— Być może coś mamy! — krzyknął Conway. — Czy pielęgniarki miały jakikolwiek kontakt z Mannonem?
— Asystowały mu w ubiorach ochronnych. Nie wiem, jak mieliby sobie przekazać pasożyta czy bakterię, jeśli taką ewentualność właśnie dopuszczasz. Przykro mi, przyjacielu, ale to echo, chociaż osobliwe, nie wydaje mi się szczególnie ważne.
— Ale to coś, co ich łączy.
— Owszem. Jednak to nie samoistny byt. To tylko słabe odbicie emocjonalne stanów osób towarzyszących, nic więcej.
— I tak…
Dwa dni wcześniej trzy istoty popełniły w tej sali błędy albo doprowadziły do wypadku, a wszystkie otaczało w trakcie zdarzeń to samo osobliwe emocjonalne halo, które wszakże Prilicla uznał za mało istotne. Conway wykluczył już swoiste czynniki zaburzające, gdyż wyniki dokładnych badań O’Mary nie budziły wątpliwości. Może zatem Prilicla się mylił? Może coś jednak dostało się do tej sali albo i do całego Szpitala? Na przykład jakaś nowa, trudna do wykrycia forma życia, z którą nikt jeszcze się tu nie zetknął. Praktyka dowodziła, że przyczyna dziwnych zdarzeń w Szpitalu leżała zazwyczaj poza jego granicami. Na razie wszak Conway nie miał podstaw do snucia podobnych teorii. W ogóle nie wiedział, co o tym myśleć, obawiał się wręcz, że nawet gdyby potknął się o wyjaśnienie, i tak by go nie zauważył…
— Jestem głodny, na dodatek najwyższa pora pomówić z zainteresowanym — rzekł nagle. — Poszukajmy go i zaprośmy na lunch.
Jadalnia dla tlenodysznych członków personelu medycznego i pomocniczego zajmowała cały poziom. Z początku podzielono ją nisko zawieszonymi linami na sekcje przeznaczone dla poszczególnych typów fizjologicznych, ale rozwiązanie się nie sprawdziło. Stołujący się często mieli ochotę pogadać ze sobą niezależnie od przynależności gatunkowej albo siadali tam, gdzie akurat były wolne miejsca. Lekarze nie zdumieli się więc, dostrzegłszy, że mogą wybierać tylko pomiędzy wielkim stołem Tralthańczyków z ławami ustawionymi o wiele za daleko od blatu a stolikiem w sekcji Melfian, który był wygodniejszy, lecz otaczały go krzesła w kształcie surrealistycznych koszy na śmieci. Wcisnęli się zatem w dziwne meble i zaczęli ceremonię zamawiania dań.
— Dziś jestem sobą — odparł Prilicla na pytanie Conwaya. — To co zwykle, jeśli można.
Conway wybrał numer tego co zwykle, czyli potrójnej porcji zwykłego, ziemskiego spaghetti, i spojrzał na Mannona.
— Mnie zżerają demony FROB i MSVK — mruknął starszy lekarz. — Hudlarianie nie przywiązują wprawdzie większej wagi do jedzenia, ale ci upiorni MSVK nie cierpią wszystkiego, co nie przypomina karmy dla ptaków. Zamów po prostu coś pożywnego, tylko nie mów mi, co to będzie, i jeszcze włóż w trzy kanapki, żebym przypadkiem nie podejrzał…
Czekając na jedzenie, Mannon rozmawiał z nimi w zasadzie spokojnie, jednak Prilicla aż dygotał od bijących od niego emocji.
— Mówią, że zamierzacie wyciągnąć mnie z tego bagna, w którym tkwię po uszy. Miło z waszej strony, ale marnujecie czas.
— My tak nie uważamy. O’Mara zresztą też nie — odparł Conway dyplomatycznie, nie przyznając się do niczego. — On ręczy za twój dobry stan, również psychiczny. Twierdzi, że twoje zachowanie było wybitnie nietypowe. Musi być jednak jakieś wyjaśnienie, może wpływ środowiska, czyjaś obecność lub nieobecność, która zmieniła chwilowo twoje reakcje…
Conway streścił, co udało im się dotąd ustalić. Starał się przedstawiać sprawę optymistyczniej, niż był ją skłonny widzieć, ale Mannon nie dał się oszukać.
— Nie wiem, czy powinienem być wam bardziej wdzięczny za te wysiłki, czy raczej zatroskany waszym stanem psychicznym — powiedział, gdy Conway skończył. — Te trudno uchwytne osobliwości emocjonalne to… hm… Ryzykując obrazę naszego drogiego długonogiego, powiem, że chyba coś się wam uroiło. Te próby usprawiedliwienia mnie brzmią wręcz niepoważnie!
— Teraz ty twierdzisz, że mi głowa szwankuje — zauważył Conway.
