Vespasian wylądował dość ciężko, lecz bez katastrofalnych skutków. Inny krążownik przesunął się zaraz na jego pozycję, a śmigłowce ruszyły czym prędzej, aby udzielić pomocy załodze uszkodzonej jednostki. Dotarły do celu równocześnie z całą grupą narzędzi, które ani myślały pomagać.
Na ekranie pojawiło się oblicze Dermoda.
— Doktorze Conway, zdarzało mi się już dowodzić jednostkami, które doznawały ciężkich uszkodzeń, ale mimo to za każdym razem stwierdzam, że do tego akurat nie można się przyzwyczaić — powiedział głosem, w którym pobrzmiewała lodowata furia. — Wypadek spowodowała próba wsparcia całego praktycznie ciężaru jednostki na jednej tylko, mocno skupionej wiązce. Konstrukcja kadłuba poddała się i o mały włos byśmy się rozbili. — Po jakimś czasie uspokoił się nieco, ale nie oznaczało to wcale lepszych wieści. — Owszem, możemy zakładać opaski uciskowe na każdy tunel, a ponieważ narzędzia atakują wszystkie chyba bariery, niebawem będziemy do tego zapewne zmuszeni. Mogę więc albo nakazać zmodyfikowanie moich jednostek, albo wyznaczyć plan dyżurów nad zawałami i sprawdzać potem dokładnie stan zmęczenia materiału, żeby nie doszło do kolejnego wypadku. Niemniej uprzedzam, że oznacza to poważne spowolnienie prac, gdyż część okrętów będzie zajęta czymś całkiem nieproduktywnym. Ponadto, im dalej pójdziemy z cięciem, tym więcej tuneli będziemy musieli chronić. W ten sposób dość szybko spotkamy się z problemami logistycznymi nie do pokonania. Już teraz liczba ofiar i straty w sprzęcie powodują, że niewiele to się różni dla nas od prawdziwej bitwy. Jeśli zaś skutkiem miałoby być wyłącznie zaspokojenie pańskiej lekarskiej ciekawości oraz ambicji ekip kontaktowych, to proponuję już teraz wstrzymać całą operację. Jestem bardziej policjantem niż żołnierzem, co zresztą dotyczy niemal wszystkich Kontrolerów Federacji, i nie uważam wojaczki za chwalebne zajęcie…
Wehikuł zakołysał się i przez moment Conway czuł się tak, jakby leciał, co w tym otoczeniu nie powinno być możliwe. Chwilę później rozległ się łomot. Pojazd wylądował na skalnym podłożu, przetoczył się dwa razy i znowu spróbował ruszyć, ale zaczął się tylko kręcić w kółko. Hałas powodowany przez atakujące narzędzia zaczął wręcz ogłuszać. Prawie nie pozwalał zebrać myśli.
Na czole dowódcy floty pojawiły się dwie dodatkowe zmarszczki.
— Jakieś kłopoty, doktorze?
Conway pokiwał głową.
— Nie spodziewałem się, że bariery też będą atakowane, ale teraz rozumiem, że pacjent po prostu usiłuje się bronić wszędzie tam, gdzie według niego najbardziej ingerujemy w jego funkcje życiowe. Domyślam się też, że potrafi odczuwać nie tylko to, co się dzieje na powierzchni. Owszem, jest ślepy i głuchy i myśli powoli, lecz najwyraźniej potrafi lokalizować swoje odczucia w trzech wymiarach. Rośliny i ich korzonki nerwowe przekazują ogólne bodźce dotykowe, a szczegółowym ich opisem zajmują się narzędzia, które są bardzo czułe. Na tyle czułe, że potrafią przeanalizować ruch powietrza opływającego skrzydła szybowca i odtworzyć najkorzystniejszy ich kształt. Nasz pacjent uczy się bardzo szybko, a mój pomysł z szybowcem kosztował nas już wiele ofiar. Szkoda, że…
— Doktorze Conway — przerwał mu zdecydowanie dowódca floty — nie mam czasu na wysłuchiwanie usprawiedliwień ani wykładu na temat, który dobrze już znam. Sytuacja medyczna i taktyczna jest zła. Potrzebuję rady.
Conway potrząsnął gwałtownie głową. Miał wrażenie, że zaświtała mu właśnie jakaś nader istotna myśl, ale nie wiedział jeszcze jaka. Musiał zastanowić się chwilę spokojnie, żeby ją chwycić.
