Выбрать главу

Pod koniec pierwszej godziny pobytu na oddziale istota była ciągle nieprzytomna.

— Nawet z bliska nie wszystko widać przez tę zupę — mruknął Conway na użytek O’Mary i Skemptona, którzy odsunęli się, aby zrobić miejsce personelowi medycznemu. — Ponieważ jednak pacjent był długo niedotleniony i pozbawiony żywności, bałbym się przenosić go teraz do czystej, pozbawionej składników odżywczych wody.

— Moim zdaniem, jedzenie to poza tym najlepsze lekarstwo — dodał Mannon.

— Wciąż mnie zastanawia, jak ta forma życia mogła się narodzić — ciągnął Conway. — Wszystko zaczęło się chyba w jakimś rozległym i płytkim zalewisku pływowym, w którym woda nieustannie była w ruchu, ale nigdy nie znikała. Przodkowie tej istoty musieli być nieustannie przetaczani po dnie i w trakcie tego znajdywali pożywienie. Możliwe też, że ewolucja wyposażyła niegdyś owe stworzenia w muskulaturę pozwalającą na samodzielne wirowanie, aby uniezależnić się od pływów. No i jeszcze kończyny w formie krótkich macek wyrastających z wewnętrznego obwodu ciała, pomiędzy skrzelami i oczami. Narządy wzroku muszą funkcjonować trochę jak koleostat, żeby istota mogła przy tej rotacji skupić na czymkolwiek spojrzenie. Rozmnażanie odbywa się zapewne przez podział, chociaż i wtedy bez wątpienia się obracają. Zatrzymanie oznacza dla nich śmierć.

— Ale dlaczego? — wtrącił się O’Mara. — Dlaczego muszą wciąż się obracać, skoro wodę i pożywienie mogłyby wessać też w bezruchu?

— Wie pan, co jest pacjentowi, doktorze? — zapytał Skempton z wyraźnym niepokojem. — Potrafi go pan wyleczyć?

Mannon wydał odgłos, który mógł być stłumionym chichotem, parsknięciem albo po prostu kaszlem.

— Tak i nie, sir — odparł Conway. — Albo, inaczej mówiąc, w obu przypadkach tak. — Spojrzał na psychologa, dając do zrozumienia, że zamierza odpowiedzieć także jemu. — Musi wirować, aby żyć. Potrafi doskonale przemieszczać swój środek ciężkości, nie zmieniając zasadniczej, pionowej pozycji. Po prostu ta część ciała, która jest akurat w górze, nadyma się. Ruch obrotowy wymusza krążenie krwi, które opiera się na cyrkulacji grawitacyjnej, a nie pobudzanej mięśniowo. Bo widzicie panowie, ta istota nie ma serca. W ogóle. Jeśli się zatrzyma, krążenie krwi ustanie i w ciągu kilku minut nasz pacjent umrze. Nie wiem, niestety, czy nie powodowaliśmy dotąd tej sytuacji nieco za często.

— Nie ma powodów do obaw — odezwał się Prilicla, chociaż z zasady ze wszystkimi zawsze się zgadzał. Trząsł się lekko i kołysał, ale w sposób typowy dla empaty wystawionego na kojące bodźce emocjonalne. — Pacjent szybko odzyskuje przytomność. Już jest prawie świadomy. Coś go wprawdzie boli i trudno zlokalizować źródło tego bólu, ale jestem niemal pewien, że to po prostu objaw głodu, który jest już zaspokajany. Lęk osłabł, dominują pobudzenie i narastająca ciekawość.

— Ciekawość? — spytał Conway.

— Ona jest teraz najsilniejsza, doktorze.

— Nasi pierwsi astronauci też byli szczególnymi ludźmi — wtrącił się O’Mara.

Trochę ponad godzinę później skończyli medyczne zabiegi i mogli wreszcie opuścić oddział oraz zdjąć skafandry. Ich miejsce przy kole zajął filolog Korpusu zamierzający jak najszybciej wzbogacić zasoby centralnego autotranslatora o nowy język. Pułkownik Skempton poszedł ułożyć możliwie mało obraźliwy list do kapitana Descartes’a.

