— Czemu się wzdrygasz? Nie zabiłem jej i nie zakopałem na plaży. Tutaj dorosła, skończyła osiemnaście lat i poszła na dobry uniwersytet. Została adwokatem… Ale nie w tym rzecz. Ojciec zastrzelił jej matkę z myśliwskiej strzelby. Głupota, tragedia, dzika przypadkowość. Potem stracił zmysły i popadł w chorobę, ale to było później… I oto, za każdym razem zabierając się za Grę, dziewczyna chciała TO zmienić. Ten moment, kiedy strzelba…
— Czyli ona także ROZUMIAŁA? — Szybko zapytała Eliza.
— Tak — odezwał się opiekun po chwili. — Zazwyczaj wychowanki Tronu nie są świadome tego, co robią. Ale niekiedy trafiają się osoby w twoim rodzaju.
Podniósł rękę z zegarkiem. Na cyferblacie błysnął kamyczek. Opiekun lekko się podniósł.
— Na nas pora.
— Jej, tej dziewczynce, ostatecznie nie udało się zmienić swojego losu?
— Nie.
— Ale dlaczego?! Pan tego nie chciał? Dlatego, że panu była potrzebna tego dnia… Zupełnie inna pomyłka? I pan mówił o jakimś prezydencie, a nie o…
Odwrócił się, a na jego twarzy pojawiło się rozdrażnienie:
— Wiesz co… Nie gadaj głupstw.
Kiedy wszystkie piłki w sali nagle zamilkły — zabrakło jej tchu. Jedyna piłka na świecie — jej piłka…
Na ułamek sekundy przed tym jak upadła jej w dłoń, zatrzymała się. Eliza zobaczyła pięknie podświetlone kształty. Niewyraźne zarysy kontynentów, świecącą się warstwę atmosfery, błękitną mgiełkę, widmo, miraż…
Zaśmiała się szczęśliwa i coś krzyknęła. W następnej sekundzie okazało się, że koleżanki wokół niej głośno mówią i przepychają się w żartach, że uderzają piłeczkami bezładnie, wręcz ze zmęczeniem, że z otwartych drzwi pawilonu ciągnie wieczornym chłodem i że pana opiekuna nigdzie nie było widać.
Nie mogła uwierzyć.
— Co… Już? To wszystko?!
Gra się skończyła, zostawiając po sobie pustkę i zmęczenie.
— Daniela… Danka… Co ja powiedziałam? Co?!
Grubaska pokręciła palcem przy skroni. Eliza z wysiłkiem wzięła się w garść:
— Ja… Grałam. Co powiedziałam… Na samym końcu?!
— Coś jak z gazet — Daniela wzruszyła ramionami. — O podatkach, o odpowiedzi albo o odprowadzeniu, do końca nie zrozumiałam, bo pan opiekun lubi wymyślać takie skomplikowane sytuacje.
Eliza nie pamiętała, kiedy i jak dotarła do łóżka. Położyła się twarzą do ściany i nie wstała przez całą dobę.
Nastała jesień.
Gdzieniegdzie w parku pojawiły się żółte liście, ale większa część drzew okazała się wiecznozielona. Sprzątaczka rytmicznie machała miotełką wędrując po alejach. Zaczęły się zajęcia. Na wyspę zjechali nauczyciele, a Eliza uczyła się jak pilna woskowa kukła.
Na koniec semestru miała czwórki ze wszystkich przedmiotów.
Piłka leżała pod krzakiem. Kilka wielkich opadłych liści przykryło ją i zasłoniło od ciekawskich oczu. Eliza wiedziała, że nigdy więcej nie weźmie jej do ręki.
Warkot helikoptera rozległ się, kiedy dziewczęta siedziały w sali lekcyjnej. Wszystkie, oprócz Elizy, zerwały się ze swoich miejsc i przylgnęły do okien, chociaż zza ściany cyprysów niczego nie było widać. Nauczycielka odczekała minutkę, po czym przywołała pensjonarki do porządku. Lekcja jednak już nie wróciła do dawnego rytmu. Uczennice wierciły się, oczekując przerwy.
— Witamy, panie opiekunie! Witamy!
Eliza tylko przez chwilę spotkała się spojrzeniem z mrocznymi, szarymi oczami i od razu odwróciła głowę.
— A ty co, zupełnie zwariowałaś?! — Daniela nie posiadała się z oburzenia. — JAK ty tak możesz?! To przecież Gra!!
Eliza, nie rozbierając się, położyła się na łóżku i zarzuciła nogi na oparcie.
