Выбрать главу

Policjant uspokoił się. Wziął fajkę, pyknął z niej ze dwa, trzy razy, po chwili odłożył ją bez zapalania.

– Dziś w nocy zatrzymał pana na rogu Frederik i Princess Street pewien policjant. Oświadczył pan, że czeka na kogoś.

– Tak, chodziło o mrs Faulks.

Zaśmiał się krótko i obrażliwie. Jego śmiech przypominał kąsanie złego psa.

– I widząc, że nie nodchodzi, poszedł pan po prostu do niej! Czy nie sądzi pan, że jest to mało logiczne?

Nastąpiła przerwa. Taśmo magnetofonowa kręciła się, nic nie rejestrując. Pomyślałem o sekretarzu siedzącym w sąsiednim pokoju. Będzie mógł odetchnąć. A może pomyśli, że przesłuchanie sie skończyło.

– Było to zabójstwo z premedytacją, mister Valarse.

– Nie!

– Tak! Rewolwer, z którego Faulks został zabity, jest francuskiego pochodzenia!

– A więc? – nalegoł Brett.

– Widzi pan, monsieur Brett, gdy człowiek przeżywa takie chwile, to powinien móc się zbudzić i powrócić do rzeczywistości.

– Tyle tylko ma mi pan do powiedzenia?

– Tylko tyle, inspekttorze. Zabiłem Nevila Faulksa, ale zabiłem go o piątej, w obecności i w obronie jego żony.

Westchnął.

– A zatem te pół tuzina osób, które później go widziały i z nim rozmawiały, padło ofiarą zbiorowej halucynacji?

– Może wszystko im się pomieszało.

– Sobowtór, prawda? A może brat-bliźniak? Mister Valaise, sądziłem, że Francuzi, jako pochodzący z kraju Kartezjusza, są racjonalistami.

– Foulksa zabiłem o piątej, może kilka minut później.

– I ciało pozostało no trawniku?

– Tak.

– Podejrzewam, mister Valaise, że będzie pan musiał wymyślić co innego. Wczoraj wieczorem ogrodnicy Princess Garden, jak zowisze, strzygli trawniki. Wszystkie trawniki. Gdyby natrafili na trupa, daliby nam notyrchmiost o tym znać!

ROZDZIAŁ XXI

W czasach studenckich kolego mający chody w środowisku filmowym załatwił mi statystowanie w pewnym filmie. Akcja sceny, w której wystąpiłem, toczyła się… w sądzie. Siedziałem wśród publiczności! Reżyser nakazał nam, abyśmy wyglądali na przejętych i patrzyli na umieszczoną nad kamerą żarówkę. Wydawało mi się wówczas, że trudno oprzeć sie chęci patrzenia w obiektyw i miałem uczucie, iż na ekranie uwidoczni się mój cały wysiłek, jaki poniosłem, by opanować tę skłonność. Po zakończeniu filmu widziałem swoją twarz tylko przez ułamek sekundy. Zwracała nie więcej uwagi niż pojedyncza cegła w ceglanym murze.

Kiedy nazajutrz stanąłem przed sądem, przypomniał mi się ten stary film. Miałem wrażenie, że z wyjątkiem Bretta wszyscy biorący udział w scenie są statystami i że rozlegnie się głos, który w odpowiednim momencie powie „stop"!

Uczestniczyłem w tym dziwnym ceremoniale będąc całkiem oderwany od rzeczywistości; tak jakbym nie był jego głównym bohaterem, lecz jakimś anonimowym, zagubionym w tłumie widzem, który licznym słuchaczom objaśniał, na czym polegały okoliczności dramatu.

Wezwano Marjorie. Gdy weszła na salę, myślałem że zemdleję z wrażenia. Wydawała mi się jeszcze piękniejsza niż zazwyczaj. Podziwiałem jej skromną i taktowną postawę. Nie odgrywała roli wdowy zalanej łzami, nie miała na sobie żałobnego stroju, było umałowona jak zwykle. Młoda Angielka, której godność wywoływała szacunek. Jedynie jej zaczerwienione policzki kazały przypuszczać, że ostatnio dużo płakała. Umiała stawić czoło przeciwnościom losu. Odczytałem ze wzruszonych obliczy zgromadzonych na sali, że ta mała dziwka wywołuje podziw.

