Выбрать главу

Dickstein wyszedł szybko, poprawiając po drodze krawat i przygładzając włosy. Właśnie rozpoczął się kabaret: niemiecki gitarzysta śpiewał piosenkę o policjancie, który był pedałem. Dickstein zapłacił rachunek i opuścił lokal. Gdy wychodził, widział, jak zaniepokojony Sztywny Kołnierzyk zmierza do toalety.

Na ulicy zapadła już łagodna letnia noc. Mimo to trząsł się, jakby było zimno. Przeszedł kawałek, potem wstąpił do baru i zamówił brandy. Była to hałaśliwa i zadymiona nora z telewizorem na ladzie. Dickstein wziął swój kieliszek i usiadł w rogu, twarzą do ściany.

O bijatyce w toalecie na pewno nikt policji nie doniesie. Uznają, że to zwykła awantura o kochanka. Ani Sztywny Kołnierzyk, ani nikt z kierownictwa klubu nie będzie oficjalnie meldować o takiej sprawie. Sztywny Kołnierzyk zaprowadzi przyjaciela do lekarza, któremu powie, że ten zderzył się przypadkiem z drzwiami.

Dickstein wypił brandy. Poczuł się o wiele lepiej i przestał drżeć. Przyszło mu do głowy, że trudno będąc szpiegiem uniknąć podobnych akcji. Poza tym żaden naród na świecie nie może się obejść bez szpiegów. A bez poczucia przynależności narodowej Nat Dickstein nie może się czuć bezpiecznie.

Nie można żyć uczciwie. Nawet gdyby porzucił swoje zajęcie, inni by go zastąpili i też czynili zło jako szpiedzy, co wcale by nie było o wiele lepszym wyjściem. Żeby przeżyć, człowiek musi być zły. Dickstein przypomniał sobie, że doktor Wolfgang z obozu koncentracyjnego mówił to samo.

Już dawno temu zrozumiał, że w gruncie rzeczy życie nie polega na dokonywaniu wyborów między dobrem a złem, lecz na tym, czy się wygrywa, czy przegrywa. Zdarzały się jednak chwile, kiedy podobna filozofia wpływała na niego przygnębiająco.

Wyszedł z baru na ulicę i ruszył w stronę domu Sztywnego Kołnierzyka. Ten człowiek jest zdemoralizowany i należy wyciągnąć z tego jak największe korzyści. Po kilku minutach znalazł się na wąskiej brukowanej uliczce i zajął stanowisko naprzeciwko starego domu stojącego w szeregu innych. W oknie na poddaszu było ciemno.

Czekał. Noc stawała się coraz chłodniejsza. Zaczął się przechadzać tam i z powrotem. Marna pogoda w tej Europie. O tej porze w Izraelu jest naprawdę pięknie. Długie słoneczne dni i ciepłe noce, w dzień ciężka praca fizyczna, a wieczorem miłe towarzystwo. Ogarnęła go tęsknota za domem.

Wreszcie pojawił się Sztywny Kołnierzyk z przyjacielem. Ten miał obandażowaną głowę i najwyraźniej niedowidział. Szedł trzymając Kołnierzyka pod rękę, jak niewidomy. Zatrzymali się przed drzwiami, Kołnierzyk szukał klucza. Dickstein ruszył przez ulicę i podszedł do nich, ale go nie słyszeli, bo stąpał cicho, a stali do niego tyłem.

W końcu Sztywny Kołnierzyk otworzył drzwi, odwrócił się, by pomóc przyjacielowi, i wtedy zobaczył Dicksteina. Aż podskoczył.

– O Boże!

– Co się dzieje? Co się stało? – dopytywał się młody blondyn.

– On tu jest.

– Muszę z tobą pomówić – oświadczył Dickstein.

– Dzwoń zaraz na policję – radził blondyn.

Kołnierzyk wziął przyjaciela pod ramię i chciał wprowadzić do domu, lecz Dickstein zastąpił mu drogę.

– Jeżeli mnie nie wpuścisz, zrobię awanturę na całą ulicę – zagroził.

– Słuchaj, on nam nie da żyć, póki nie dopnie swego – jęknął Kołnierzyk.

– Ale o co mu chodzi?

– Zaraz ci powiem, o co mi chodzi – rzucił Dickstein i wszedł do domu. Natychmiast ruszył schodami w górę. Po chwili wahania poszli za nim.

Kiedy wszyscy trzej dotarli na górę, Sztywny Kołnierzyk otworzył drzwi mieszkania na poddaszu i weszli do środka. Dickstein zaczął się rozglądać. Mieszkanie było większe niż myślał, i elegancko urządzone – stylowe meble, tapeta w pasy, dużo roślin i obrazów. Sztywny Kołnierzyk posadził przyjaciela na krześle i wyjął z paczki papierosa. Sięgnął po stołową zapalniczkę, zapalił i włożył papierosa przyjacielowi do ust. Siedzieli obok siebie, czekając aż Dickstein się odezwie.

– Jestem dziennikarzem – zaczął niespodziewanie.

– Dziennikarze przeprowadzają z ludźmi wywiady, a nie dowalają im w bijatykach – przerwał Kołnierzyk.

– Wcale mu nie dowaliłem. Po prostu uderzyłem dwa razy.

– Ale dlaczego?

– Bo mnie zaatakował. Nie mówił ci o tym?

– Nieprawda – powiedział Kołnierzyk.

– Chcesz mi to teraz udowadniać?

– Ani mi to w głowie.

– W porządku. Potrzebny mi jest materiał o Euratomie. Dobry materiał. Od niego zależy moja kariera. Może być to, na przykład, omówienie problemu homoseksualizmu wśród wysokich szyszek w organizacji.

