Выбрать главу

Siuan westchnęła i pokręciła głową.

— Bo też rzeczywiście nie mogę. Powinnam dotknąć Źródła za jej pośrednictwem, nieprawdaż? A niestety nie mogę. Prędzej chrząkacz wspiąłby się na drzewo. Zostałam ujarzmiona, koniec i kropka. Jak się to zdejmuje? — Zaczęła majstrować przy bransolecie. — Jak się to, do cholery, zdejmuje?

Nynaeve delikatnie nakryła dłonią dłoń Siuan szarpiącą bransoletę.

— Nie rozumiesz? Bransoleta, podobnie jak naszyjnik, nie będzie działać w przypadku kobiety, która nie potrafi przenosić. Nie byłaby niczym innym, jak zwykłą ozdobą, gdybym ubrała w nią którąś z kucharek.

— Kucharki kucharkami — odparła beznamiętnym głosem Siuan — a ja już nie potrafię przenosić. Zostałam ujarzmiona.

— Ale w tobie jest coś, co da się Uzdrowić — upierała się Nynaeve — bo inaczej nie czułabym nic przez bransoletę.

Siuan wyswobodziła dłoń i podsunęła nadgarstek.

— Zdejmij to.

Nynaeve usłuchała, kręcąc głową. Siuan potrafiła czasami być uparta, zupełnie jak mężczyzna!

Wyciągnęła bransoletę w stronę Leane, która skwapliwie podała swój nadgarstek. Leane udawała, zresztą podobnie jak Siuan, pełnię optymizmu mimo ujarzmienia, ale nie zawsze z równym powodzeniem. Przypuszczano, że ujarzmiona kobieta tylko wtedy zdolna będzie się utrzymać przy życiu, jeśli znajdzie sobie w nim jakiś nowy cel, który pomoże wypełnić lukę powstałą po Jedynej Mocy. W przypadku Siuan i Leane taką rolę zapewne odgrywała walka z Białą Wieżą, organizacja siatek szpiegowskich i, co najważniejsze, działanie na rzecz tego, by Aes Sedai, zgromadzone tu, w Salidarze, uznały Randa al’Thora jako Smoka Odrodzonego. Wszystko to robiły w taki sposób, by pozostałe Aes Sedai nie zorientowały się, do czego one zmierzają. Pytanie jednak, czy to mogło wystarczyć. Gorycz w twarzy Siuan i zachwyt rozbłyskujący na obliczu Leane, w momencie kiedy bransoleta zatrzasnęła się z hałasem, raczej skłaniały do wniosku, że być może niczego nigdy nie będzie dosyć.

— O tak! — Leane miała zwyczaj wypowiadać się szybkimi, urywanymi frazami. Z wyjątkiem rozmów z mężczyznami, w każdym razie; ostatecznie pochodziła przecież z Arad Doman, zaś ostatnimi czasy konsekwentnie chyba nadrabiała czas stracony w Wieży. — Rzeczywiście jest oszołomiona. Ale już odzyskuje panowanie nad sobą. — Przez kilka chwil siedziała w milczeniu, przyglądając się kobiecie przycupniętej na zydlu. Marigan odpowiedziała jej czujnym spojrzeniem. W końcu Leane wzruszyła ramionami. — Ja też nie jestem w stanie dotknąć Źródła. A poza tym starałam się, by ona odniosła wrażenie, jakoby pchła ukąsiła ją w łydkę. Zdradziłaby się w jakiś sposób, gdyby mi się udało.

Na tym właśnie polegała druga sztuczka, której można było dokonać z pomocą bransolety — sprawić mianowicie, że druga kobieta odbierała wrażenia cielesne. Tylko wrażenia — albowiem ich iluzoryczna przyczyna nie zostawiała ani śladu prawdziwych obrażeń — a jednak już samo wrażenie, że słyszy świst szpicruty, wystarczało, by przekonać Marigan, że najlepiej zrobi, współpracując. Alternatywą zresztą był natychmiastowy proces, a zaraz po nim egzekucja.

Mimo porażki Leane przypatrywała się uważnie, jak Nynaeve zdejmuje bransoletę i ponownie zapina ją na własnym przegubie. Przynajmniej ona chyba nie porzuciła do końca nadziei, że któregoś dnia będzie znowu przenosić.

Odzyskanie Mocy było dla nich zapewne czymś cudownym. Nie tak wspaniałym, bez wątpienia, jak czerpanie prosto z samego .saidara, jak napełnianie się nim, ale nawet dotknięcie Źródła za pośrednictwem drugiej kobiety musiało wywoływać wrażenie takie, jakby w żyłach popłynęła podwójna porcja sił żywotnych. Kiedy się miało w sobie saidara, to chciało się śmiać i tańczyć z czystej radości. Przypuszczała, że któregoś dnia przyzwyczai się do tego; taki był warunek stania się pełną Aes Sedai. Łączenie się z Marigan stanowiło niewygórowaną cenę, gdy rzucić to właśnie na drugą szalę.

