Ostrożnie, żeby nie wsunąć dłoni między zębatki a łańcuch i nie przebić butem poszycia statku, porucznik ruszył ku rufie, a Conway w stronę dziobu. Postąpili tak, aby nie zmienić środka ciężkości pojazdu i nie zakłócić tym samym jego rotacji. Wszelkie nagłe zaburzenia mogły grozić uszkodzeniem kadłuba.
— No tak, wymuszanie cyrkulacji wody wymaga cięższych urządzeń niż w przypadku powietrza — mruknął Conway do Harrisona i wszystkich na pokładzie tendra, — Czy jednak nie powinno tu być więcej automatyki? Przeszedłem ledwie kilka metrów i nadal widzę same koła zębate i łańcuchy. Wywołują silny prąd, który ciągle próbuje wepchnąć mnie na maszynerię.
Wśród unoszących się w wodzie bąbelków niewiele dawało się dojrzeć, ale w końcu przed Conwayem zamajaczyło coś, co na pewno nie było częścią maszynerii — coś brunatnego i ciasno zwiniętego, z ledwo zarysowanymi wyrostkami czy mackami. Obiekt ten zdawał się obracać. Chyba chodziło o żywą istotę, jednak ze wszystkich stron otoczona była maszynami, więc Conway nie był do końca pewien.
— Widzę go — powiedział. — Ale tylko kawałek, za mało, żeby określić typ fizjologiczny. Mam wrażenie, że nie nosi skafandra, więc to, co mamy we wnętrzu, to chyba jego naturalne środowisko. Jednak nie uda nam się go wyciągnąć bez zdemontowania połowy statku, a wtedy na pewno go zabijemy. — Zaklął ze złością. — To szaleństwo! Mam unieruchomić pacjenta, dostarczyć go do Szpitala i wyleczyć, ale nie unieruchomię go bez…
— A może coś jest nie tak z jego systemem podtrzymywania życia? — wtrącił się porucznik. — Może doszło do awarii i siła odśrodkowa ma zastąpić jakieś zepsute urządzenie? Gdybyśmy zdołali to zreperować…
— Ale dlaczego…? — rzucił Conway, gdy nagle coś mu zaświtało. — Chciałem powiedzieć… dlaczego mamy przyjmować, że to awaria? — Zamilkł na chwilę. — Dostarczymy tu kilka zbiorników z tlenem i otworzymy zawory, żeby odświeżyć atmosferę, to znaczy wodę. Jak długo czegoś nie wymyślimy, przyjdzie nam się ograniczyć do pierwszej pomocy. Gdy wrócę do tendra, podzielę się tym, co przyszło mi do głowy. Będę chciał poznać waszą opinię.
W centrali, nie zdjąwszy skafandrów, wysłuchali Prilicli, który oznajmił, że stan pacjenta poprawił się nieco, chociaż istota jest ciągle nieprzytomna. Empata dodał, że może to być skutek obrażeń, wygłodzenia albo zaawansowanego niedotlenienia. Potem Conway naszkicował przekrój jednostki i wyjawił, na co wpadł.
— Tutaj mamy oś obrotu — powiedział, stukając w rysunek. — Odległość od osi do miejsca, gdzie znajduje się pilot, wynosi tyle. Prędkość rotacji wynosi tyle. Czy można na tej podstawie obliczyć, jakiemu przeciążeniu poddawany jest pasażer i jak ma się ono do siły ciążenia na jego macierzystej planecie?
— Chwilkę — mruknął Harrison i wziął pióro Conwaya. Kilka minut później, aż kilka minut, bo porucznik powtórzył dla pewności obliczenia, powiedział: — To zbliżona wartość. W zasadzie identyczna.
— Co znaczy, że mamy tu stworzenie, które z jakichś powodów fizjologicznych nie może żyć bez stałego ciążenia — rzekł z zastanowieniem Conway. — Stan nieważkości musi być dla niego śmiertelnie groźny…
— Przepraszam, doktorze — odezwał się półgłosem łącznościowiec. — Mam majora O’Marę na ekranie drugim…
Conwayowi zaczynało już coś świtać. Skoro się obraca… siła odśrodkowa… cała ta maszyneria… Jednak na widok grubo ciosanych rysów naczelnego psychologa wypełniających ekran wszystko gdzieś uleciało.
O’Mara był uprzejmy, co nie wróżyło dobrze.
