Выбрать главу

Borga złościło siedzenie w biurze w Tel-Awiwie i ciągłe rozmyślania, ciągła troska o Dicksteina, Kauasza i innych, ciągłe czekanie na wiadomości. Aż zaczął myśleć, że nie dzwonią, ponieważ go nie lubią. Wtedy wpadł w szał: połamał ołówki i wyrzucił z pracy swoją sekretarkę.

Łaźnia w Rzymie. Na miłość boską! W takim miejscu aż się roi od pedałów. Poza tym Borg nie lubił swojego ciała. Sypiał w piżamie, nigdy nie pływał, nigdy nie przymierzał ubrań w sklepie, nigdy nie chodził nago, jeśli nie liczyć porannego prysznica. A teraz stał wśród kłębów pary, w owiniętym wokół bioder ręczniku, największym, jaki udało mu się znaleźć, ze świadomością, że jest biały z wyjątkiem twarzy i rąk, że ma wielki brzuch i siwiejące włosy na plecach.

Zobaczył Kauasza. Ciało Araba było szczupłe, ciemnobrązowe i bardzo skąpo owłosione. Ich oczy spotkały się wśród pary i, niczym kochankowie skrywający przed światem swe uczucie, ruszyli zgodnie obok siebie, nie patrząc jeden na drugiego, do oddzielnej kabiny z łóżkiem.

Borg z ulgą zszedł z publicznego widoku i pragnął jak najszybciej usłyszeć, co Kauasz ma do powiedzenia. Arab włączył mechanizm, który wprawił materac w wibrację. Jego szum był w stanie skutecznie zagłuszyć podsłuch, gdyby ktoś chciał się nim posłużyć. Dwaj mężczyźni stali blisko siebie i mówili przyciszonymi głosami – zażenowany Borg odwrócił się tyłem do Kauasza i musiał do niego mówić przez ramię.

– Mam człowieka w Kattarze – oznajmił Kauasz.

– Formidable – powiedział Borg, wymawiając to po francusku z wielką ulgą. – Twój departament nie jest nawet włączony do tego projektu.

– Mam kuzyna w wywiadzie wojskowym.

– Dobrze. Kim jest ten człowiek w Kattarze?

– Saman Husein, jeden z waszych.

– Dobrze, dobrze, dobrze. Czego się dowiedział.

– Prace konstrukcyjne są ukończone. Mają już budynek na reaktor, blok administracyjny, kwatery dla personelu i pas startowy. Są bardziej zaawansowani niż można to sobie wyobrazić.

– A co z samym reaktorem? Przede wszystkim to się liczy.

– Pracują teraz nad tym. Trudno powiedzieć, ile czasu to zabierze. Ta sprawa wymaga prawdziwie precyzyjnej roboty.

– I sądzą, że sobie z tym poradzą? – zainteresował się Borg. – Myślę o tych wszystkich skomplikowanych systemach kontroli…

– Kontrola nie musi być skomplikowana. Opóźniasz szybkość reakcji jądrowej przez umieszczenie prętów metalowych w stosie atomowym. Ale jest jeszcze inna sprawa. Saman odkrył miejsce, gdzie roi się od Rosjan.

– O, kurwa – powiedział Borg.

– Tak, że teraz, jak się domyślam, będą mieli wszystkie te elektroniczne cacka, których potrzebują.

Borg usiadł na krześle, zapominając o łaźni, wibrującym łóżku i swoim tłustym białym ciele.

– To złe wiadomości – powiedział.

– Gorzej, Dickstein jest spalony…

Borg spojrzał na Kauasza jak rażony piorunem.

– Spalony? – powtórzył jakby nie wiedział, co to słowo znaczy. – Spalony?

– Tak.

Borg czuł na przemian wściekłość i rozpacz.

– Jak to się stało, co zrobił ten… kutas? – powiedział po chwili.

– Został rozpoznany przez naszego agenta w Luksemburgu.

– Co robi teraz?

– To ty powinieneś wiedzieć.

– Dalej.

– Widocznie było to przypadkowe spotkanie. Agent nazywa się Jasif Hasan. To płotka. Pracuje dla banku libańskiego i ma oko na przyjeżdżających Izraelczyków. Oczywiście, naszym ludziom mówi coś nazwisko Dickstein.

– Czy używał prawdziwego nazwiska? – zapytał Borg z niedowierzaniem. Sprawa wyglądała coraz gorzej.

– Nie sądzę – powiedział Kauasz. – Ten Hasan znał go z dawnych czasów.

Borg powoli pokręcił głową.

– Trudno uwierzyć, że jesteśmy narodem wybranym. To dopiero pech.

– Wzięliśmy Dicksteina pod obserwację i poinformowaliśmy o tym Moskwę – ciągnął Kauasz. – Zgubił naszych agentów bardzo szybko, ale Moskwa dołoży większych starań, by go znaleźć.

Borg oparł twarz na dłoniach i gapił się nie widzącym wzrokiem w erotyczny fresk na ścianie. To było niczym ogólnoświatowy spisek zawiązany po to, by pokrzyżować mu plany. Miał ochotę rzucić to wszystko w diabły i wracać do Quebecu, walnąć Dicksteina w łeb tępym narzędziem, obić niewzruszoną, urodziwą twarz Kauasza.

