Ciała tych, którzy nie przeżyli, zostały owinięte w koce i wyrzucone w kosmos.
Rees zerkał na grupkę żałobników, zgromadzoną przy włazie. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo jest zróżnicowana. Obok Gorda i innych górników stali mieszkańcy Tratwy, na przykład Jaen i Grye, a tuż przy nich znajdował się Quid wraz z Kościejami. Wszystkich połączył smutek i duma. Rees pomyślał, że dawne podziały nic już nie znaczą, w nowym miejscu najważniejsza okazała się przynależność do rasy ludzkiej.
Załogę mostka czekał długi lot, lecz ciała zmarłych pozostaną na orbicie jeszcze przez wiele szycht, symbolizując pojawienie się człowieka w nowym świecie, a dopiero potem, na skutek tarcia powietrza, znikną w płomieniach gwiazdy.
Pomimo dopływu świeżego powietrza, Hollerbach systematycznie tracił siły. Po pewnym czasie położył się na łóżku, przytwierdzonym do przypominającego okno kadłuba mostka. Rees dołączył do starego naukowca. Razem obserwowali światło nowych gwiazd.
Hollerbacha znowu zaczął dusić kaszel. Rees położył rękę na głowie starca i po jakimś czasie jego oddech wrócił do normy.
— Mówiłem ci, że powinniście byli mnie tam zostawić — wy sapał.
— Szkoda, że nie widziałeś, jak wypuszczaliśmy młode drzewa. — Rees zignorował jego uwagę i pochylił się do przodu. — Tylko otworzyliśmy klatki i poleciały hen, hen. Rozproszyły się wokół gwiazdy, jakby właśnie tam się narodziły.
— Może tak było — zauważył Hollerbach. — Pallisowi bardzo by się to podobało.
— Nie sądzę, żeby ktokolwiek z nas, młodych ludzi, uświadamiał sobie, jak zielone mogą być liście. Drzewa chyba już zaczynają rosnąć. Wkrótce będziemy mieli całkiem duży las. Nareszcie zdołamy się przemieścić, może znajdziemy wieloryby, nowe źródło żywności…
— Hollerbach zaczął grzebać pod posłaniem. Z pomocą Reesa wyciągnął stamtąd paczuszkę, owiniętą w brudny materiał. — Co to takiego?
— Weź to.
Rees rozwinął opakowanie i ujrzał misternie wykonane urządzenie, które bez trudu zmieściłoby się w jego dłoniach. Wokół srebrnej kulki pośrodku kręciły się różnokolorowe paciorki.
— Twoje planetarium — rzekł Rees.
— Wziąłem je wraz z całym swoim dobytkiem.
— Chcesz, żebym je zachował, gdy ty odejdziesz? — zapytał bardzo zakłopotany Rees i dotknął znajomego przedmiotu.
— Nie, do diabła! — Hollerbach zakaszlał z oburzenia. — Rees, twoje sentymentalne ciągoty niepokoją mnie. Nie, teraz żałuję, że nie zostawiłem tego przeklętego cacka.
Chłopcze, chcę, żebyś je zniszczył. Kiedy wyrzucisz ze statku moje zwłoki, wyrzuć i ten przedmiot.
— Ale dlaczego? — Rees był wstrząśnięty. — To przecież jedyne planetarium we wszechświecie… nie da się go niczym zastąpić.
— Ono nie ma żadnego znaczenia! — Oczy starca zabłysły. — Rees, ta rzecz jest symbolem utraconej przeszłości, którą musimy zignorować. Zbyt długo przywiązywaliśmy wagę do takich przedmiotów. Teraz jesteśmy istotami tego wszechświata. — Stary człowiek chwycił gwałtownie Reesa za rękaw i próbował się wyprostować. Rees zmarszczył brwi, położył rękę na ramieniu Hollerbacha i delikatnie go powstrzymał.
— Spróbuj odpocząć…
— Do diabła — wychrypiał Hollerbach. — Nie mogę marnować czasu na wypoczynek…
Musisz im powiedzieć…
— Co?
— Żeby emigrowali, wędrowali przez całą mgławicę. Musimy zaludnić każde miejsce, które zdołamy tu znaleźć. Nie możemy już polegać na reliktach obcej przeszłości.
Jeśli mamy osiągnąć dobrobyt, musimy wykorzystać własne środki i pomysłowość, aby w pełni się zasymilować i znaleźć sposób na życie tutaj. — Przerwał, gdyż dostał kolejnego ataku kaszlu. — Pragnę eksplozji demograficznej, o której mówiliśmy. Nie wolno nam nigdy więcej narażać przyszłości rasy, gromadząc ją na jednym statku czy nawet w obrębie jednej mgławicy.
Musimy zaludnić ten cholerny obłok, a potem udać się do następnych mgławic i również je zaludnić. Nie chodzi mi o tysiące, lecz o miliony istot ludzkich, które będą żyły w tym przeklętym świecie, rozmawiały, kłóciły się i uczyły. Jeśli chodzi o statki…
Będziemy potrzebowali nowych. Wyobrażam sobie handel między zamieszkanymi mgławicami, jakby były one legendarnymi miastami starej Ziemi. Widzę, jak udaje nam się znaleźć sposób na odkrycie rejonów odwiedzanych przez stworzenia grawitacyjne… I jeszcze wyobrażam sobie, że pewnego dnia zbudujemy statek, który zabierze nas z powrotem przez Pierścień Boldera, bramę do ojczystego wszechświata człowieka. Wrócimy i opowiemy naszym pobratymcom, co się z nami stało.
Hollerbach całkowicie wyczerpał swą energię. Opuścił siwą głowę na szmacianą poduszkę i powoli zamknął oczy.
Już po wszystkim Rees zaniósł starca do otworu ładunkowego. Wyjął z rąk zmarłego planetarium, w milczeniu rzucił jego ciało w kosmos i patrzył, jak Hollerbach dryfuje w dal i znika na tle spadających gwiazd. Potem, zgodnie z życzeniem sędziwego naukowca, cisnął planetarium w przestrzeń, po kilku sekundach ono również przestało być widoczne.
Poczuł czyjeś ciepło. Zobaczył Jaen, spokojnie stojącą przy nim. Wziął rękę dziewczyny i delikatnie uścisnął. Jego myśli zaczęły podążać zupełnie nowymi, nie zbadanymi szlakami. Teraz, gdy przygoda dobiegła końca, być może mógłby wraz z Jaen pomyśleć o innym życiu, o własnym domu. — Mój Boże… popatrz. — Jaen z wrażenia zaparło dech w piersiach. Wyciągnęła rękę.
Na zewnątrz szybko sunął jakiś obiekt. Było to zwarte, bladozielone koło, przypominające drzewo o szerokości mniej więcej dwóch metrów. Ze świstem zatrzymało się raptem kilka metrów od twarzy Reesa i krążyło w górze, utrzymując pozycję dzięki błyskawicznym obrotom. Z pnia wyrastały krótkie, grube konary, a do krawędzi w różnych miejscach były przytwierdzone narzędzia z drewna i żelaza. Rees na próżno usiłował wypatrzyć pilotów drzewa.
— Na kości, Rees — zawołała Jaen. — Co to jest, u diabła?
W górnej części pnia otworzyło się czworo oczu, niebieskich i szokująco ludzkich.
Surowo spoglądały na istoty w dole.
Rees uśmiechnął się. Zrozumiał, że do końca przygody jest jeszcze daleko.
W gruncie rzeczy być może dopiero teraz nastąpił jej początek.