— Teraz, kiedy już wiemy, że istnieje jakaś szansa — powiedziała — myślę...

Drzwi otworzyły się z rozmachem i Nynaeve odruchowo poderwała się na równe nogi. Ani przez chwilę nie pomyślała, by użyć Mocy; krzyknęłaby przeraźliwie, gdyby gardło nie zacisnęło jej się kurczowo. Nie ona jedna zresztą, choć ledwie była zdolna zauważyć, jak Siuan i Leane podskakują na swoich miejscach. Strach przelewający się kaskadą przez bransoletę stanowił jakby echo jej strachu.

Młoda kobieta, która zamknęła za sobą drzwi z nie heblowanego drewna, nie zwróciła uwagi na spowodowaną przez siebie panikę. Wysoka i szczupła, w białej sukni Przyjętej, ze złotymi lokami opadającymi na ramiona, sprawiała wrażenie gotowej zionąć ogniem z wściekłości. Twarz miała wykrzywioną złością, lecz mimo to grymas w niczym nie umniejszał jej urody; Elayne jakoś się to zawsze udawało.

— Wiecie, co one chcą zrobić? Ślą misję poselską do... do Caemlyn! I nie pozwalają, żebym ja się z nią zabrała! Sheriam zabroniła mi więcej o tym wspominać! Zabroniła mi w ogóle o tym mówić!

— Czy ty się nigdy nie nauczysz pukać, Elayne? — Nynaeve postawiła przewrócone krzesło i z powrotem usiadła. Czy raczej osunęła się: nagła ulga sprawiła, że zmiękły jej kolana. — Przestraszyłam się, myślałam, że to Sheriam. — Na samą myśl, że wszystko mogłoby się wydać, czuła, jak zamiera jej serce.

Elayne, co należało jej oddać, zaczerwieniła się i natychmiast przeprosiła. Ale zaraz wszystko zepsuła, dodając:

— Kiedy ja w ogóle nie rozumiem, dlaczego tak się spłoszyłaś. Birgitte nadal czuwa na zewnątrz i wiesz, że ostrzegłaby cię, gdyby szedł ktoś inny. Nynaeve, one muszą mnie puścić.

— Wcale nie muszą robić nic takiego — odburknęła Siuan. Ona i Leane też zdążyły już usiąść. Siuan siedziała jak zwykle prosto, ale Leane opadła bezwładnie w krześle, zapewne nie była w lepszym stanie niż Nynaeve. Marigan opierała się o ścianę, ciężko oddychając, z zamkniętymi oczyma i dłońmi wpitymi w tynk. Przez bransoletę przepływały na przemian gwałtowne porywy ulgi i śmiertelnego strachu.

— Ale przecież...

Siuan nie pozwoliła jej wypowiedzieć następnego słowa.

— Uważasz, że Sheriam albo któraś z pozostałych pozwolą, by Dziedziczka Tronu Andoru wpadła w ręce Smoka Odrodzonego? Twoja matka nie żyje, więc...

— Nie wierzę w to! — warknęła Elayne.

— Ty nie wierzysz, że zabił ją Rand — ciągnęła bezlitośnie Siuan — a to co innego. Ja też w to nie wierzę. Ale gdyby Morgase żyła, wówczas publicznie uznałaby go za Smoka Odrodzonego. Względnie zorganizowałaby ruch oporu, gdyby wbrew oczywistym świadectwom uważała jednak, że jest fałszywym Smokiem. Żadna z moich agentek nie słyszała pogłosek ani o jednym, ani o drugim. Nie tylko w Andorze, ale również tutaj, w Altarze, jak również w Murandy.

— A właśnie, że coś słyszeli — wtrąciła Elayne. — Na zachodzie wybuchła rebelia.

— Przeciwko Morgase. Przeciwko, powtarzam. I to nie są żadne pogłoski. — Głos Siuan był bezbarwny, pozbawiony emocji. — Twoja matka nie żyje, dziewczyno. Lepiej pogódź się z tym wreszcie, opłacz ją raz na zawsze i koniec.

Elayne, zgodnie ze swoim irytującym wszystkich zwyczajem, zadarła podbródek, stając się istnym wcieleniem lodowatej arogancji. Z jakiegoś niewiadomego powodu nawet tak wyglądając, zdawała się ponętna w oczach większości mężczyzn.

— Stale biadolisz, że tyle ci czasu zajmuje nawiązanie kontaktu ze wszystkimi agentami... — zauważyła chłodno — ale mnie nie interesuje, czyś usłyszała wszystko, co należało usłyszeć. Niezależnie od tego, czy matka żyje czy nie, moje miejsce jest teraz w Caemlyn. Jestem Dziedziczką Tronu.