„Witaj w Tronie, dziewczynko”.
Wtedy dowiedziała się także, że dyrekcji jako takiej w pensjonacie w ogóle nie ma. Jest pani przełożona, pokojówki i nauczycielki, a także strażnicy na brzegu. I, oczywiście, pan opiekun.
„Przykrości zostaną za tobą… Niestety, pan opiekun nie może przywitać cię teraz osobiście… Dobry duch naszego pensjonatu, jego założyciel i, można powiedzieć, trzon… Akurat teraz jest poza wyspą, w podróży. Wybrał ciebie spośród tysiąca innych dzieci… Przy spotkaniu nie zapomnij mu podziękować…”
Uderzyło ją, że okna wszystkich bez wyjątku pokoi sypialnych wychodzą na cyprysowy park. Że kwitnie on tak, jak kwitły orchidee w ogrodzie jej rodzinnego domu, że za miesiąc, kiedy morze się ogrzeje, będzie można kąpać się ile dusza zapragnie.
„Idź już. Urządzimy cię tutaj jak można najlepiej — przecież to teraz twój dom”.
Pokojówka lekko chwyciła obie torby z rzeczami Elizy. Widać było, że dla silnej kobiety taszczenie dziewczęcych manatków nie stanowiło problemu.
Jedna torba była nowa. Kupiła ją pełna współczucia matka koleżanki z klasy. Ta sama, która po śmierci rodziców zabrała Elizę do pensjonatu.
Drugą, tę z naderwaną rączką, kiedyś kupiła mama.
Kilka miesięcy przed lotem jedenaście zero pięć.
Wychowanice Tronu odczuwały niezdrowe zamiłowanie do gumowych piłeczek. Na stołówce i na spacerze, a nawet w klasie, to jedna, to druga dziewczynka ni stąd, ni zowąd, wyciągała z torebki swoją piłkę i odbijała nią o sufit albo o ścianę. Nauczycielki, ku zdziwieniu Elizy, nie zwracały na te zachowania najmniejszej uwagi. Elizę, nieprzyzwyczajoną do dziwnych obyczajów panujących w Tronie, wszędobylskość piłeczek drażniła. I bez tego zamknięta w sobie, zaprzestała wszelkich starań w kierunku znalezienia z kimkolwiek wspólnego języka. Na szczęście ogromny pensjonat i rozległy park dawały możliwość przebywania w samotności, kiedy tylko jej potrzebowała, a wielka biblioteka posiadała tyle fascynujących książek, że starczyłoby ich i na dziesięć lat czytania.
Eliza brodziła przy brzegu zbierając muszelki. Wodziła dłonią po szorstkich krawędziach strzyżonych krzaków bukszpanu, liczyła drzewa i mierzyła krokami aleje. Szczególnie podobało jej się na dalekim krańcu parku — tam, gdzie za gęstymi krzakami kryło się urwisko. Niebezpieczny odcinek był zapobiegawczo ogrodzony. Przywykła uważać to miejsce za własne królestwo i nawet narysowała w zeszycie jego mapę — z granicami wzdłuż dróżek i ze stolicą w czaszy wysokiej fontanny.
Kiedy znudziło jej się bawić samotnie, godzinami przesiadywała nad jakąś powieścią przygodową o piratach i skarbach, a zapach morza, razem z naturalnym szumem fal, pobudzały jeszcze bardziej jej wyobraźnię. Ale wystarczyło zamknąć książkę, aby cały ten romantyczny świat zniknął niczym kurz zdmuchnięty z okładki.
Eliza dostrzegła już to, co w Tronie było bez porównania lepsze niż w jej starym pensjonacie, do którego przecież przywykła. Mimo to, z niewiadomego powodu, nie potrafiła się tym cieszyć.
Pan opiekun przybył o świcie; po raz pierwszy od wielu dni Elizę obudził nie stukot piłki, wprawianej w monotonny taniec zręcznymi rękami Danieli, a warkot helikoptera, który zawisł nad pałacykiem. Z werandy widać było ogromne, szare, drapieżne cielsko, powoli opuszczające się na ziemię i do połowy już skryte za drzewami. Zobaczywszy helikopter, senna Daniela pędem rzuciła się do powieszonego na krześle ubrania, przy czym zaczepiona w pośpiechu falbanka jej meduziej koszuli oberwała się i zawisła na dwóch niteczkach.
