— Wasze dane. Pacjenci, goście czy personel? Jakie rasy?
Porucznik Korpusu, który siedział za sterami, obejrzał się na Conwaya i Edwardsa, oficera medycznego jednostki macierzystej, i uniósł brwi.
Edwards odchrząknął nerwowo.
— Tutaj statek zwiadowczy D1-835, jednostka pokładowa krążownika Korpusu Descartes. Mamy na pokładzie czterech gości i jednego członka personelu Szpitala. Trzech ludzi i dwóch mieszkańców planety Drambo, każdy innego…
— Proszę podać klasę fizjologiczną albo przekazać nam obraz. Wszystkie gatunki inteligentne mają siebie za ludzi, innych zaś za obcych, więc stosowane przez was nazewnictwo nic nam nie mówi, a musimy przygotować pomieszczenia ze stosownymi warunkami środowiskowymi.
Edwards wyłączył na chwilę mikrofon i spojrzał bezradnie na Conwaya.
— On ma rację, ale jak, u licha, mam opisać mu Surreshuna i tego drugiego, żeby zaspokoić jego biurokratyczne wymagania?
Conway włączył mikrofon.
— Na statku przebywa trzech ludzi typu ziemskiego, klasa fizjologiczna DBDG. Major Edwards, porucznik Harrison i ja, starszy lekarz Conway. Wieziemy dwóch Drambonów. Drambo to nazwa planety w ich języku, w naszych zapisach figuruje zapewne wciąż jako Klops, bo tak ją ochrzciliśmy, nie wiedząc jeszcze, że jest na niej inteligentne życie. Jeden należy to klasy CLHG i jest ciepłokrwistym skrzelodysznym. Drugiego można wstępnie określić jako SRJH. Wydaje się zdolny do życia zarówno w wodzie, jak i na powietrzu. Nie ma pośpiechu z ich przeniesieniem. CLHG przebywa obecnie w module podtrzymującym jego ruch obrotowy i na pewno lepiej poczułby się na jednym z naszych wodnych poziomów, gdzie mógłby się normalnie toczyć. Możecie skierować nas do luku dwudziestego trzeciego albo dwudziestego czwartego?
— Luk dwudziesty trzeci, doktorze. Czy goście wymagają specjalnego transportu albo ubiorów ochronnych na czas przenosin?
— Nie.
— Dobrze. Proszę przekazać dietetyce wymagania dotyczące pożywienia i częstotliwości posiłków. Poinformowałem już o waszym powrocie. Pułkownik Skempton pragnie spotkać się jak najszybciej z majorem Edwardsem i porucznikiem Harrisonem. Major O’Mara chce się natychmiast widzieć z doktorem Conwayem.
— Dziękuję.
Słowo Conwaya przeszło przez zajmujący trzy poziomy wielki komputer autotranslatora i dotarło do łuskowatego, pierzastego czy futrzastego recepcjonisty pozbawione zabarwienia emocjonalnego jako pohukiwanie, kwilenie, pisk czy inny dźwięk, który dla tej istoty był mową.
— W normalnych okolicznościach każdy opisuje napotkanych obcych, używając nazw ich macierzystych planet — wyjaśnił Conway Edwardsowi. — Jednak w Szpitalu musimy natychmiast wiedzieć wszystko o ich cechach, a ponieważ nierzadko nie są w stanie nam niczego wyjaśnić, stworzyliśmy czteroliterowy system klasyfikacji. W skrócie działa to tak. Pierwsza litera wskazuje stopień rozwoju ewolucyjnego. Druga rodzaj i rozmieszczenie kończyn oraz organów zmysłów, a pozostałe dwie typ metabolizmu i naturalne dla istoty ciążenie oraz ciśnienie, co z kolei sugeruje masę i charakter zewnętrznej pokrywy ochronnej. Zwykle musimy przypominać niektórym naszym studentom, żeby nie sugerowali się zbytnio pierwszą literą w ocenie siebie i innych, gdyż poziom rozwoju ewolucyjnego nie ma związku z poziomem inteligencji — dodał Conway.
Potem wyjaśnił, że gatunki oznaczone w tym miejscu literami A, B i C to skrzelodyszni. Na większości światów życie zaczęło się w morzach i tam też rozwinęło inteligentne formy. Litery od D do F oznaczały ciepłokrwistych tlenodysznych i do grupy tej należała większość inteligentnych gatunków galaktyki. Istoty od G do K też były tlenodyszne, ale przypominały owady. L i M oznaczały istoty uskrzydlone, nawykłe do niskiej grawitacji.
