— Podejdź bliżej, proszę.
Pachniało od niego odurzająco, drogą wodą kolońską. Ten zapach nie pasował ani do sportowych pantofli, ani do bródki, ani do rozpiętego kołnierzyka koszuli. Ten zapach należał niejako do innego człowieka. Do tego pełnego powagi pana, którego Eliza spodziewała się zobaczyć.
Przełożona głośno westchnęła za jej plecami. Ach tak…
— Panie opiekunie, ja…
„…Jestem wdzięczna, że uznał pan za możliwe przyjąć mnie do tego wspaniałego pensjonatu…”
Tak powinna powiedzieć. Wcześniej zdarzało się jej mówić podobne formuły wdzięczności, ale teraz głos jej uwiązł w gardle.
Patrzył na Elizę tak, jak gdyby chciał rozpoznać w niej kogoś, dawno temu zapomnianego lub utraconego, lub jakby z wysiłkiem przypominał sobie gdzie wcześniej widział tę dziewczynkę. Może starał się zapisać sobie jej portret w pamięci. Niezależnie od intencji opiekuna słowa nie zostały wypowiedziane. Elizie nagle zrobiło się gorąco.
Przełożona westchnęła znowu.
— Patrzcie, jaki zuch — cienkie wargi otoczone wąsami i bródką odrobinę uniosły się w uśmiechu. — Jesteś dobrą dziewczyną. Mam nadzieję, że znajdziesz swoje przeznaczenie, gdy dorośniesz. A póki co… Mam coś dla ciebie.
W czteropalczastej dłoni pojawiła się, jak za sprawą czarów, maleńka gumowa piłeczka. Eliza ledwie się powstrzymała, żeby nie otworzyć ust.
— Weź… To podarunek. Proszę cię, weź go. I nie zgub… Dobrze?
Za oknem słychać było pierwsze w tym roku cykady. Eliza machinalnie wyciągnęła rękę, wewnętrznie zaś odczuwała opór przed tym, by dotknąć czy nawet musnąć czteropalczastą dłoń i dlatego podarunek o mały włos nie upadł na podłogę.
Zatem, jak się okazało, pan opiekun był bogaty i szczodry, ale miał też swoje dziwactwa. To wcale nie dziewczynki były winne temu, że na wyspie panowała mania gumowych piłeczek. Przyczynił się do tego sam założyciel. Może był sportowcem? To by wiele wyjaśniało, w tym również i pewną nonszalancję, wręcz niedbałość w ubiorze. Zresztą, kto powiedział, że sportowcy nigdy nie zdejmują swoich znoszonych adidasów? Ojciec Elizy nieźle grał w tenisa. Jednak nie chodził z rakietą ani na przyjęcia, ani do pracy.
Na następną lekcję nie poszła. Zaszyła się w parku i dokładnie obejrzała podarowaną jej zabaweczkę.
Piłeczka nie była nowa; rozmiarów średniego jabłka, w połowie zielona, w połowie czerwona. Nie wiadomo, kto i ile razy odbijał nią o ziemię i o ścianę. Gdzieniegdzie starła się farba i widać było spod niej czarną warstwę gumy. Tym dziwniejsze było to, że piłeczka pozostawała twarda i sprężysta. Podskakiwała na tę samą wysokość, z której ją zrzucano. Chociaż, może wystarczyłby jeden gwóźdź, żeby…
Eliza przypomniała sobie wzrok opiekuna, gdy ten obdarowywał ją zabawką. Nie, ona będzie strzec tej piłeczki jak oka w głowie. Nieprzyjemnie byłoby obwieścić temu dziwnemu czteropalczastemu człowiekowi, że jego podarunek przepadł lub się zepsuł.
Po lekcjach podeszła do niej Daniela. Było to tym bardziej niezwykłe, że wcześniej sąsiadka nigdy nie próbowała nawiązać rozmowy z Elizą poza ścianami ich wspólnego pokoju.
— Pokaż — powiedziała bez uśmiechu i Eliza zrozumiała, iż chodzi o piłeczkę.
Daniela długo obracała w rękach podarunek opiekuna, ważyła go w dłoni, po czym oddała i Elizie wydało się, że w jej spojrzeniu zobaczyła poważanie:
— Dobra… Za to ty tak nie potrafisz! — I wyciągnąwszy z torebki własną piłeczkę, Daniela wykonała nią skomplikowany, żonglerski trik. Trudno było posądzić tę powolną tłuścioszkę o taką zręczność.
