— A ja owszem — zaśmiała się Murchison, trącając go delikatnie pięścią w szczękę. — Ciebie mogę sobie oglądać na co dzień. — Nagle wskazała w dół. — Ktoś rysuje trójkąty na twoim pacjencie.
Conway roześmiał się.
— Zapomniałem, że nie wprowadzono cię jeszcze w ten program. Większość roślinności porastającej dywany jest wrażliwa na światło i być może służy im za oczy. Od pewnego czasu rysujemy na niej proste wzory geometryczne. Korzystamy z wąskiej wiązki światła rzutowanej z orbity na obszary pogrążone akurat w mroku albo w półcieniu. Robimy to na tej samej zasadzie, na jakiej niegdyś wiązka elektronów rzutowała obraz na ekran telewizora. Jak dotąd nie odnotowaliśmy żadnej reakcji. Może jednak istota ta nie potrafi odpowiedzieć, nawet gdyby chciała, ponieważ jej „oczy” tylko odbierają sygnały, nie potrafią natomiast ich przekazywać. Ostatecznie my też nie przesyłamy wiadomości oczami.
— Mów za siebie.
— Z wolna zaczynam się zastanawiać, czy te istoty są inteligentne…
Parę chwil później wylądowali i zeszli na sprężyste podłoże. Przy okazji zdeptali wiele roślinnych oczu. Świadomość, że dywan ma niezliczone miliony takich organów, nie poprawiała im samopoczucia. Woleliby niczego nie niszczyć.
Gdy byli już z pięćdziesiąt metrów od statku, Murchison powiedziała nagle:
— Jeśli te rośliny są oczami, co jest całkiem naturalnym przypuszczeniem, skoro są wrażliwe na światło, dlaczego jest ich tyle na obszarach, które nierzadko są wystawione na niebezpieczeństwo? O wiele użyteczniejsze byłyby w pobliżu otworów gębowych, gdzie pomogłyby koordynować walkę.
Conway pokiwał głową. Przyklęknęli ostrożnie między roślinami. Długie cienie obojga zostawiały na zielonym dywanie wyraźny żółty ślad. Taki sam ślad opisywał drogę, którą przeszli do stateczku. Conway poruszył rękami, żeby sprawdzić reakcję pobliskich liści. Te, które znajdowały się w cieniu, w półcieniu albo były uszkodzone, zachowywały się tak, jakby otaczał je mrok. Zwijały się i ukazywały żółte spody.
— Ich cienkie korzenie biegną daleko w głąb — powiedział Conway, wyciągając delikatnie jedną z roślin, żeby ukazać jej biały korzonek. Cienki niczym struna, znikał w podłożu. — Nawet z porządnym wyposażeniem do prowadzenia wykopów i odwiertów nie zdołaliśmy dotrzeć do drugiego końca. Czy analizy samej rośliny dały coś więcej?
Przykrył korzeń zgromadzoną na powierzchni glebą, ale nie oderwał dłoni od podłoża.
— Niewiele — odparła Murchison, patrząc na niego. — Zmiana oświetlenia powoduje zwijanie i rozwijanie się liści. Te z kolei wywołują zmiany elektrochemiczne w sokach rośliny, które są tak silnie zmineralizowane, że doskonale służą za przewodnik. Impulsy elektryczne wędrują potem korzeniem gdzieś dalej. Ejże, co robisz? Mierzysz jej puls?
Conway w milczeniu pokręcił głową.
— Te rośliny są równo rozmieszczone na całej powierzchni pacjenta, w tym i w okolicach porośniętych symbiontami oddechowymi oraz usuwającymi odpadki — podjęła Murchison. — Tak więc każde zaburzenie oświetlenia jest błyskawicznie przekazywane do ośrodkowego układu nerwowego. Nie rozumiem tylko, dlaczego ewolucja wyposażyła dywany w wielki na setki kilometrów organ wzroku?
— Zamknij oczy — powiedział z uśmiechem Conway. — Zamierzam cię dotknąć. Na ile możesz, mów mi, gdzie mnie czujesz.
— Zbyt długo byłeś w towarzystwie samych mężczyzn i obcych… — zaczęła, ale umilkła zaraz, zastanawiając się, o co naprawdę chodzi.
Conway musnął najpierw palcami jej twarz, a potem złożył trzy palce na ramieniu dziewczyny.
— Lewy policzek, około trzech centymetrów od lewego kącika ust — oznajmiła Murchison. — Ramię. Teraz rysujesz chyba X na moich lewym bicepsie. Położyłeś kciuk i może dwa, trzy palce na moim karku, tuż pod włosami… Przyjemnie ci? Bo mnie całkiem, całkiem…
Conway roześmiał się.