Chlorodysznych obejmowały grupy oznaczone jako O i P, a potem następowały istoty bardziej egzotyczne, które wyewoluowały w rzadko spotykane, dziwaczne formy życia. Byli wśród nich pożeracze twardego promieniowania, istoty zimnokrwiste albo wręcz krystaliczne oraz takie, które potrafiły dowolnie zmieniać swój wygląd. Te, które rozwinęły się mentalnie na tyle, że potrafiły się obyć bez kończyn, zaliczano do klasy V, i to niezależnie od wielkości czy kształtu.
— Niemniej są też pewne anomalie w tym systemie — ciągnął Conway. — Wynikają one jednak z braku wyobraźni tych, którzy go stworzyli. Na przykład istoty klasy AACP mają metabolizm typowy dla roślin. Normalnie litera A na pierwszym miejscu oznacza skrzelodysznych, bo nie znano wówczas inteligentnej istoty, która powstałaby na wcześniejszym stadium rozwoju ewolucyjnego, potem wszakże okazało się, że myślące warzywa jednak istnieją, a niewątpliwie są wcześniejsze niż ryby…
— Przepraszam, doktorze, ale za pięć minut dokujemy — przerwał mu pilot. — Mówił pan, że chce przygotować jeszcze naszych gości do przenosin.
Conway skinął głową Edwardsowi.
— Pomogę panu się tu znaleźć, doktorze.
Statek wleciał do olbrzymiej wnęki luku numer dwadzieścia trzy. Obecni na pokładzie wkładali lekkie skafandry przewidziane do pobytu w trującym wodnym lub gazowym środowisku o ciśnieniu zbliżonym do normalnego. Poczuli, jak statek został osadzony w stanowisku, które samoczynnie dostosowało się do jego niewielkich rozmiarów, i zakołysał się lekko, gdy włączono sztuczne pole grawitacyjne. Zewnętrzne wrota luku zamknęły się ze szczękiem i po ścianach runęły wielkie strugi wody.
Conway skończył właśnie uszczelniać hełm, gdy usłyszał w słuchawkach:
— Tu Harrison, doktorze. Dowódca zespołu izby przyjęć mówi, że potrwa trochę, aż śluza całkowicie wypełni się wodą. Podobnie będzie z dekontaminacją przy pięciu wewnętrznych przejściach. To duży luk, więc ciśnienie wody będzie dość poważne, a to…
— Nie muszą wypełniać go w całości — przerwał mu Conway. — Drambonowi CLHG wystarczy, jeśli woda sięgnie górnej krawędzi naszego włazu towarowego.
— Mówią, że już pana lubią.
Przeszli ostrożnie do ładowni, by zwolnić mocowania modułu obracającego nieustannie pierwszym Drambonem.
— Jesteśmy na miejscu, Surreshun — powiedział Conway. — Za kilka minut będziesz mógł na parę dni pożegnać się z tą maszynerią. Jak nasz przyjaciel?
Pytanie było czysto retoryczne, gdyż drugi mieszkaniec Drambo nie mówił. Niemniej i tak potrafił wiele wyrazić. Niczym wielka, przezroczysta meduza, której w ogóle nie byłoby widać w wodzie, gdyby nie lekko połyskująca skóra i jasne organy wewnętrzne, podpłynął, falując, do Conwaya i otulił go na chwilę miękkim kokonem. Następnie zajął się Edwardsem. Znaczyło to: „Jestem gotów, czekam tylko na was, koledzy lekarze”.
— Tym razem wchodzimy w znacznie lepszym stylu — rzekł Conway, gdy Edwards pomagał mu przepchnąć moduł Surreshuna do włazu. — Przynajmniej wiemy, co robimy.
— Nie ma za co przepraszać, przyjacielu Conway — odezwał się Surreshun. — Dla istoty o mojej inteligencji i walorach moralnych zrozumienie dla błędów innych, niższych istot oraz zdolność wybaczania im potknięć to tylko jedna z wielu składowych szlachetnej osobowości.
Conwayowi wydawało się, że nikogo za nic nie przepraszał, ale widać dla kogoś, kto nigdy nie słyszał o skromności, musiało to tak zabrzmieć. Dyplomatycznie poniechał komentarza.
Zespół obsługujący łuk dwudziesty trzeci zjawił się szybko, by pomóc przetransportować moduł toczka na wypełniony wodą oddział klasy AUGL. Dowódca, którego można było rozpoznać po czerwonych i żółtych pasach na rękawach i nogawkach czarnego skafandra — przez co wyglądał jak nowożytny dworski błazen — podpłynął do Conwaya i dał znak, by zetknęli się hełmami.