Zrobił rękoma gest, jakby chciał coś od siebie odsunąć.

– Wspaniale – powiedział – Egipcjanie są do przodu ze swoim reaktorem. Rosjanie im pomagają. Dickstein jest spalony. KGB organizuje ludzi, by go inwigilowali. Możemy przegrać ten wyścig, uświadamiasz to sobie? Oni będą mieli bombę atomową, a my nie. Myślisz, że jej użyją? – Chwycił Kauasza za ramiona i trząsł nim. – To twój naród, powiedz mi, czy zrzucą bombę na Izrael? Możesz się założyć o własną dupę, że zrzucą!

– Nie wrzeszcz – powiedział Kauasz spokojnie. Zdjął ręce Borga ze swych ramion. – Jeszcze dużo czasu upłynie, zanim któraś ze stron wygra.

– Tak. – Borg znów się odwrócił.

– Musisz się skontaktować z Dicksteinem i ostrzec go – powiedział Kauasz. – Gdzie on teraz jest?

– Chuj go wie – powiedział Pierre Borg.

ROZDZIAŁ PIĄTY

Jedyną rzeczywiście niewinną osobą, której życie zostało zrujnowane podczas afery z rudą uranu, był pracownik Euratomu nazwany przez Dicksteina Sztywnym Kołnierzykiem.

Gdy udało się zgubić śledzącą go ekipę we Francji, Dickstein wrócił do Luksemburga zakładając, że faceci z ekipy będą przez dwadzieścia cztery godziny obserwować lotnisko. Ponieważ znali numery jego samochodu, musiał zatrzymać się w Paryżu i wynająć inny wóz w innej firmie.

Już pierwszego wieczoru w Luksemburgu poszedł do nocnego klubu przy rue Dicks, usiadł samotnie i pijąc piwo czekał, aż przyjdzie Sztywny Kołnierzyk. Ale najpierw zjawił się jego jasnowłosy przyjaciel. Był młodszy, miał jakieś dwadzieścia pięć, trzydzieści lat. Dwurzędowa marynarka podkreślała jego wysportowaną sylwetkę i szerokie bary. Szedł w stronę stolika, przy którym siedzieli poprzednim razem. Poruszał się z wdziękiem, niczym tancerz. Dickstein pomyślał, że mógłby grać jako bramkarz w drużynie piłkarskiej. Stolik był wolny. Zapewne, zgodnie z tradycją, rezerwowano go dla par stałych bywalców.

Jasnowłosy zamówił drinka i spojrzał na zegarek. Nie zauważył, że Dickstein go obserwuje. Sztywny Kołnierzyk przyszedł parę minut później. Miał na sobie czerwony sweter z wycięciem w serek i białą koszulę z kołnierzykiem przypiętym na guziczki. Przywitali się podwójnym uściskiem dłoni. Wyglądali na szczęśliwych. Ale Dickstein zamierzał zburzyć ich świat.

Zawołał kelnera.

– Proszę podać butelkę szampana do stołu, przy którym siedzi ten gość w czerwonym swetrze. A dla mnie jeszcze jedno piwo.

Kelner powrócił najpierw z piwem, a dopiero potem zaniósł szampana w wiaderku z lodem do stolika Sztywnego Kołnierzyka. Dickstein widział, jak wskazuje na niego wyjaśniając, że to on jest fundatorem szampana. Gdy spojrzeli w jego stronę, podniósł szklankę piwa, jakby chciał wznieść toast, i uśmiechnął się. Sztywny Kołnierzyk rozpoznał go. Mina mu zrzedła.

Dickstein wstał od stolika i ruszył do toalety. Dla zabicia czasu zaczął myć twarz. Po kilku minutach przyszedł młody przyjaciel Sztywnego Kołnierzyka. Wyciągnął grzebień i czesał się w oczekiwaniu, aż trzeci facet zostawi ich samych. Wreszcie to nastąpiło.

– Mój przyjaciel chce, byś mu dał spokój – rzucił.

– Niech sam mi to powie – uśmiechnął się zjadliwie Dickstein.

– Jesteś dziennikarzem, nie? Co będzie, gdy twój szef usłyszy, że odwiedzasz takie miejsca?

– Nie mam szefów, jestem wolnym strzelcem.

Młody człowiek podszedł bliżej. Był o pięć cali wyższy i przynajmniej trzydzieści funtów cięższy od Dicksteina.

– Masz dać nam spokój – powiedział z naciskiem.

– Nic z tego.

– Po co robisz to wszystko? Czego chcesz?

– Na pewno nie o ciebie mi chodzi, kochasiu. Spływaj, muszę porozmawiać z twoim przyjacielem.

– Ty draniu… – Jasnowłosy chwycił Dicksteina jedną ręką za klapy marynarki, drugą zamachnął się, zaciskając dłoń w pięść. Jeszcze mu się nie zdarzyło, żeby ktoś go pokonał.

Nagle Dickstein wpakował mu dwa palce w oczy. Blondyn przytomnie odrzucił głowę do tyłu. Dickstein pochylił się i rąbnął go z całej siły w brzuch. Blondyn stracił oddech, zgiął się wpół i obrócił bokiem. Dickstein zdzielił go raz jeszcze, dokładnie w nasadę nosa. Coś pękło, popłynęła krew. Młody człowiek osunął się na podłogę.

Dosyć.