Mannon zaśmiał się cicho, ale Prilicla drżał jak nigdy.
— Może to kwestia okoliczności… A może istoty czy rzeczy, która mogłaby przez swoją obecność albo nieobecność spowodować…
— Bogowie! — wybuchnął Mannon. — Chyba nie myślisz o moim psie?!
Conway zaiste myślał o psie lekarza, ale zabrakło mu cywilnej odwagi, by się do tego przyznać.
— A myślałeś o nim podczas operacji?
— Nie!
Zapadła dłuższa chwila niezręcznej ciszy zakończona uchyleniem się podajników. Zamówione dania wyjechały na blat. W końcu to Mannon się odezwał.
— Uwielbiałem tego psa, gdy byłem sobą — zaczął z namysłem. — Jednak przez ostatnie cztery lata nieustannie nosiłem zapisy MSVK i LSVO. Były potrzebne w pracy dydaktycznej. A ostatnio, gdy Thornnastor zaprosił mnie do badań w ramach swojego programu, przyjmowałem jeszcze hipnotaśmy Hudlarian i Melfian. No i byłem ciągle zajęty. Poza pracą też myślałem jak pięć różnych istot. Bardzo odmiennych istot… Wiecie sami, jak to jest…
Conway i Prilicla znali te problemy aż za dobrze.
Szpital wyposażony był w sprzęt pozwalający leczyć przedstawicieli wszystkich inteligentnych gatunków, jednak nikt nie był w stanie przyswoić sobie nawet ułamka potrzebnej do tego wiedzy. Same umiejętności chirurgiczne wynikały ze sprawności i wprawy, jednak komplet informacji o anatomii i fizjologii pacjenta uzyskiwano każdorazowo dzięki hipnotaśmom edukacyjnym. Były to zapisy pamięci wielkich talentów medycznych należących do tego samego gatunku co pacjent. Jeśli zatem ziemski lekarz miał leczyć Kelgianina, przyjmował zapis klasy DBLF i korzystał z niego aż do zakończenia kuracji. Potem obca treść była usuwana z jego głowy. Jedynie prowadzący szkolenia starsi lekarze oraz Diagnostycy zatrzymywali te zapisy.
Diagnostycy tworzyli elitę Szpitala. Rekrutowali się spośród lekarzy o wystarczająco zrównoważonych osobowościach, by mogli przechowywać w pamięci równocześnie sześć, siedem albo nawet dziesięć zapisów. Ich zadaniem była praca badawcza w zakresie ksenomedycyny oraz leczenie nowych chorób gnębiących dopiero co poznane formy życia.
Jednak zapisy nie obejmowały wyłącznie danych medycznych. Były to kompletne kopie pamięci oraz struktur osobowościowych dawcy, przez co Diagnostycy narażali się dobrowolnie na rozwój najdrastyczniejszej postaci schizofrenii. Istoty zamieszkujące ich umysły bywały niemiłe w obejściu i agresywne, jak to geniusze. Cierpiały też na liczne słabości i fobie, które ujawniały się częściej niż tylko w czasie posiłków. Najgorzej było zwykle, gdy Diagnostyk próbował się zrelaksować przed snem.
Same sny także potrafiły dokuczyć. Były pełne całkiem obcych upiorów, a pojawiające się w ich trakcie fantazje seksualne niekiedy pozbawiały wręcz chęci do życia. Gdyby taka osoba potrafiła sprecyzować jakiekolwiek pragnienie, zapewne zaczęłaby szukać sposobu, by ze sobą skończyć.
— W ciągu paru minut widziałem go całkiem odmiennie — kontynuował tymczasem Mannon. — Jako groźną futrzastą bestię próbującą wyrwać mi pióra z brzucha albo bezmyślnego kudłacza, którego zaraz zmiażdżę jedną z moich sześciu masywnych nóg, jeśli nie uda mi się go jakoś odsunąć. A po chwili widziałem znowu tylko zwykłą suczkę, która chciała się bawić. To nie było łatwe… Pod koniec była już bardzo zdezorientowana i jej odejście przyniosło mi raczej ulgę, niż zasmuciło. Może na razie porozmawiajmy o czymś innym, bo w przeciwnym razie Prilicla nie tknie swojego lunchu — zaproponował czym prędzej.
Z ulgą skupili się na plotkach dotyczących pewnych zdarzeń na metanowym oddziale dla klasy SNLU. Conwaya ciekawiło, jakim cudem mogło dojść do czegoś równie skandalicznego między dwojgiem krystalicznych istot żyjących w temperaturze minus stu pięćdziesięciu stopni Celsjusza. Intrygowało go ponadto, dlaczego właściwie ciepłokrwiści tlenodyszni tak przejęli się kodeksem moralnym całkiem odmiennych od nich stworzeń. I czy miało to jakiś związek z powodami, dla których Mannon był tak dobrym materiałem na Diagnostyka…