Выбрать главу

Pokładowy komputer był niewielki w porównaniu z monstrum, które służyło w Szpitalu za centralny autotranslator, i na dodatek przede wszystkim zawiadywał systemami krążownika, tak więc niewiele wolnej mocy mógł poświęcić tłumaczeniu. Z tego powodu próby wyłożenia Surreshunowi niuansów psychopolityki spaliły na razie na panewce.

Oficer stojący za kapitanem odwrócił się i Conway poznał Harrisona.

— Jak noga, poruczniku? — spytał, kiwając na powitanie głową.

— Świetnie, dziękuję — odparł Harrison, ale zaraz dodał: — Trochę rwie mnie na deszcz, ale tutaj szczęśliwie rzadko pada…

— Jeśli musi już pan toczyć prywatne rozmowy w centrali, to proszę dbać o ich poziom — upomniał go zirytowany kapitan i spojrzał na Conwaya. — Doktorze, ich system rządów przekracza moje pojęcie. Mam wrażenie, że jeśli już, to coś w rodzaju paramilitarnej anarchii. Musimy wszakże nawiązać jakoś kontakt z przełożonymi pasażera albo przynajmniej z jego partnerem czy rodziną. Problem jednak polega na tym, że Surreshun nie rozumie mnie, gdy pytam o relacje rodzicielskie, ich kontakty seksualne zaś wydają się nad wyraz skomplikowane…

— Zaiste, takie są — przyznał ze współczuciem Conway.

— Widzę, że pan wie o tym więcej — westchnął z ulgą. — Miałem nadzieję, że tak będzie. Słyszałem, że Surreshun był pańskim pacjentem i że dzięki taśmie zna pan jego umysł?

Conway skinął głową.

— Niezupełnie pacjentem, sir, gdyż nie był chory, ale zgodził się na udział w wielu testach fizjologicznych i psychologicznych. Bardzo pragnie wrócić do domu, ale równie mocno zależy mu na tym, byśmy nawiązali przyjazne kontakty z jego rodakami. Ale w czym problem, sir?

Problem polegał przede wszystkim na tym, że kapitan był podejrzliwy i zakładał, iż mieszkańcy Klopsa są pod tym względem do niego podobni. Mieli zresztą po temu powody, gdyż ich pierwszy kosmonauta został wciągnięty do luku Descartes’a i zniknął.

— Sądzą, że zginąłem — wtrącił się Surreshun. — Nie spodziewają się jednak, że zostałem porwany.

Gdy Descartes wrócił na orbitę Klopsa, został powitany tak, jak można się było spodziewać — rakietami z głowicami atomowymi. Wszystkie wymanewrowano albo zbito z kursu, jednak Williamson wolał się wycofać, gdyż stosowane przez tubylców ładunki były szczególnie „brudne” i powodowały silne skażenie radioaktywne. Gdyby atak kontynuowano, życie na powierzchni planety byłoby poważnie zagrożone. A teraz znowu wracali, tyle że z Surreshunem na pokładzie. Musieli wszakże przekonać jakoś władze Klopsa i/lub przyjaciół astronauty, że naprawdę nic mu się nie stało.

Najłatwiej byłoby wejść na wysoką orbitę, poza zasięg pocisków, i dać czas Surreshunowi na przekonanie pobratymców, że nie był torturowany i że żaden potwór w rodzaju kapitana nie wyprał mu mózgu. Na krążowniku zamontowano duplikat systemu łączności pojazdu obcego, więc nawiązanie kontaktu nie powinno być problemem. Niemniej Williamson uważał, że najpierw sam powinien skontaktować się z władzami Klopsa i przeprosić za wcześniejszą pomyłkę.

— Pierwotnie naszym zadaniem było właśnie nawiązanie przyjaznego kontaktu. Chcieliśmy tego, zanim jeszcze lekarze ze Szpitala odkryli te niezwykłe narzędzia i zapragnęli dostać ich więcej — dokończył.

— Nie jestem tutaj tylko dla nich — powiedział Conway tonem osoby o nie do końca czystym sumieniu. — Mogę panu pomóc. Problem polega na tym, że nie rozumie pan braku uczuć macierzyńskich czy synowskich u tubylców. Oni w ogóle nie wiążą się emocjonalnie, z wyjątkiem krótkich okresów poprzedzających płodzenie potomstwa. W gruncie rzeczy nienawidzą swoich rodziców i wszystkich, którzy…

— I on obiecał nam pomóc — mruknął Edwards.

