Выбрать главу

Eliza spuściła głowę.

Niedługo kolacja. Jej rówieśnice bawią się na boiskach, któraś pluska się w basenie, inna gorliwie pochyla się nad robótkami. A ona rzeczywiście zwariowała. Przeżyty szok zmienił jej percepcję i z czasem jej szaleństwo będzie widoczne coraz bardziej, będzie przejawiać się coraz jaskrawiej.

— Istnieje inne wyjaśnienie, całkiem proste… Ty widzisz zmiany nie tylko dlatego, że jesteś spostrzegawcza. Po prostu ZROZUMIEĆ zmiany można tylko na Tronie. A my jesteśmy na Tronie, Elizo. Nie patrz tak na mnie.

Zza zakrętu wybiegła gromadka młodszych dziewczynek. Usłyszały głos opiekuna i teraz spieszyły, aby go obstąpić, podstawiając główki pod czteropalczastą dłoń.

* * *

Daniela kląskała językiem o podniebienie.

Eliza zaś trenowała w milczeniu, z zaciętością. Od momentu, w którym szary helikopter wzbił się nad wyspę, nie zaznała ani snu, ani spokoju — stukała piłeczką o ścianę.

— Znam… pięć… nazw… lotów!

Ostatnie słowo wypowiadała niesłyszalnie. Niekiedy samymi wargami. Niekiedy w myślach.

Zawiązywała sobie oczy i do ochrypnięcia liczyła uderzenia. Doskonaliła grę z taką szybkością, że nawet starsze dziewczęta ze zdziwieniem spoglądały na siebie obserwując ją. A obserwować Elizę można było wszędzie: w stołówce, w parku, w loggii: raz… dwa… trzy… cztery… pięć…

Przestała czytać. Przełożona siłą zaganiała ją na plażę. Przed świtem, ledwie niebo zaczynało jaśnieć, Eliza w nocnej koszuli wychodziła z piłeczką do loggii. — Daniela biadoliła, naciągając poduszkę na głowę. Eliza nie słyszała jej zawodzenia. W mrokach świtu zdawało jej się, że widzi badawcze spojrzenie ciemnoszarych oczu.

Jest szalona?! To nie było teraz problemem. Znalazła wreszcie sens życia i to taki, że warto było walczyć do końca, do ostatniego tchu.

* * *

Nie było go ponad miesiąc. Eliza spała po kilka godzin na dobę. Już nawet nie grała, dlatego że nie było już możliwości dalszego doskonalenia się w grze. Po prostu włóczyła się o świcie po parku, przystawała nad urwiskiem i na nowo mierzyła krokami dróżki. Liczyła i mierzyła z uporem, jakby chcąc wyuczyć się tych wymiarów na pamięć, do końca życia.

Zbliżała się jesień, czyli czas, kiedy zaczną się zajęcia. W rzeczywistości letnia pogoda na Tronie zachowa się jeszcze długo i po lekcjach będzie można się kąpać.

Wchodząc do wody, Eliza zanurzała piłeczkę jak mogła najgłębiej, po czym puszczała, a ona wyskakiwała z morza jak rakieta.

Warkot śmigła sprawił, że podskoczyła na łóżku. Potrzebowała ledwie sekundy, aby stwierdzić, że to się jej nie śni. Ile razy, słysząc we śnie ten dźwięk, zrywała się, a nad parkiem panowała cisza. Wsadziła nocną koszulę w sportowe spodnie. Na wierzch zarzuciła kurtkę, ale nie wpadła na to, że trzeba założyć pantofle, bo w kapciach biegać ciężko…

Na schodach, ciągnących się w kierunku morza, z rozdrażnieniem zrzuciła przeklęte ciapy. Chłodny kamień okazał się wręcz lodowaty.

Górował nad tłumem radosnych, gadatliwych nauczycielek. Spojrzenia wszystkich kobiet zatrzymały się na Elizie. Wszystkie brwi się uniosły, a przełożona klasnęła w dłonie i krzyknęła:

— Wychowanka! W takim stanie…

Eliza wstydziła się koszulki wychodzącej ze spodni, rozczochranych włosów i bosych nóg. Było jej wstyd — i było jej wszystko jedno.

Patrzył na nią. Jego wzrok wyrażał zrozumienie.

* * *

— Władca świata?!

— Ty, mimo wszystko, jesteś dzieckiem. Światem bardzo trudno władać. Są rzeczy, na które nie mamy wpływu…

Wzięła go za zdrową rękę. Bardzo dawno nie dotykała, ot tak, nikogo z dorosłych. Obca była jej ta cielesna czułość, z braku której dzieci z sierocińców lgną do wszystkich tych, którzy ich nie biją.

