schulz spotkał się na lotnisku z podejrzanym miejscowym agentem stop spędził dwa dni na zwiedzaniu stop wspomniany agent zabrał go samochodem w kierunku kattary stop inwigilacja niemożliwa stop żona pod obserwacją stop.
Wrócił do Zamaleku o dziesiątej rano. O wpół do dwunastej widział Frau Schulz na balkonie; piła kawę. Mógł wreszcie się zorientować, które pokoje należą do Schulzów.
W południe wnętrze renaulta było potwornie rozgrzane. Toufik jadł jabłko i prosto z butelki napił się ciepłego piwa.
Schulz wrócił późnym popołudniem, przywiózł go ten sam szary Mercedes. Profesor wyglądał na zmęczonego, jak człowiek w średnim wieku po zbyt długiej podróży. Wszedł do budynku, nie oglądając się za siebie. Za to agent, kiedy go wysadził i przejeżdżał obok renaulta, dobrze się przyjrzał Toufikowi. Toufik nic nie mógł na to poradzić.
Gdzie zatem przebywał Schulz do tej pory? Na dojazd tam musiał poświęcić większą cześć dnia, rozważał Toufik. Tam spędził noc, cały dzień i następną noc. Powrót stamtąd zabrał mu większą cześć dnia dzisiejszego. Kattara to tylko jedna z kilkunastu możliwości. Pustynna droga prowadziła aż do Matruh nad Morzem Śródziemnym. Nie da się wykluczyć, że skręcił do Karkur Tol na dalekim południu. Zmieniając wóz i najmując przewodnika, mógł odbyć spotkanie nawet na granicy z Libią.
O dziewiątej wieczór Schulzowie wyszli z domu. Profesor był znów w dobrej formie. Wnioskując z ubrania, wybierali się na kolację. Po krótkim spacerze zatrzymali taksówkę.
Toufik podjął decyzję – nie pojechał za nimi. Wysiadł z auta i zakradł się do ogrodu. Stąpał po piaszczystej ścieżce, nim przycupnął w krzakach; mógł stąd obserwować hall przez drzwi frontowe – były otwarte. Nubijski dozorca siedział na drewnianej ławeczce i dłubał w nosie.
Toufik czekał. Dwadzieścia minut później Nubijczyk wstał i znikł na zapleczu.
Toufik był już w hallu, wbiegł po cichu na piętro. Miał przy sobie trzy yalowskie wytrychy, ale żaden nie pasował do zamka. W końcu udało się go otworzyć kawałkiem wygiętego plastiku, wyłamanego ze szkolnej ekierki.
Wszedł do pokoju, zamknął za sobą drzwi. Wszędzie panowały ciemności, odrobina światła z ulicznej latarni docierała przez nie zasłonięte okna. Toufik wyciągnął z kieszeni niewielką latarkę, ale nie zapalał jej jeszcze.
Apartament był rozległy i przewiewny, miał białe ściany i meble w stylu kolonialnym. Wyglądał na chłodne, nieco zbyt przestronne locum, w którym chwilowo nikt nie mieszka. Składał się z dużego salonu, pokoju jadalnego, trzech sypialni i kuchni.
Toufik najpierw z grubsza się rozejrzał, potem rozpoczął właściwe przeszukanie. W dwóch mniejszych sypialniach nie było nic, gołe ściany. W większej Toufik przemknął szybko pośród półek i szafek. W szafie wisiała jaskrawa kolorowa garderoba; należała do kobiety, która najlepsze lata ma już za sobą – turkusowe, pomarańczowe i różowe sukienki, jasne desenie, cekiny. Metki amerykańskie. Z depeszy wynikało, że Schulz jest Austriakiem, być może mieszkał w USA. Toufik nie miał okazji słyszeć, z jakim tamten mówi akcentem.
Na nocnym stoliku leżał przewodnik po Kairze w języku angielskim, egzemplarz “Vogue’a” oraz odbitka wykładu o izotopach.
A wiec Schulz był naukowcem.
Toufik przekartkował odbitkę. Nie bardzo chwytał, o co chodzi w tekście. W każdym razie doszedł do wniosku, że Schulz musi być albo wybitnym chemikiem, albo fizykiem. Jeśli przybył tu pracować nad bronią, ci z Tel-Awiwu na pewno chcieliby o tym wiedzieć.
Nie znalazł żadnych dokumentów osobistych. Schulz najwyraźniej nosił paszport i portfel przy sobie. Poza tym ktoś usunął z walizek przywieszki linii lotniczych.
Dwie puste szklanki na stole w salonie pachniały dżinem: Schulzowie wypili koktail przed wyjściem.
W łazience Toufik natknął się na ubrania, w których Schulz podróżował po pustyni. Znalazł dużo piachu w butach oraz małe szare okruchy w mankietach spodni – chyba cement. W górnej kieszeni marynarki wymacał niebieskie plastikowe pudełko; było bardzo płaskie. Wewnątrz znajdowała się koperta, chroniąca przed światłem, taka, jakich używa się do zabezpieczania klisz fotograficznych.
Toufik schował pudełko do kieszeni.
Przywieszki linii lotniczych odnalazły się w koszu na śmieci, który stał w przedpokoju. Zawierały adres Schulzów: Boston, Massachusetts; oznaczało to, że profesor wykładał w Harvardzie, w Massachusetts Institute of Technology lub w innej tamtejszej uczelni. Toufik szybko obliczył w pamięci: podczas drugiej wojny światowej Schulz miał dwadzieścia kilka lat. Mógł być jednym z tych niemieckich specjalistów od rakiet, którzy po wojnie wyjechali do USA. Albo i nie. Nie trzeba być nazistą, żeby pracować dla Arabów.
