— Harrison mówi, że przez całą drogę miał jakieś urojenia — odezwał się nagle O’Mara. — Lekarz pokładowy powiedział mu jednak, że to normalna reakcja na narkotyk. Gdy przybył do Szpitala, był już całkiem wyłączony i nie wie, gdzie trafił najpierw. Chyba trzeba się skontaktować z izbą przyjęć, doktorze. Puszczę panu odsłuch na wypadek, gdybym zadawał nie te pytania, co trzeba.
Kilka sekund później Conway usłyszał beznamiętny głos płynący z autotranslatora:
— Porucznik Harrison ominął normalną procedurę. Jako funkcjonariusz Korpusu z pełną kartą zdrowia trafił od razu pod opiekę oficera dyżurnego luku numer piętnaście, majora Edwardsa…
Edwards wyszedł gdzieś akurat, ale personel w jego gabinecie obiecał O’Marze, że w kilka minut go znajdą.
Conway pomyślał, że to koniec. Luk numer piętnaście był za daleko, wyprawa wymagałaby trzykrotnej zmiany środowiska. Dla potencjalnego najeźdźcy, który w ogóle nie znał Szpitala, dotarcie aż do sali operacyjnej Hudlarian graniczyłoby z cudem. Musiałby podporządkować sobie czyjś umysł, ale to z kolei wykryłby Prilicla, który reagował na wszystkie myślące istoty — czy był to maleńki owad, czy nieprzytomny pacjent. Nic żywego nie miało prawa przejść niepostrzeżenie obok Cinrussańczyka.
A to znaczyło, że najeźdźca nie był żywą istotą!
Pracujący metr czy dwa dalej Mannon dał znak siostrze, by stanęła przy zaworze ciśnieniowym. Szybki powrót do właściwego dla Hudlarian ciśnienia zmniejszyłby skalę krwawień, gdyby nagle do jakichś doszło, ale Mannon musiałby operować w ciężkich rękawicach, pole operacyjne zaś cofnęłoby się w głąb rany, gdzie bliskość bijącego serca uniemożliwiłaby precyzyjną robotę. Na razie naczynia krwionośne, chociaż rozdęte i narażone na nieopatrzne cięcie, leżały właściwie bez ruchu.
Nagle zdarzyło się to, czego wszyscy się bali. Strumień jasnożółtej krwi trysnął tak gwałtownie, że aż zadudnił na szybie hełmu Mannona. Za sprawą olbrzymiego ciśnienia krwi i tętna przecięte naczynie krwionośne miotało się w ranie niczym miniaturowy wąż strażacki. Mannon złapał je, zgubił, spróbował znowu. Nagle strumień osłabł, a po chwili zniknął całkowicie. Siostra przy zaworze ciśnieniowym odetchnęła wyraźnie, a inna oczyściła wizjer hełmu Mannona.
Na czas odsysania krwi z pola operacyjnego chirurg odsunął się nieco. Jego oczy lśniły dziwnie w widocznej przez szybkę bladej masce twarzy. Czas liczył się coraz bardziej. Hudlarianie byli twardzi, ale ich wytrzymałość też miała granice — przedłużenie dekompresji musiało zaszkodzić pacjentowi. W takiej sytuacji płyny ciała przemieszczałyby się stopniowo ku rozcięciu w powłokach, nastąpiłby ucisk na okoliczne życiowo ważne narządy oraz wzrost ciśnienia krwi. Operacja nie mogła trwać dłużej niż trzydzieści kilka minut, z których blisko połowę pochłonęło już samo dotarcie do guza, a tymczasem jego usunięcie nie kończyło sprawy. Należało jeszcze połatać naczynia krwionośne.
Wszyscy wiedzieli, że tempo jest bardzo ważne, ale Conwayowi wydało się nagle, że ogląda film, który z każdą sekundą odtwarzany jest coraz szybciej. Dłonie Mannona zaczęły przyspieszać. Chwilę później Conway musiał przyznać, że nie widział jeszcze, aby ktoś pracował tak szybko. A to był dopiero początek…
— Nie podoba mi się to — warknął O’Mara. — Może odzyskał pewność siebie, a może przestał się przejmować. Myśli tylko o pacjencie, chociaż wie, że ten nie ma wielkich szans. Najgorsze jest to, że on od początku źle rokował. Thornnastor mi powiedział. Gdyby nie te tajemnicze wypadki, Mannon pewnie by się nawet tak nie przejmował, bo byłaby to jedna z jego niewielu porażek. Ale pierwsze potknięcie zbiło go z tropu, a teraz…
— Coś zbiło go z tropu, sir — wtrącił się Conway.