— Może by i było, gdyby nie świadomość, że porucznik Harrison gryzie pewnie palce w kabinie pilota. Ale poważnie: rozumiesz już, o co chodzi? Te rośliny to nie organ wzroku, lecz coś w rodzaju zakończeń naszych nerwów czuciowych.
Otworzyła oczy i skinęła głową.
— To całkiem sensowna teoria, tyle że nie wydajesz się zadowolony z odkrycia.
— Zaiste — mruknął Conway. — Chętnie powitałbym miażdżącą krytykę tej teorii. Bo widzisz, sukces mojej operacji zależy od tego, czy uda mi się porozumieć z istotami, które budują kontrolowane myślą narzędzia. Do tej pory zakładałem, że niezależnie od typu fizjologicznego musi to być rasa podobna do naszej, czyli także mająca zmysły wzroku, słuchu, smaku i dotyku oraz zdolna posługiwać się nimi do porozumiewania z innymi. Jednak teraz coraz więcej przemawia za tym, że rozumem obdarzone są właśnie dywany, które według naszej wiedzy są głuche, nieme i ślepe. Jak się tu więc z nimi porozumieć…? — Urwał i spojrzał na dłoń wspartą wciąż na podłożu. — Biegnij do statku! — zawołał nagle.
Wracając, o wiele mniej przejmowali się deptanymi roślinami. Ledwie zatrzasnęli właz, Harrison wywołał ich przez interkom.
— Oczekujemy towarzystwa?
— Tak, ale dopiero za kilka minut — odpowiedział zdyszany Conway. — Ile czasu potrzebujesz na start i czy dałoby się obserwować przybycie gości z lepszego miejsca niż ta śluza?
— Start alarmowy trwa dwie minuty. Jeśli przyjdziecie do mnie, będziecie mogli śledzić wszystko na skanerach kontroli uszkodzeń.
— Co pan tam robił, doktorze? — zagaił Harrison, kiedy znaleźli się już w kabinie pilotów. — Z tego, co wiem, bicepsy nie należą do sfer erogennych.
Gdy Conway nie odpowiedział, porucznik spojrzał pytająco na Murchison.
— Przeprowadzał eksperyment — wyjaśniła szeptem. — Chciał dowieść, że mój lewy biceps nie jest organem wzroku. Kiedy nam przeszkodzono, upewniał się właśnie, że nie mam oka na potylicy.
— No tak, głupie pytanie…
— Nadchodzą! — oznajmił Conway.
Tym razem były to trzy okręgi, które pojawiły się jakby znikąd w długiej smudze cienia rzucanego przez statek. Harrison powiększył obraz i zobaczyli, że obiekty pulsują rytmicznie, stając się na zmianę metalicznymi pacynami i kolistymi ostrzami, które tną zapamiętale powierzchnię. W pewnej chwili zaległy jednak między roślinnością, a potem niespodziewanie przeistoczyły się w wielkie, odwrócone misy, i to tak gwałtownie, że aż wyskoczyły przy tym na kilka metrów w powietrze i odleciały ze sześć metrów na bok. Powtarzały to następnie co kilka sekund. Jeden z obiektów przemieszczał się w ten sposób ku krańcowi smugi cienia, drugi jakby mierzył jej szerokość, trzeci zaś kierował się prosto na statek.
— Nigdy jeszcze nie widziałem, żeby się tak zachowywały — rzekł porucznik.
— Nasz cień chyba swędzi tego stwora. Musi się podrapać. Możemy zostać jeszcze kilka minut?
Harrison pokiwał głową, nie był jednak chyba do końca przekonany, bo powiedział:
— Ale proszę pamiętać, że od chwili, gdy zmieni pan zdanie, do startu upłyną jeszcze dwie minuty.
Trzeci dysk zbliżał się pięciometrowymi skokami. Podążał dokładnie środkiem smugi cienia. Conway nigdy wcześniej nie widział, aby niezwykłe narzędzia wykazywały się taką mobilnością i koordynacją działań, choć wiedział, że w sprawnych rękach potrafią przybierać dowolny kształt podyktowany przez myśli. Szybkość tych zmian również zależała wyłącznie od sprawności umysłu operatora.
— Porucznik Harrison ma rację — odezwała się nagle Murchison. — Według wczesnych raportów dyski nacinały grunt dokoła statków, żeby spowodować ich upadek do wnętrza tych stworów, zapewne po to, aby spokojnie zbadać jednostki w dogodnych dla tych istot warunkach. Wycinek pokrywał się zwykle z zarysem cienia obiektu. Teraz, sięgając po twoją analogię, nauczyli się chyba lokalizować to, co rzuca cień.