— … są z nimi bezpośrednio spokrewnieni — ciągnął Conway. — Zostało mi w głowie nieco niezwykłych wspomnień Surreshuna na ten temat. Zdarza się przy kontakcie z kontrastowo odmienną kulturą, a oni są naprawdę niezwykli…

Struktura społeczna mieszkańców Klopsa jeszcze niedawno była przeciwieństwem porządku uznawanego za normalny przez większość inteligentnych istot. Z zewnątrz wyglądała na anarchiczną, najbardziej bowiem szanowani byli rozmaici indywidualiści, podróżnicy i wszyscy ci, którzy uwielbiali nowe, niebezpieczne doświadczenia. Pewna dyscyplina i współpraca były oczywiście konieczne dla obrony, gdyż gatunek ten miał wielu naturalnych wrogów, jednak tylko zdeklarowani tchórze i słabi duchem zniżali się do czegoś tak hańbiącego, jak bliskie, stałe kontakty z innymi podejmowane dla zapewnienia bezpieczeństwa i wygody życia.

Ta ostatnia warstwa była w dawnych czasach na samym dole drabiny społecznej, ale to jej przedstawiciel wynalazł sposób na wirowanie, dzięki czemu nie musieli nieustannie przemieszczać się po dnie morza. Odtąd mogli żyć dłuższy czas w tym samym miejscu, co dla istot zamieszkujących wody Klopsa miało takie samo znaczenie jak wynalezienie koła czy odkrycie ognia na Ziemi. To zapoczątkowało rozwój technologiczny.

W miarę jak wygody, bezpieczeństwo i idea współpracy nabierały znaczenia, indywidualiści stawali się coraz mniej liczni. Można powiedzieć, że wymierali niejako samoistnie. Prawdziwa władza przeszła z wolna w macki tych, którzy myśleli o przyszłości i byli na tyle ciekawi świata, że potrafili poświęcić dla jego eksploracji wszystkie dawne wartości, w tym również własną, nieskrępowaną wolność. Nadal ich obwiniano i odmawiano autorytetu, jednak ich wpływy rosły. Dawna kasta indywidualistów sprawowała władzę już tylko nominalnie i traciła raptownie znaczenie. Z jednym wszakże, dość istotnym wyjątkiem.

U podstaw tak osobliwego porządku społecznego leżała głęboka, wynikająca z subtelności prokreacji odraza do wszelkich więzów pokrewieństwa. Cały gatunek ewoluował na stosunkowo niewielkim i zamkniętym akwenie, który z konieczności przemierzał nieustannie tam i z powrotem. W czasach poprzedzających pojawienie się rozumu łatwiej więc dochodziło do kontaktów seksualnych pomiędzy krewnymi niż obcymi i dlatego z wolna rozwinął się mechanizm zapobiegający chowowi wsobnemu.

Pobratymcy Surreshuna byli hermafrodytami. Po kopulacji u każdego z rodziców zaczynało się rozwijać bliźniacze potomstwo ułożone symetrycznie z dwóch stron kolistego ciała. W razie nierównoczesnego porodu rodzicowi groziła utrata równowagi, upadek na bok i śmierć wskutek bezruchu, jednak takie wypadki zdarzały się coraz rzadziej, odkąd wynaleziono maszyny podtrzymujące wirowanie do chwili, gdy poród dobiegał końca. Miejsca, w których potomkowie oddzielili się od ciała rodzica, pozostawały wszakże bardzo wrażliwe, a ich ułożenie regulował szczególny klucz dziedziczenia. Wszelkie próby kontaktu seksualnego między spokrewnionymi osobnikami były więc zawsze bardzo bolesne. W ten sposób krewni ostatecznie stali się niepożądanym towarzystwem. Ewolucja nie zostawiła im wyboru.

— Poza tym okres godowy jest bardzo krótki, co wyjaśnia szczególną chełpliwość, którą zaobserwowaliśmy u Surreshuna — ciągnął Conway. — Podczas przypadkowych spotkań na dnie morza nie ma okazji poznać się bliżej. Prąd uniósłby kochanków, nim zdołaliby ukazać przymioty umysłu i ciała, w związku z czym skromność nie jest pożądaną cechą. Skromny osobnik nie doczeka się po prostu potomstwa.

Kapitan spojrzał z namysłem na Surreshuna, po czym odwrócił się znowu do Conwaya.

— Domyślam się, doktorze, że nasz przyjaciel, który musiał narzucić sobie olbrzymią dyscyplinę i długo trenować, nim został pierwszym kosmonautą Klopsa, pochodzi z najniższej warstwy społecznej, chociaż oficjalnie może zajmować nawet miejsce na szczycie.

Conway pokręcił głową.

— Zapomina pan, sir, jak wysoce ceni się tam podróżników odbywających dalekie wyprawy. To też ma związek z prokreacją, gdyż takie osobniki wprowadzają nową krew do populacji i ułatwiają rozpowszechnianie wiedzy. Pod tym względem Surreshun jest niepowtarzalny. Jako pierwszy astronauta znalazł się na samym szczycie niezależnie od tego, co przyjmiemy za punkt odniesienia. Jest najbardziej szanowaną osobą na planecie. I bardzo wpływową, oczywiście.