— Percepcja naszego pacjenta ogranicza się do dotyku. Jak dotąd nawiązaliśmy z nim kontakt jedynie za pośrednictwem narzędzi, które są przedłużeniem jego zmysłu dotyku wewnątrz ciała i poza nim. Nasze możliwości przejmowania nad nimi kontroli są z jednej strony większe, z drugiej wszakże bardziej ograniczone odległością. Sytuacja przypomina obecnie dialog dwóch szermierzy, którzy przekazują sobie wszystko za pośrednictwem czubka szpady… — Urwał nagle, ujrzawszy, że przemawia do pustego ekranu. Na wszystkich trzech monitorach padał śnieg.
— Tego się obawiałem, doktorze! — krzyknął Harrison. — Wzmocniliśmy opancerzenie kadłuba, ale osłona anteny musiała być z plastiku, bo inna nie przepuszczałaby fal radiowych. Narzędzia znalazły nasz słaby punkt. Teraz też jesteśmy ślepi i głusi, a na dodatek brakuje nam jednej nogi, bo lewa gąsienica nie działa.
Wehikuł zatrzymał się na skalnej półce wielkiej jaskini, której dno biegło przy krawędziach stromo ku brzuchowi dywanu. Wszędzie zwieszały się tysiące korzonków, które łączyły się dziesiątkami w coraz grubsze przewody, aż powstawały z nich solidne, srebrzyste liny płożące się całą gęstwą po dnie, ścianach i stropie i znikające następnie gdzieś w głębi. Na każdej z tych lin widać było przynajmniej jedno zgrubienie przypominające liść z pogniecionej aluminiowej folii. Bardziej rozwinięte zgrubienia drżały i próbowały nieustannie przyjmować kształt narzędzi, które atakowały pojazd.
— To jedno z centrów produkcyjnych — powiedziała Murchison, omiatając jaskinię szperaczem. — Albo raczej hodowlanych, bo nie wiem ciągle do końca, czy dywan jest bardziej zwierzęciem czy rośliną. Układ nerwowy jest tu wyraźnie rozbudowany, więc to zapewne także część mózgu. I bardzo wrażliwy. Widzicie, jak starannie narzędzia omijają podczas ataków te srebrne liny?
— Skorzystamy z tego — oznajmił Conway i spojrzał na Harrisona. — Możesz na jednej gąsienicy przeprowadzić pojazd pod tę ścianę z linami, ale tak, żeby nie przerwać żadnej z leżących na dnie?
Zniszczenia poczynione w takim miejscu mogłyby poważnie zaszkodzić pacjentowi.
Porucznik skinął głową i rozkołysawszy wehikuł na jednej gąsienicy, przytulił go niemal do wskazanej ściany. Chronieni z góry przez delikatne liny, z dołu i z prawej przez skałę, atakowani byli już teraz jedynie od lewej burty. Znowu mogli myśleć, lecz Harrison zaznaczył od razu tonem przeprosin, że na jednej gąsienicy nie uda im się stąd wydostać, bez łączności nie mają jak wezwać pomocy, powietrza zaś wystarczy im na czternaście godzin, a potem będą mogli jeszcze posiedzieć trochę w skafandrach.
— No to włóżmy je od razu i wyjdźmy na zewnątrz — zaproponował Conway. — Ustawimy się na obu końcach pojazdu, tuż pod linami i plecami do ściany. W ten sposób będziemy musieli kontrolować narzędzia tylko z jednej strony. Gdyby któreś usiłowało przebić się przez skałę za nami, usłyszymy je. Nie zdoła nas zaskoczyć. Ja stanę pośrodku kadłuba, na tyle daleko od was, żeby wasze myśli nie przeszkadzały mi w zbożnym dziele, gdy będę usiłował przejąć kontrolę nad narzędziami…
— Poznaję ten przebiegły błysk w oku — mruknęła Murchison do Harrisona, uszczelniając hełm. — Nasz doktor doznał olśnienia i zamierza porozmawiać z pacjentem.
— Jak? — spytał oschle porucznik.
— Nazwałbym to trójwymiarowym brajlem — odpowiedział Conway z uśmiechem, który miał świadczyć, że chirurg dobrze wie, co robi. W rzeczywistości nie był wcale zbytnio pewny swego.
W paru słowach wyjaśnił, na co liczy, i kilka minut później byli już na zewnątrz. Conway usiadł plecami do lewej gąsienicy, która zatrzymała się metr czy dwa od wypełnionego wodą zagłębienia. Pośrodku jeziorka widać było studnię, w której liny albo i inna jeszcze, pozyskująca rudę ze skały roślinności wrastała w podłoże. Z jednej strony miał grupę siedmiu lub ośmiu połączonych narzędzi próbujących wspólnie zgnieść kadłub pojazdu. Z częściowym powodzeniem zresztą, bo kilka spawów pancerza już puściło. Conway wyobraził sobie przerwę w obejmującej kadłub taśmie, stoczył narzędzia w zagłębienie i natychmiast zabrał się do pracy.