— O, właśnie tak — Daniela uśmiechnęła się protekcjonalnie i rozpłynęła w zachwycie nad swoim dziełem.
Później, kiedy Eliza została sama w pokoju, starała się powtórzyć jej sztuczkę. Daremnie. Nic nie wyszło. Piłeczka potoczyła się przez balkonową kratkę do parku, a Eliza musiała ją gonić niemalże przez cały placyk.
Wieczorem opiekun Tronu w końcu ukazał się swoim wychowankom. Koszulę i spodnie zmienił, ale sportowe pantofle zostały te same. Po jadalni roznosił się zapach drogiej wody kolońskiej. Eliza przyznała sama przed sobą, że podoba jej się ten zapach. Chociaż ojciec używał zupełnie innego. Jego wodę kolońską zawsze wybierała mama.
Młodsze dziewczynki bezwstydnie lepiły się do opiekuna, nie posiadając się z radości, kiedy jego dłoń — normalna, bądź czteropalczasta — spoczywała na ich główkach. Starsze wychowanice zachowały większy dystans, ale one także nie potrafiły ukryć pełnych uwielbienia spojrzeń. Eliza z niejaką pogardą pomyślała, że wszystkie są zakochane w nim po uszy. Jednak z drugiej strony, w kim się zakochiwać, skoro chłopców na wyspie nie było.
Opiekun zachowywał się naturalnie i beztrosko, sprawiając doskonałe wrażenie. Śmiał się, obnażając białe zęby, nosił małe na ramionach, urządzał gry i sam w nich przewodził. Eliza prowadziła taneczne korowody, bawiła się z młodszymi dziewczynkami. Nie chciała już trzymać się całkiem na uboczu. Jej obojętność lub bezczynność jaskrawo wyróżniałaby się na tle wszechobecnej wesołości. A Eliza nie chciała zwracać na siebie uwagi.
Pozostałe dziewczęta bawiły się i rozmawiały z nią chętnie, jak gdyby dopiero dzisiaj stała się w rzeczywistości jedną z nich — wychowanką Tronu. W końcu naprawdę poweselała. Bo nawet samotność się przejada, a jak się dzisiaj okazało nie była całkowicie samotna.
W ogólnym zamęcie opiekun tylko raz poklepał ją po ramieniu. I dwa razy uchwyciła na sobie jego roztargniony, życzliwy wzrok.
Na drugi dzień po ogólnym świętowaniu Danielę rozbolał brzuch. Przełożona, naradziwszy się z doktorem, zostawiła ją na noc w izolatce.
A to znaczyło, że Eliza wreszcie będzie miała możliwość porządnie się wyspać.
Śniło jej się, że tka dywan. Nigdy w życiu nie zajmowała się rękodziełem i dlatego sen był szczególnie dziwny. Widziała nieskończoną liczbę nitek, ciągnących się z góry, z warsztatu. Nitki przeplatały się, ściągały w węzełki, ona zaś rozplątywała je i związywała na nowo, a przepracowane palce bolały.
Prawdopodobnie ten właśnie ból spowodował, że się obudziła.
Nie było słychać zwykłego sapania Danieli, co podkreślało jeszcze panującą w pokoju ciszę. Za oknem grała cykada. Eliza nie od razu zorientowała się gdzie się znajduje. Wstrzymała oddech.
I w tym momencie oblał ją zimny pot.
Tuż przy jej łóżku. Jego oddech był niesłyszalny. Brzęczenie cykady wszystko zagłuszało. Ale zapach… Zapach poznała od razu. Bajecznie droga woda kolońska.
Opiekun stał w ciemności, niemalże trącając pościel Elizy. Prawdopodobnie miał klucze do wszystkich drzwi w pałacyku.
Elizie przypomniało się wszystko, co kiedykolwiek słyszała o zboczeńcach, o pedofilach, o rozpustnikach. Cała ta wyspa, ten rozkoszny pensjonat… I młody gospodarz, wpadający tutaj od czasu do czasu. Po co? Żeby pograć z dziewczętami w piłeczkę?!
Nocna koszula przylepiła się jej do ciała.
Mijała minuta za minutą. Łóżko Danieli było puste. Eliza była sama, całkowicie sama, sam na sam z dorosłym mężczyzną. Dziewczynki, które spały za ścianą, może usłyszą jej krzyk. Tylko czy krzyknie od razu. Ze strachu przecież zupełnie wyschło jej w gardle.