— Z początku było to tylko usprawiedliwienie dla mojego wścibstwa, sir — zaczął w końcu Conway. — Pielęgniarki nie zmyślają, chociaż może wyglądać, jakbym tego właśnie od nich oczekiwał. Ja zaś zasugerowałem jedynie, że wobec doskonałej kondycji doktora Mannona odpowiedzialny za jego niedyspozycję może być jakiś czynnik zewnętrzny. Obce bakterie czy pasożyty zostały wykluczone, bo nie przetrwałyby przy naszym reżimach aseptycznych. Pan z kolei zapewnił nas o dobrym stanie psychicznym Mannona. Zostają więc inne… niematerialne przyczyny zewnętrzne, które świadomie albo i nie wpłynęły na jego zachowanie. Nie doszedłem na razie do żadnych spójnych wniosków — dodał szybko. — Nikomu też nie wspomniałem o niematerialnej inteligencji, ale w tej sali operacyjnej działo się coś dziwnego, i to nie tylko w czasie tamtej operacji…
Opisał efekt echa zaobserwowany przez Priliclę, zarówno u Mannona, jak i u siostry Naydrad, która miała wypadek ze skalpelem. Później melfiański internista miał tam jeszcze kłopot z rozpylaczem, który nie chciał działać (przednie kończyny Melfian nie pasowały do rękawic, zatem napryskiwano na nie przed operacją warstewkę tworzywa). Gdy lekarz chciał uruchomić urządzenie, wyleciało z niego coś, co opisał jako metaliczną owsiankę. Potem pechowego rozpylacza nie udało się znaleźć. Całkiem jakby nigdy nie istniał. Doszło też do innych zdumiewających zajść. Wykwalifikowany personel popełniał błędy, które wydawały się zbyt proste jak na istoty z takim doświadczeniem. Mylono się podczas liczenia instrumentów, tu i ówdzie coś nagle spadało, silnie dekoncentrując zespół i rodząc podejrzenia o zbiorowe halucynacje.
— Jak dotąd nie zebrałem dość materiału, aby uznać go za statystycznie reprezentatywny, ale i tak dał mi do myślenia — ciągnął Conway. — Podałbym panu nazwiska, gdybym nie obiecał, że zatrzymam je dla siebie. Szczególnie że bez wątpienia byłby pan zainteresowany niektórymi opisami wypadków.
— Możliwe, doktorze — powiedział chłodnym tonem O’Mara. — Jednak z drugiej strony mógłbym nie być. Moim zdaniem to tylko wytwory pańskiej wyobraźni. Nie zajmuję się tak drobnymi zdarzeniami jak niedoszły wypadek ze skalpelem. Uważam, że to tylko kwestia zwykłego przypadku. A czasem roztargnienia. Albo nabierania ludzi…
Conway zacisnął dłonie na poręczach krzesła.
— Skalpel numer sześć to masywne i niewyważone narzędzie. Nawet gdyby uderzył siostrę samym uchwytem, mógłby się wbić na kilka centymetrów w ciało, powodując całkiem poważną ranę. Jeśli ten skalpel w ogóle tam był, bo zaczynam w to wątpić. Dlatego uważam, że powinniśmy rozszerzyć śledztwo. Proszę o pozwolenie na rozmowę z pułkownikiem Skemptonem, a także, jeśli okaże się to niezbędne, uzyskanie od służb Korpusu danych o wszystkich, którzy przybyli ostatnio do Szpitala.
Oczekiwana eksplozja nie nastąpiła, a gdy O’Mara znowu się odezwał, w jego głosie pobrzmiewało niemal współczucie.
— Nie potrafię orzec, czy naprawdę jest pan przekonany do tego, co mówi, czy tylko zaszedł za daleko i nie chce się wycofać z obawy przed śmiesznością. Chociaż moim zdaniem śmieszniej już być nie może. Niepotrzebnie boi się pan przyznać do błędu, Conway. Dobrze byłoby wziąć się do naprawiania szkód i przywracania dyscypliny, którą osłabił pan swoimi działaniami. — O’Mara odczekał dokładnie dziesięć sekund, a gdy nie usłyszał odpowiedzi Conwaya, dodał: — Dobrze, doktorze. Może pan się spotkać z pułkownikiem. Proszę też powiedzieć Prilicli, że zmienię mu rozkład zajęć, aby mógł pomagać panu w wykrywaniu wspomnianego echa. Skoro tak bardzo zależy panu na kompromitacji, mogę dopilnować, aby była kompletna. Niemniej potem i tak będę musiał z przykrością odprawić Mannona ze Szpitala i obawiam się, że to samo spotka pana. Odlecicie jednym statkiem…
I podziękował spokojnie Conwayowi.