— Kto powiedział, że ja MUSZĘ grać? Przekaż panu opiekunowi, że rozbolał mnie brzuch.
— To idź do izolatki!
— Nie… Lepiej powiedz panu opiekunowi, że musiałam odrobić lekcje. Nie… Nic mu nie mów. Sama mu powiem.
Daniela odeszła wstrząśnięta do głębi. Eliza przykryła się pledem i zapłakała.
W urywanym półśnie widziała swoją piłeczkę z niewyraźnym zarysem kontynentów, błękitną warstwę atmosfery. Uprzejmy głos z głośnika ogłaszał koniec odprawy na lot jedenaście zero pięć. Wtedy Eliza odrobinę zacisnęła palce. Warstwa atmosfery pękła, zarysy lądów zaczęły się zacierać, metaliczny, uprzejmy głos rwał się, aż w końcu zamarł, a numer lotu zmienił się w ciąg bezsensownych cyfr.
Potem powrócił w jej myślach dawno zapomniany sen.
Śniło się jej, że tka dywan. Widziała nieskończoną liczbę nitek ciągnących się gdzieś z góry, z warsztatu. Nitki przeplatały się, ściągały w węzełki, a ona rozplątywała je i związywała znowu, przepracowane palce bolały…
„Tkam swój los”.
Nitki plątały się. Eliza rozplątywała i ściągała węzełki, wzór wciąż się nie układał…
Łzy wyschły na rzęsach.
W łóżku obok spokojnie i głęboko oddychała Daniela. Głucha noc. Trzecia godzina.
Eliza usiadła na łóżku. Poszła spać nie rozbierając się. Zerwała się wiedziona niejasnym przeczuciem, otworzyła drzwi loggii.
Pod ciemną stelą cyprysu nieruchomo stał mężczyzna. Jasna koszula i jasne spodnie pozwalały widzieć go nawet w bezksiężycową noc.
Cykady w parku milczały.
— Za co się na mnie gniewasz, Elizo?
— Nie gniewam się… Ja pana nienawidzę. Jest pan dyrektorem teatru marionetek. My gramy dla pana, ale dla siebie zagrać nie mamy prawa. My zniekształcamy świat dla pana, ale dla siebie… Nie wolno nam poprawić… Niczego.
W pałacyku było cicho. I w parku było cicho. W oddali szumiało morze.
Eliza wczepiła się w plecioną kratkę oddzielającą loggię od parku. Powoli osunęła się po niej na chłodną podłogę.
— Niech oni po prostu spóźnią się na samolot! Niech się spóźnią! Niech…
— To niemożliwe, Elizo. Wybacz. Powinienem był od razu ci to wyjaśnić, tak żebyś zrozumiała… To Tron. Tutaj się nie zmieniasz… Jeśli zdarzy się, że… Jeśli spróbuję spełnić twoje życzenie, okaże się, że ty NIE MOGŁAŚ znaleźć się na Tronie. Rzeczywistość, broniąc swoich zasad, wywoła niezależną zmianę. Twoi rodzice i tak zginą… żeby uzasadnić twoją obecność tutaj. W innym przypadku — zakłócenie continuum, paradoks i bezwład świata… Uwierz. Jeśli mógłbym ci pomóc, ja… Wierzysz mi?!
— Niech mnie pan odwiezie na ląd — Eliza nie rozluźniła palców wczepiwszy się w lodowate pręty kratki. — Niech mnie pan odwiezie i wtedy…
— To także niemożliwe! Dlatego, że świat się zmienia… I jeśli żyłabyś tam, na lądzie, byłabyś dwa miesiące starsza, nazywali by cię Ksenią, a twoje włosy byłyby…
Odsunęła się.
— I to nie byłabyś ty — głucho zakończył opiekun.
W pokoju, za przymkniętymi drzwiami, głośno sapała śpiąca Daniela.
— Pan chce powiedzieć, że żadna z dziewcząt nigdy nie opuści Tronu?!
— To nie tak. Wszystkie dorastają i wyjeżdżają. Chcę powiedzieć tylko że…, że żadna z was nie jest w stanie rozegrać na nowo swojego losu. Nawet gdybym tego chciał…
Cyprysy w parku pachniały drogą wodą kolońską.
Spadł śnieg i od razu stajał. Eliza wiedziała, że na Tronie rzadko pada śnieg. Naprawdę wyjątkowo…
Koleżanki, nie to, żeby od niej stroniły, po prostu nie zauważały jej. Była odmieńcem, była niepojętą, obcą istotą. Kto z normalnych ludzi dobrowolnie wyrzeka się Gry?