— Jestem pod wrażeniem pańskich ostatnich osiągnięć, doktorze. Szczególnie w kwestii wzbogacenia okolic Szpitala w sztuczne satelity. Chyba nigdy nie doliczymy się tych zgubionych narzędzi i fragmentów konstrukcji. Jednak martwię się o pańskiego pacjenta. Wszyscy mamy po temu powody, a szczególnie kapitan Descartes’a, który wrócił już na Klopsa i wpadł tam w poważne tarapaty. W jego kierunku wystrzelono trzy pociski z głowicami atomowymi. Jeden zszedł z kursu i skaził znaczny obszar oceanu, a ominięcie pozostałych dwóch wymagało sporo zachodu. Kapitan melduje, że nawiązanie przyjaznych kontaktów jest obecnie niemożliwe, gdyż mieszkańcy najwyraźniej uważają, że z sobie tylko znanych powodów porwał ich astronautę. Jego powrót, oczywiście całego i zdrowego, to jedyny sposób zmiany sytuacji. Doktorze Conway, informuję pana, że rozdziawił pan usta. Proszę je zamknąć albo coś powiedzieć.
— Przepraszam, sir — mruknął nieprzytomnie Conway. — Zamyśliłem się. Chciałbym czegoś spróbować i być może zdoła mi pan w tym pomóc. Potrzebuję mianowicie wsparcia pułkownika Skemptona. Przekonałem się już, że dotąd marnowaliśmy tylko czas. Chcę wprowadzić pojazd do wnętrza Szpitala. Oczywiście, bez przerywania jego ruchu wirowego. Luk trzydziesty jest dość duży i mieści się wystarczająco blisko korytarza skrzelodysznych wiodącego do oddziału, który przygotowujemy dla pacjenta. Obawiam się jednak, że pułkownik stanie okoniem i nie pozwoli na wprowadzenie pojazdu do Szpitala.
Pułkownik w rzeczy samej nie okazał się skłonny do współpracy, i to mimo rzeczowych argumentów Conwaya oraz poparcia O’Mary. Aż trzy razy jednoznacznie i zdecydowanie odmawiał.
— Rozumiem, że to pilna sprawa — rzekł. — W pełni pojmuję, jak ważna jest dla naszych przyszłych kontaktów z Klopsem, i współczuję wam, że napotkaliście takie problemy techniczne. Ale nie pozwolę, powtarzam, nie pozwolę na wprowadzenie do Szpitala statku o napędzie chemicznym z paliwem na pokładzie. W razie przypadkowego zapłonu wywali taką dziurę w poszyciu, że tuzin poziomów otworzy się na próżnię! Albo wystrzeli i wbije się w główny komputer lub sekcję kontroli sztucznego ciążenia!
— Przepraszam — warknął Conway i spojrzał na porucznika. — Potrafi pan odpalić albo odłączyć ten ładunek paliwa?
— Zapewne nie udałoby mi się go odłączyć bez mimowolnego odpalenia i usmażenia się na frytkę — odparł powoli Harrison. — Ale chyba wiem, jak ustawić odpalenie z opóźnieniem… Tak, da się to zrobić z tej centrali.
— Zatem do roboty, poruczniku — rzucił Conway i spojrzał znowu na obraz Skemptona. — Rozumiem, że będzie pan skłonny zgodzić się na wprowadzenie statku bez paliwa? Oraz na zamontowanie w luku i na oddziale specjalnego wyposażenia dla naszego pacjenta?
— Tak. Oficer techniczny na tym poziomie otrzymał już rozkaz, żeby w pełni z panem współpracować — rzekł po chwili pułkownik. — Powodzenia, doktorze.
Podczas gdy Harrison montował zestaw odpalający, a Prilicla monitorował emocje pacjenta, Mannon i Conway — na podstawie jego wyglądu i rozmiarów statku — próbowali ustalić przybliżoną masę i rozmiary nieziemca. Musieli przygotować specjalny transport i wirującą salę operacyjną, czasu zaś było mało.
— Jeszcze się nie rozłączyłem, doktorze — odezwał się nagle O’Mara. — I mam pytanie. Założył pan, jak rozumiem, że pacjent potrzebuje do życia stałego ciążenia, sztucznego lub naturalnego, ale czy ta cała karuzela…
— To nie będzie karuzela, sir. Ustawimy urządzenie pionowo, jak diabelskie koło.
O’Mara wypuścił ciężko powietrze przez nos.
— Rozumiem, że jest pan pewien, że postępuje właściwie?
— No…
— No tak. Jakie pytanie, taka odpowiedź — rzekł psycholog i zakończył połączenie.
Ustawienie właściwego opóźnienia zapłonu trwało dłużej, niż porucznik przewidywał, ale ostatnimi czasy niczego nie udało im się wykonać zgodnie z planem. Na dodatek Prilicla meldował, że stan pacjenta pogarsza się raptownie. W końcu jednak stałe paliwo buchnęło kilkusekundowym płomieniem, niezbędnym do ruszenia statku z dotychczasowej orbity, a operator wiązki ambulansu natychmiast wprawił jednostkę z powrotem w ruch wirowy. Nie obeszło się przy tym bez komplikacji. Krótko po odpaleniu ładunku otworzyły się panele na dziobie i wyrzucone spadochrony oplatały dokładnie cały kadłub.