— Ostatnia nowina nie należy do najlepszych — powiedział Conway, mimowolnie się uśmiechając. — Z jednej strony nasz „pacjent” nie cierpiał na nic poza niedotlenieniem, wygłodzeniem i wylęknieniem spowodowanymi akcją ratunkową, a właściwie porwaniem przez załogę Descartes’a. Niemniej nie wykazuje szczególnych zdolności do posługiwania się niezwykłymi narzędziami z Klopsa. Wydaje się, że wcale ich nie zna. To każe sądzić, że na tej planecie jest jeszcze jedna inteligentna rasa. Gdy zaczniemy rozumieć język naszego przyjaciela, niewątpliwie pomoże nam odnaleźć tajemniczych inżynierów. Nie ma do nas żalu za podejmowane wielokrotnie próby morderstwa. Tak mówi Prilicla. Mimo to nie wiem, jak zdołamy z tego wszystkiego wybrnąć po tylu głupich błędach…

— Jeśli próbuje pan wymusić na mnie pochwałę za genialne rozumowanie, które doprowadziło do słusznych wniosków, to marnuje pan czas. Swój i mój — warknął O’Mara.

— Chodźmy coś zjeść — zaproponował Mannon.

— Wie pan, że nie jadam publicznie — rzekł psycholog, odwracając się do Mannona. — Jeszcze ktoś by pomyślał, że jestem takim samym człowiekiem jak wszyscy inni. Poza tym mam zbyt wiele pracy. Muszę przygotować zestaw testów dla nowego gatunku, który wykazuje się tak zwaną inteligencją…

WIĘZY KRWI

— To nie jest czysto medyczny przydział, doktorze, chociaż oczywiście kwestie medyczne pozostają najważniejsze — powiedział O’Mara, gdy trzy dni później Conway stawił się wezwany w jego gabinecie. — Gdyby po drodze pojawiły się jakieś problemy natury politycznej…

— Będę miał wsparcie doświadczonych specjalistów Korpusu od kontaktów kulturowych — stwierdził Conway.

— W pańskim tonie wyczuwam krytycyzm wobec funkcjonariuszy formacji, do której mam zaszczyt należeć…

Trzecia osoba obecna w pomieszczeniu pomrukiwała tylko nieartykułowanie i obracała się nieustannie niczym żywy młynek modlitewny. Jak dotąd nie uznała za stosowne się odezwać.

— Ale nie marnujmy czasu — ciągnął O’Mara. — Ma pan dwa dni do odlotu na Klopsa i to chyba wystarczy, żeby uporządkować tak prywatne, jak i zawodowe sprawy. Proszę też uważnie przestudiować plany misji. Lepiej zrobić to teraz, w komfortowych warunkach. Ponadto muszę pana poinformować, że niechętnie wprawdzie, ale postanowiłem wykluczyć doktora Priliclę ze składu wyprawy. Klops to nie miejsce dla istoty, która jest tak wrażliwa na sygnały emocjonalne, że ledwie ktoś źle o niej pomyśli, gotowa skulić się i umrzeć. Zamiast Prilicli poleci z panem obecny tu Surreshun, który sam zaproponował, że zostanie pańskim przewodnikiem i doradcą, chociaż nie pojmuję dlaczego, skoro wcześniej porwaliśmy go i omal nie zgładziliśmy…

— To dlatego, że jestem odważny, wspaniałomyślny i skłonny do wybaczania — odezwał się Surreshun za pośrednictwem autotranslatora. Nie przestając się obracać, dodał: — Jestem też przewidujący i zdolny do altruizmu, więc zależy mi wyłącznie na dobrych kontaktach naszych ras.

— Tak — powiedział możliwie neutralnym tonem O’Mara. — Tyle że nasze pobudki nie są do końca altruistyczne. Chcemy pozyskać narzędzia medyczne dla naszego szpitala i nawiązać porozumienie gwarantujące w tej materii współpracę z twoim światem. Ponieważ i naszemu altruizmowi, wspaniałomyślności oraz zasadom etycznym nic nie brakuje, uzyskamy pomoc tak czy owak, ale gdybyś mógł nam ułatwić dostęp do tych myślonarzędzi, instrumentów czy jakkolwiek je nazywacie…

— Ale Surreshun powiedział nam już, że jego rasa ich nie używa… — zaczął Conway.

— I wierzę mu — odparł O’Mara. — Ale wiemy też, że są w użyciu na jego planecie, i pańskim zadaniem, jednym z pańskich zadań, będzie odnaleźć istoty, które je stworzyły. A teraz, jeśli nie ma już więcej pytań…

Kilka minut później szli korytarzem. Conway spojrzał na zegarek.

— Pora na lunch — powiedział. — Nie wiem jak ty, ale ja nie potrafię zebrać myśli, gdy jestem głodny. Sekcja skrzelodysznych jest tylko dwa poziomy nad nami…