— Już próbował go pan przekonać, że tak właśnie było. I z jakim skutkiem? — warknął psycholog. — Prilicla trzęsie się coraz bardziej, chociaż Mannon jest, czy raczej był, całkiem zrównoważony. Nie sądziłem, że pęknie w czasie operacji. Chociaż z takimi pasjonatami, którzy pracy podporządkowują całe życie, nigdy nic nie wiadomo.
— Mówi Edwards — rozległ się nowy głos. — O co chodzi?
— Proszę, Conway, niech pan pyta — powiedział O’Mara. — Chwilowo co innego mnie pochłania.
Narośl została usunięta, ale by się do niej dostać, Mannon przeciął wiele pomniejszych naczyń krwionośnych, których naprawa miała być trudniejsza niż cokolwiek podczas tej operacji. Wsuwanie ich końcówek w rurki na tyle głęboko, aby nie wyskoczyły po przywrócenia krążenia z normalnym ciśnieniem, było robotą żmudną, monotonną i wymagającą precyzji.
Zostało już tylko osiemnaście minut.
— Dobrze pamiętam Harrisona — stwierdził Edwards, gdy Conway wyjaśnił, o co mu chodzi. — Jego skafander miał tylko zniszczoną nogawkę, a ponieważ ten typ ma pełne wyposażenie i jest drogi, nie mogliśmy go skasować. Oczywiście został poddany pełnemu cyklowi odkażania. Regulamin mówi wyraźnie, że…
— Jednak coś mogło na nim zostać — wtrącił się pospiesznie Conway. — Jak dokładne było to odka…?
— Naprawdę pełne — odparł nieco urażony major. — Jeśli był na nim jakiś pasożyt, na pewno został zneutralizowany. Skafander i wyposażenie poddano działaniu przegrzanej pary pod ciśnieniem i silnego promieniowania. Przeszły tę samą procedurę co pańskie narzędzia chirurgiczne. Czy to wystarczy, doktorze?
— Tak — stwierdził spokojnie Conway. — Wystarczy.
Wiedział już, co łączyło dziwną planetę i tę salę operacyjną. Ogniwami pośrednimi były skafander Harrisona i sterylizator. Ale miał jeszcze coś. Miał Yehudiego!
Mannon tymczasem zamarł w bezruchu. Dłonie mu się trzęsły.
— Potrzebuję ośmiu par rąk albo instrumentów, które pozwoliłyby mi prowadzić osiem operacji naraz — powiedział z rozpaczą. — Nie jest dobrze, Conway. Po prawdzie jest całkiem źle.
— Proszę przez minutę nic nie robić, doktorze — rzucił Conway i zawołał siostry, by wzięły tace z narzędziami i kolejno do niego podeszły. O’Mara zaczął głośno domagać się wyjaśnień, ale Conway chwilowo był zbyt zajęty, żeby mu odpowiedzieć. Wtem jedna z Kelgianek zahuczała niczym róg przeciwmgielny. Przeraził ją widok nowego, przypominającego średniej wielkości klucz narzędzia, które pojawiło się nagle wśród leżących na tacy kleszczy.
Conway chwycił dziwny przedmiot i podszedł do Mannona.
— Pewnie w to nie uwierzysz, ale jeśli posłuchasz mnie minutę i zrobisz, co proponuję…
I podał mu narzędzie.
Niecałą minutę później Mannon wziął się znowu do pracy.
Najpierw się wahał, lecz wkrótce odzyskał dawną pewność ruchów. Coraz szybciej zaczął łatać delikatne naczynia. Pogwizdywał przy tym przez zęby i klął nieco pod nosem, jednak to akurat było dlań całkiem normalne i świadczyło, że trudna operacja zmierza ku szczęśliwemu końcowi. Conway dojrzał kątem oka, że stojący na galerii O’Mara patrzy na to wszystko ze skrajnym zdumieniem. Prilicla nadal się trząsł, ale o wiele łagodniej i całkiem inaczej. Tak właśnie reagowali Cinrussańczycy, gdy zdarzyło im się wyczuć w pobliżu kogoś nader zadowolonego.
Po operacji chcieli gromadnie wypytać Harrisona o Klopsa, ale wcześniej Conway musiał ponownie wyjaśnić, co właściwie się tam stało.
— Chociaż nie mamy ciągle pojęcia, jak wyglądają, wiemy, że są wysoce inteligentni i na swój sposób zaawansowani technologicznie. Chcę przez to powiedzieć, że używają narzędzi.