Tak czy owak, Schulz okazał się sknerą. Jego mydło, pasta do zębów i płyn po goleniu pochodziły z samolotów i hoteli.
Na podłodze pod trzcinowym fotelem, obok stołu ze szklankami po koktajlu, Toufik zobaczył blok liniowanego papieru kancelaryjnego. Pierwsza kartka była czysta. Leżał na niej ołówek. Jak gdyby Schulz, popijając koktajl, sporządzał jakieś notatki z podróży. Toufik przetrząsnął pokój w poszukiwaniu kartek pochodzących z tego notesu. Znalazł je na balkonie, spalone w dużej szklanej popielnicy.
Noc była chłodna. To jeszcze nie ta pora roku, która przynosi powietrze cieplejsze i przesycone zapachem kwiatów z drzewa dżakarandy. Z oddali dobiegały odgłosy miasta. Toufik przypomniał sobie mieszkanie swojego ojca w Jerozolimie. Ciekawe, ile czasu upłynie, mim znów zobaczy Jerozolimę.
Jak na razie, zrobił tutaj wszystko, co do niego należało. Mógłby jeszcze sprawdzić, czy ołówek Schulza nie odcisnął pisma na następnej kartce. Oderwał się od barierki i ruszył przez balkon w stronę drzwi do salonu.
Trzymał już rękę na klamce, gdy usłyszał głosy. Zamarł w bezruchu.
– Przepraszam, kochanie, ale nie mógłbym patrzeć na jeszcze jeden przypalony stek.
– Na miłość boską, powinniśmy jednak coś zjeść.
Nie było wątpliwości – wrócili Schulzowie.
Toufik zrobił w myślach błyskawiczny przegląd swoich działań: sypialnie, łazienka, salon, kuchnia… Wszystko, czego dotknął, powinno być na swoim miejscu, z wyjątkiem małego plastikowego pudełka. Ono w każdym razie musi być zabrane. Niech Schulz myśli, że je zgubił.
Skoro Toufik wydostanie się stąd nie zauważony, po co mają się domyślać, że węszył tu kiedykolwiek.
Przewinął się przez barierkę i zawisł na rękach. Było tak ciemno, że nie widział pod sobą ziemi. Ale puścił się, upadł miękko i wymknął się z ogrodu.
Był zadowolony – zaliczył swoje pierwsze włamanie.
Stąpał po cichu, jak podczas treningu – kiedy szpieg zostaje zaskoczony wcześniejszym powrotem inwigilowanych i wycofuje się upatrzoną zawczasu drogą odwrotu. Uśmiechnął się do siebie w ciemnościach. Perspektywa pracy za biurkiem nie wydawała się już tak odległa.
Wsiadł do samochodu, włączył silnik i zapalił światła. Z cienia wyłonili się dwaj mężczyźni. Stanęli po obu stronach renaulta. Kim oni są?… Nie zastanawiał się długo. Wrzucił jedynką i przycisnął gaz do dechy. Nie próbowali go zatrzymać. Wiec co tam robili? Chcieli się upewnić, że siedzi w samochodzie?…
Nacisnął hamulec i spojrzał na tylne siedzenie. Wtedy poczuł przeraźliwy smutek, bo zrozumiał, że nigdy już nie zobaczy Jerozolimy.
Wysoki Arab w ciemnym garniturze uśmiechał się do niego znad lufy małego pistoletu.
– Jedź dalej – powiedział po arabsku – ale bardzo proszę, nie tak szybko.
Pytanie: Nazwisko?
Odpowiedź: Toufik el-Masiri.
P: Twoja charakterystyka?
O: Wiek dwadzieścia sześć, wzrost 5,9 stóp, waga 180 funtów, brązowe, rysy semickie, skóra jasnobrązowa.
P: Dla kogo pracujesz?
O: Jestem studentem.
P: Jaki dzień mamy dzisiaj?
O: Sobotę.
P: Twoja narodowość?
O: Egipska.
P: Ile jest dwadzieścia minus siedem?
O: Trzynaście.
(Powyższe pytania zadaje się po to, żeby wykrywacz kłamstw odpowiednio wyskalować.)
P: Pracujesz dla CIA?
O: Nie. (prawda)
P: Dla Niemców?
O: Nie. (prawda)
P: Więc dla Izraela?
O: Nie. (fałsz)
P: Naprawdę jesteś studentem?
O: Tak. (fałsz)
P: Opowiedz mi o swoich studiach.
O: Studiuję chemię na Uniwersytecie Kairskim. (prawda) Interesuję się polimerami. (prawda) Chcę zostać specjalistą w dziedzinie petrochemii. (fałsz)
P: Co to są polimery?
O: Złożone związki organiczne o długim łańcuchu molekularnym – najbardziej znany jest polietylen. (prawda)
P: Jak się nazywasz?
O: Powiedziałem, Toufik el-Masiri. (fałsz)
P: Końcówki kabli umieszczone na twojej głowie i piersi mierzą twój puls, bicie serca, oddech i wydzielanie potu. Kiedy mówisz nieprawdę, zdradza cię twój metabolizm – oddychasz szybciej, pocisz się bardziej i tak dalej. To urządzenie, które otrzymaliśmy od radzieckich przyjaciół, mówi mi, kiedy kłamiesz. W dodatku wiem skądinąd, że Toufik el-Masiri nie żyje. Kim jesteś?