– Wyjątkowy z ciebie skurwiel – rzucił przyjaciel Kołnierzyka.

– Być może – odparł Dickstein. – Ale jeżeli zaproponujecie lepszy temat, z tego mogę zrezygnować.

Sztywny Kołnierzyk przeciągnął dłonią po szpakowatych włosach. Dicksteinowi rzuciło się w oczy, że ma wypolerowane paznokcie.

– Zdaje się, że rozumiem – sapnął Kołnierzyk.

– Co? Co rozumiesz? – zapytał blondyn.

– On chce od nas informacji.

– Jesteś domyślny, nie powiem – stwierdził Dickstein.

Sztywny Kołnierzyk jakby się uspokoił. Dickstein uznał, że teraz może się zachować bardziej przyjaźnie, bardziej po ludzku, by się przekonali, że mimo wszystko nie jest aż tak źle. Wstał. Na lśniącym blacie stoliczka zobaczył karafkę whisky. Nalał po odrobinie do trzech szklanek.

– Widzicie, macie swoje słabe punkty i ja je wykorzystałem. Wiem, że możecie mnie za to nienawidzić. Ale ja nie będę udawał, że nienawidzę was. Jestem skurwiel, bo was wykorzystuję. Z tym, że tylko w ten jeden sposób. No, może jeszcze teraz pijąc wasz alkohol. – Wręczył im szklanki i znowu usiadł.

Zapadła cisza.

– Co chcesz wiedzieć? – spytał po chwili Sztywny Kołnierzyk.

– No cóż. – Dickstein łyknął odrobinę whisky. Nie znosił jej smaku. – Euratom kontroluje wszelkie przemieszczenia materiału radioaktywnego na obszarze wszystkich państw członkowskich, czy tak?

– Tak.

– Dokładniej: na to, by przewieźć uncję uranu z A do B, trzeba uzyskać waszą zgodę.

– Tak.

– Każdy taki wypadek jest rejestrowany.

– Wszystko trafia do komputera.

– Wiem. I powstaje komputerowy wydruk wszystkich zaplanowanych transportów uranu, na które została wydana zgoda.

– Owszem, odbywa się to regularnie. Listę przygotowuje się raz na miesiąc.

– Doskonale – powiedział Dickstein. – Muszę mieć właśnie tę listę.

Zapadło długie milczenie. Sztywny Kołnierzyk wypił trochę whisky, Dickstein odstawił swoją – i tak wypił więcej niż w inne wieczory, bo aż dwa piwa i podwójną brandy.

– Po co ci ta lista? – zapytał blondyn.

– Chcę sprawdzić wszystkie transporty w tym miesiącu. Uda mi się chyba udowodnić, że praktyka nie całkiem się pokrywa, jeśli w ogóle się pokrywa, z tym, o czym Euratom jest powiadamiany.

– Nie wierzę ci – powiedział Sztywny Kołnierzyk. Nie jest głupi, pomyślał Dickstein. Wzruszył ramionami.

– A myślisz, że po co mi to potrzebne?

– Nie wiem. Ale dziennikarzem nie jesteś. Naopowiadałeś nam kupę kłamstw.

– Czy to nie wszystko jedno? – mruknął Dickstein. – Chcesz, to mi wierz, a nie, to nie. I tak nie masz wyjścia i musisz dać mi tę listę.

– Mam wyjście – zaoponował Kołnierzyk. – Mogę zrezygnować z pracy.

– Jeśli to zrobisz – wycedził Dickstein – zetrę twego przyjaciela na krwawą miazgę.

– Pójdziemy na policję! – wykrzyknął blondyn.

– Może wtedy bym zniknął na jakiś czas – powiedział Dickstein. – Na przykład na rok. Ale bym wrócił. I znalazłbym się. I załatwiłbym cię tak, że byś się nie poznał w lustrze.

Sztywny Kołnierzyk wlepił oczy w Dicksteina.

– Kim ty, u licha, jesteś?

– Nieważne, kim jestem. Wiesz, że nie rzucam słów na wiatr.

– Zgadza się. – Sztywny Kołnierzyk ukrył twarz w dłoniach.

Dickstein nie przerywał ciszy. Sztywny Kołnierzyk nie miał wyjścia, był bezradny. Zdał sobie z tego do końca sprawę. Dickstein zostawiał mu czas do namysłu. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.

– Wydruk to będzie spory plik – powiedział cicho.

Sztywny Kołnierzyk przytaknął, nie podnosząc wzroku.

– Czy kiedy wychodzisz z biura, sprawdzają ci teczkę?

Zaprzeczył ruchem głowy.

– Czy wydruki trzymane są pod kluczem?

– Nie. – Sztywny Kołnierzyk zbierał myśli z widocznym trudem. – Nie – powtórzył znużonym głosem – te informacje nie są tajne. Są tylko poufne, nie podaje się ich do wiadomości publicznej.

– Świetnie. A wiec jutro pomyślisz o szczegółach: jaką kopię wydruku zabierzesz, co powiesz sekretarce i tak dalej. Pojutrze przywieziesz wydruk do domu. Zastaniesz ode mnie wiadomość, jak dostarczyć mi dokument. – Uśmiechnął się. – Potem już pewnie nigdy więcej mnie nie zobaczysz.

– O Boże, mam nadzieję – jęknął Kołnierzyk.

Dickstein wstał.

– Przez jakiś czas musisz mieć spokój z telefonami – powiedział. Poszukał aparatu i wyrwał kabel ze ściany. Potem ruszył do drzwi. Otworzył je, ale się zawahał.