więc urzędniczka loczków odgarnęła i „plum" powiedziała (a pewnie już i z tysiąc razy to mówiła) na co gruby kasjer, który za nią siedział, tak zawoła:
– A to kotka w kotka u Mamy Zawijas! Z czego radość nadzwyczajna, śmieją się wszystkie urzędniki, za brzuchy się łapią! Zaledwie śmiech gdzieś w papiry wsiąkł, Rachmistrz stary palcem pogroził… i już wszyscy za brzuchy się łapią, bo wiedzą co powie… on zaś powiada „Zawijas, podbijas, bum cyk cyk Kopijas!" więc jeszcze bardziej się cieszą urzędniczki, w papirach szeleszczą. Ale urzędniczka małym paluszkiem ręki lewej prawy policzek podparła! Ale urzędniczka małym paluszkiem policzek podparła!… a wtenczas Rachmistrz silnie po plecach młodszego, rumianego urzędnika klepnął i szepcze jemu „Szkoda łez, łez szkoda, Józef, Józef, bo przecie scyzoryk, talerzyk, mucha, mucha była!…"
Zrozumieć nie mogłem, czemu Rachmistrz o łzach jemu mówi, gdy wcale nie płakał… ale właśnie w tejże chwili rumiany Księgowy ten szlochem stłumionym się zaniósł na widok paluszka owego! Znów tedy śmiech mnie złapał; bo widać od lat może całych, a od wieków, paluszek ten, razem z policzkiem, księgowemu rany serca jego stare jątrzące rozdrapywał i od lat pewnie ten towarzysz jego go pocieszał; ale zamiast żeby najprzód Księgowy zapłakał, a potem dopiero Rachmistrz go pocieszył, im się kolejność działań pomyliła i co na końcu było, na początek przeszło! Wyrzuciła w górę chusteczkę swoją urzędniczka! Kasjer kichnął! A buchalter stary nosa utarł! Wtem mnie zobaczyli i, najokropniej się zawstydziwszy, w papirach się swoich jak myszy zaszyli.