Przecież ona nie wyrosła w sierocińcu.

— Bardzo… Bardzo pana proszę. Oddam wszystko na świecie. Tylko…

— Dziewczyno, źle mnie zrozumiałaś. Nie chciałbym cię… Urazić, ale to nie jest gra w żołnierzyki, w której możesz „zabijać” i „ożywiać” jak ci się podoba. To jest w przybliżeniu podobne do… W bardzo wielkim przybliżeniu… Do szachów. Nie każda figura może poruszać się swobodnie po planszy. Są zasady, określające, kiedy i w jaki sposób… Wybacz, to tylko przybliżona analogia… Wiesz, co to takiego „analogia”?

Przylgnęła ustami do jego dłoni.

— A ty co?!

Ostrożnie się wyswobodził.

— Elizo… Powiedziałem ci to wszystko, ponieważ jesteś dorosła. Dlatego, że możesz zrozumieć… Istnieją swoiste prawa. Nie można zrobić tak, żeby po kolejnej Grze twoja ulubiona akacja spadła do morza. Przecież, kiedy płyniesz żaglowcem ster powinien być w zgodzie z żaglami, inaczej twoja łódka łatwo może się wywrócić.

Teraz i jej ręce pachniały drogą wodą kolońską. Nieprawdopodobnie drogą.

— Jedenaście zero pięć — powiedziała szeptem. — Może tak się zdarzy… że jakaś inna zmiana… Wybory, trzęsienie ziemi, czyjeś spotkanie… Zmieni także i MÓJ przypadek? Samolot nie spadnie? Albo oni mimo wszystko się spóźnią?!

— Bardzo trudno przewidzieć wszystko. W czasie każdej gry istnieje minimalne prawdopodobieństwo, że nastąpi zachwianie równowagi sił i świat stoczy się do Tartaru. Bardzo trudno. Inaczej gralibyśmy częściej… I śmielej.

Jego głos zmienił się. Stał się cichszy i bardziej głuchy, a w Elizie zrodziło się nagłe przekonanie, że opiekun jest starszy, o wiele starszy niż jej się wydawało na początku.

— A PO CO panu to wszystko? — Zapytała, niemal tracąc dech z powodu swojej zuchwałości. — Pan i tak przecież ma wszystko! Pan jest bogaty, ma pan Tron, czy chce poprawić coś, co już się wydarzyło? Czy po prostu tworzy pan świat? Jak z gliny? Zgodnie ze swoim upodobaniem?

— Jesteś zbyt inteligentna, jak na trzynaście lat.

— Możliwe. A pan zbyt młodo wygląda… Jak na swoje trzysta.

W parku grały świerszcze. W pałacyku panował gwar — dziewczęta doprowadzały do porządku swoje balowe suknie, przygotowując się do dzisiejszej Gry.

— Przepraszam… Niefortunnie zażartowałam.

— Dlaczego? Cieszę się, że starasz się żartować. Zrobiło ci się lżej na duszy?

Eliza wyciągnęła z kieszeni swoją piłeczkę. W ciągu wielu dni treningów zabawka jeszcze bardziej oblazła z farby. Z zielonej i czerwonej powłoki zostało jedynie wspomnienie.

— Nauczyłam się grać. Lepiej od wszystkich.

— Już mi przekazano.

— Niech mi pan dzisiaj pozwoli…

— Elizo…

— Ale pan…

— Elizo, nie zapytałaś mnie dlaczego ja, taki bogaty człowiek, podarowałem sympatycznemu, skrzywdzonemu przez los dziecku starą, zniszczoną piłeczkę. Nie zapytałaś, do kogo należała wcześniej. Należała do innej dziewczynki, która tak jak i ty była bardzo inteligentna. A przede wszystkim, jej pomyłki zmieniały świat na lepsze.

— Aja…

— Tak! Zabrałem cię z pensji i zawiozłem na Tron dlatego, że umiesz grać. Nie stukać piłką o ścianę — GRAĆ, rozumiesz o czym… Każdej z was los kiedyś spłatał paskudnego figla. Dalsze życie każdej z was, w którymś momencie, zależało wyłącznie od absurdalnej przypadkowości…

Na ścieżce pojawiła się przełożona. Uchwyciwszy spojrzenie opiekuna szybko, wręcz pospiesznie, oddaliła się.

— A co się stało z tą dziewczynką? — Zapytała Eliza, mimowolnie się Wzdrygając.