W całym pałacyku zaczęła się krzątanina. Zaspane pensjonarki pospiesznie przygładzały rozczochrane włosy i zawiązywały rozwiązane sznurowadła. Eliza bardzo szybko przekonała się, że opiekun jest na wyspie bardzo lubiany. Dobry duch, założyciel pensjonatu i jego podpora, trzon… Czy to wystarczy, żeby Daniela promieniała nieskrywaną radością? Dlaczego drogi jest jej obcy w sumie człowiek? Czy tylko dlatego, że jest bogaty, że utrzymuje ten park, tę wyspę, taką Danielę?
Eliza oczekiwała, iż pan opiekun zjawi się na śniadaniu. Zamiast niego pojawiła się jednak przełożona. Nie miała na sobie swojego zwyczajowego falbaniastego fartucha i przez to właśnie ta postawna kobieta wydawała się o wiele subtelniejsza, a nawet trochę młodsza.
— Dziewczęta, teraz wszystkie idziemy na lekcje! Pan opiekun nie spał dwie noce, musi odpocząć, spotka się z wami wieczorem!
Słychać było ciche chlipnięcia i jęki zawodu. Na deser podano uczennicom czekoladę, żeby osłodzić gorycz rozczarowania.
Już z pierwszej lekcji, geografii, Elizę wezwała przełożona, Wyprowadziła na pusty korytarz, spojrzała w oczy:
— Pan opiekun chce poznać nową wychowankę. Chodźmy zatem.
„Ale on przecież jest zmęczony i odpoczywa” — chciała powiedzieć Eliza.
Jednak nie powiedziała nic. Krótkie słowo „bujda” ma piękną siostrę o imieniu „dyplomacja”. Jedno warte jest drugiego.
Przełożona prowadziła ją za rękę jak maleńką dziecinkę. Eliza odczuwała nieodpartą potrzebę wyswobodzenia dłoni, ale jakoś ją przemogła. Od czasu, który minął od lotu jedenaście zero pięć, nauczyła się zachowywać się tak, jak tego oczekiwali dorośli. Wszyscy ci opiekunowie i inspektorzy, kładący dłoń na jej głowie. Ktoś z profesjonalną litością, ktoś ze szczerym współczuciem. Zachowywała się dokładnie tak, jak powinna zachowywać się wdzięczna sierota: nie zawsze było to łatwe, ale ostatecznie umiejętnie nakładana maska zaoszczędziła Elizie wielu nerwów i łez.
Przełożona prowadziła Elizę do tej części pałacyku, w której jeszcze nie była. Przełożona była przejęta i czując jej napięcie Eliza także się zaniepokoiła.
Ilu ich już było, dobroczyńców, przed którymi przyszło jej się kłaniać?
Nigdy się tym nie przejmowała, nigdy się nad tym nie zastanawiała. Z reguły, było jej wszystko jedno. Teraz jednak denerwowała się bardzo, a niepokój wynikający z całej sytuacji powoli przeobrażał się w najprawdziwsze przerażenie.
— Nie zapomniałaś, że powinnaś mu podziękować?
Eliza skinęła nie zatrzymując się.
Boi się? Czego? Że ją wsadzą do helikoptera i wróci do poprzedniego, skromnego pensjonatu? Pozbawią parku, morza i wątpliwej przyjemności słuchania stuku piłki Danieli?
— Proszę pana, oto ona.
Pomieszczenie okazało się być dość ciemne. Tylko na środku pokoju widać było samotny, słoneczny promień, który przebił się, albo raczej został przepuszczony przez szczelne story.
— Podejdź, maleńka…
Przełożona delikatnym, ale stanowczym ruchem poprowadziła ją w głąb pokoju. Najpierw Eliza zobaczyła tylko rękę, leżącą na szerokim podłokietniku. Zobaczyła i mimowolnie się wzdrygnęła. Dłoni brakowało małego palca.
— Chodź, chodź tutaj…
Znalazła się na wprost fotela. Zasady dobrego wychowania wymagały, żeby podniosła oczy i spojrzała opiekunowi w twarz. Ufnie i z wdzięcznością — jak przystoi dobrze wychowanej sierocie.
Miękkie, sportowe pantofle. Jasne spodnie, które domagały się wygładzenia; koszula z rozpiętym kołnierzem, w jej rozcięciu ostre obojczyki. Krótka, ciemna bródka, wargi pod pasem wąsów, kości policzkowe. Twarz w cieniu, koloru oczu nie można było dojrzeć.
— Mam wrażenie, że jesteś zakłopotana? Dlaczego? Z jakiego powodu?
Eliza z niejakim opóźnieniem ukłoniła się. Zupełnie nie tak wyobrażała sobie opiekuna Tronu. Sądziła, że jest o wiele starszy.