Mannon oskarżył go o niewłaściwe pojmowanie lojalności, a O’Mara zasugerował wprost, że jego obecne stanowisko wynika jedynie z niechęci przyznania się do popełnionego błędu. Podsunął mu nawet rozwiązanie, które jednak Conway odrzucił. Conwayowi groziło zatem przeniesienie do innej, mniejszej placówki albo nawet do szpitala na jakiejś planecie, gdzie wizyta nieziemca jest wielkim wydarzeniem. Nie czuł się dobrze z tą perspektywą. Może istotnie jego teoria była zbyt naciągana, a on nie chciał tego przyznać. Może istotnie wszystkie wypadki wynikały ze zwykłego rozkładu statystycznego i nijak nie wiązały się z problemem Mannona. Gdy szedł korytarzem, na którym ciągłe trwał taniec wzajemnego ustępowania drogi, walczył z coraz silniejszym impulsem, żeby zawrócić do gabinetu O’Mary, zgodzić się z nim, przeprosić i obiecać, że to się więcej nie powtórzy. Zanim jednak pomysł dojrzał, Conway stanął pod drzwiami Skemptona.
Zaopatrzeniem i niemal całą obsługą Szpitala zajmował się Korpus Kontroli, zbrojne ramię Federacji. Jako starszy oficer, pułkownik Skempton regulował ruch statków do i ze Szpitala i odpowiadał za tysiąc innych szczegółów administracyjnych. Podobno blat jego biurka zniknął pod papierami już w pierwszym dniu pracy pułkownika i od tamtej pory spod nich nie wyjrzał. Gdy Conway wszedł do gabinetu, Skempton uniósł głowę, powitał go i rzucił tylko:
— Dziesięć minut…
Trwało to znacznie dłużej. Conwaya interesowały statki, które przybyły z dziwnych portów albo odlatywały do nietypowych miejsc przeznaczenia. Zażądał danych na temat zaawansowania technologicznego i medycznego oraz klas fizjologicznych mieszkańców tych światów. Najbardziej zaś zależało mu na informacjach o rozwoju psychologii oraz zdolności psionicznych i częstym występowaniu chorób umysłowych. Skempton wysłuchał go i zaczął przeszukiwać papiery na biurku.
Okazało się jednak, że zarówno statki zaopatrzeniowe, jak i szpitalne oraz jednostki dostosowane w nagłej potrzebie do roli ambulansów, które przybyły w ostatnich paru tygodniach, pochodziły z dobrze znanych światów Federacji. Wyjątkiem był tylko Descartes eksploatowany przez Wydział Zwiadu i Kontaktów Kulturowych. W trakcie rejsu wylądował na kilka minut na pewnej niezwykłej planecie. Nikt nie opuszczał statku, wszystkie włazy pozostały zamknięte, pobrano jedynie próbki powietrza, wody i gruntu. Analiza wykazała, że mogą być ciekawe, ale na pewno nie stanowią zagrożenia. Patologia przeprowadziła potem dodatkowe, bardziej szczegółowe analizy tych materiałów i doszła to identycznych wniosków. Sam Descartes nie zabawił długo przy Szpitalu, przekazał tylko próbki i pacjenta…
— Był pacjent! — zawołał Conway, gdy pułkownik doszedł do tego fragmentu raportu. Skempton nie potrzebował zdolności empatycznych, aby pojąć, co lekarz ma na myśli.
— Owszem, doktorze, ale nie wiązałbym z nim żadnych nadziei — powiedział. — Nie cierpi na nic egzotycznego, to tylko złamana noga. Poza tym, choć nie znamy żadnego przypadku, aby obce pasożyty zagnieździły się w ciele istoty z innego ekosystemu, i w ogóle uważamy, że to niemożliwe, pokładowi lekarze i tak sprawdzają zawsze, czy nie ma jednak jakiegoś wyjątku od tej reguły. Słowem, to naprawdę tylko złamanie.
— Mimo to chciałbym zobaczyć tego pacjenta.
— Poziom dwieście osiemdziesiąty trzeci, oddział czwarty, porucznik Harrison. I proszę nie trzaskać drzwiami.
Jednak spotkanie z porucznikiem Harrisonem musiało poczekać do wieczoru, gdyż Prilicla nie zdążył jeszcze zorganizować sobie wszystkich zastępstw, a i Conway miał sporo obowiązków poza poszukiwaniem śladów bezcielesnej inteligencji. Niemniej opóźnienie okazało się pożyteczne, gdyż podczas obchodu i wizyt w stołówce Conway uzyskał dalsze informacje o szpitalnych wypadkach. Tyle że niezbyt wiedział, co o nich sądzić.
Podejrzewał, że liczba pomyłek, wypadków i błędów wydaje mu się tak wielka, gdyż wcześniej po prostu się tym nie interesował. Jednak i tak było ich sporo, a on nadal nie potrafił pojąć, jak wysoko wykwalifikowani specjaliści czy technicy mogli popełniać równie proste gafy. To mu do nich nie pasowało. Było też coś jeszcze — rozkład zdarzeń nie tworzył oczekiwanego wzoru. Brakowało jądra dziwnych zjawisk, które niczym epidemia zaczęłyby się następnie rozszerzać. Dawało się za to dostrzec co innego — jakby przemieszczające się centrum zdarzeń. Wszystkie intrygujące wypadki zaszły w sali operacyjnej Hudlarian albo w jej pobliżu. Czyli raczej to jedna, tajemnicza istota, a nie epidemia…