Bezbarwnym głosem, bez uniesień i nienawiści wyjaśniała, jak się poznaliśmy we Francji i jak natychmiast padła ofiarą mojego uwodzenia. Słuchając jej, tak spokojnej i pewnej siebie, łapałem się na tym, że sam mogłem zwątpić w siebie. Marjorie wytrzymała moje spojrzenia, a w jej spokojnych oczach były tylko smutek i litość. Dawała do zrozumienia, że jestem maniakiem, szaleńcem. O swoim wyjeździe do Szkocji powiedziała mi myśląc, że odczepię się od niej. Teraz oczywiście gorzko żałuje tego, gdyż zabiłem jej męża i złamałem jej życie! Jej zdziwienie, gdy niespodziewanie ujrzała mnie w „Bed and breakfast" mrs Morthon, było ogromne.

– Już wówczas – przyznawała ta niewinna duszyczka – miołam najgorsze przeczucie. Zawiadomiłam męża o zaistniałej sytuacji, żeby nie był zaskoczony postępowaniem mister… hm… bardzo przepraszam, ale nie przypominam sobie jego nazwiska.

Następnie wyjaśniła swoim cichym, aczkolwiek wyraźnym głosem, że w dniu zbrodni szedłem za nią aż do teatru no świeżym powietrzu. Usiadłem obok niej, zalewając ją potokiem płomiennych wyznań. Zmuszona była udiec. Stary Szkot w kilcie, który siedział w tym samym rzędzie co ja, potwierdził jej słowa.

O dziesiątej wieczorem, twierdziło dalej Marjorie, zadzwoniłem do jej męża. Pragnąłem zobaczyć się z nim natychmiast. Ponieważ nie palił się do nocnego spotkania, powiedziałem mu, żeby się zastanowił i zadzwonił do mojego hotelu. Nevil Faulks po namyśle, który trwał pół godziny, mimo nalegań jego żony, obawiającej się skutków takiego spotkania, zatelefonował.

Wszystko było znakomicie skonstruowane. Słuchałem jej historii, wiedząc doskonałe, że jest gruntownie fałszywa i zastanawiałem się, jakim cudem Marjorie zdołała ją zbudować. Następnie zeznawała ubrana w czerwony płaszcz z futrzanym kołnierzem mrs Morthon, która potwierdzała słowa swego gościa. Umalowoła się jak Indianin na ścieżce wojennej i wyglądała jak „Wariatko z Chaillot". Po niej wystąpił inspektor Brett. W sposób oszczędny przedstawił wyniki śledztwa, podpierając je fragmentami przesłuchania. Wreszcie koroner zapytał mnie, czy chciałbym coś dorzucić.

Przedstawiłem własną wersję faktów, podkreślając, że to czysta prawda i że nie potrafię powiedzieć nic innego niż prawdę. Zrozumiałem jednak, że nikt mi nie wierzy. Mówiłem spokojnie, starając się być przekonywający, ale wszyscy patrzyii na mnlie z niewiarą i pogardą. Ława przysięgłych uznała mnie winnym morderstwo dokonanego z premedytacją na osobie Nevila Faufksa i zawiadomiła mnie, że w najbliższym czasie stanę przed sądem w Edynburgu.

Z premedytacją. Oznaczało to karę śmierci. Mój proces ograniczy się jedynie do uroczystego potwierdzenia wydanego już wyroku.

Wyszedłszy z sali udałem się w towarzystwie strażników do sąsiedniego pokoju, którego ściany były wyłożone ciemną boazerią. Przy jednym z okien stał Brett. Palił mozołnie swoją czarną fajkę. Był blady i niczym królik porusząl swoim różowym nosem. Odniosłem wrażenie, że czyha właśnie na mnie. Gdy przechodziłem obok niego, rzeczywiście odwrócił się w moją stronę. Zatrzymałem się w miejscu jak koń, który stajaj dębo. Moi strożnlicy przestraszyli się i natychmiast chwycili mnie za ręce.

– Chciałbym panu coś powiedzieć, inspektorze.

W jego oczach pojawiła się iskierka zainteresowania i zbliżył się do naszej grupy.

– Panie Brelt – rzekłem – sądzę, że skończył pan swoją pracę, błagam jednak, aby dalej prowadził pan śledztwo. Gotów jestem podpisać oświadczenie, w którym przyznaję się do zamordowania z premedytacją Faulksa, jeżeli to może pana uspokoić, ale zanim przyjdzie mi za to zapłacić, chcę wiedzieć, jak ta kobieta wszystko ukartowała, aby wmówić, że zobiłem między jedenastą a północą, skoro wiem, iż stało się to o piątej! Jestem przekonany, że jest pan policjantem, dla którego prawda stanowi rzecz najważniejszą, a zatem liczę na pano, panie Brett!

Popatrzyłiśmy na siebie przez chwilę. Brett dalej palił fajkę w milczeniu. Nie potrafiłem już panować nad swoim smutkiem. W moich oczach pojawiły się łzy, których nie mogłem otrzeć, ponieważ strażnicy nadal trzymali mnie za ręce.