Nie odchodź, nie odchodź, musimy znaleźć chwilkę, by zamienić kilka słów, błagała w duchu.
Serce jej waliło, wiedziała, że na pewno jest czerwona jak rak, ale nic nie mogła na to poradzić.
Siostra burmistrzowej znów wybuchnęła płaczem.
– To wszystko moja wina!
– Wcale nie – ostro zaprotestowała elegancka dama.
– No tak, przecież była u mnie, czytała w ogrodzie, ja w tym czasie robiłam coś w kuchni, po drugiej stronie domu. Miałam upiec ciasto, ale krem mi się zwarzył, musiałam szukać…
– Bez zbędnych szczegółów, jeśli można prosić- przerwała jej siostra.
– Przepraszam. Kiedy wreszcie skończyłam, zobaczyłam, że dziewczynka zniknęła. Sądziłam, że pobiegła do domu, ale tak się wcale nie stało. – Z oczu popłynął jej kolejny strumień łez. – To wszystko moja wina.
Ram odezwał się spokojnie i życzliwie:
– Jedenastoletniej dziewczynki nie trzeba przez cały czas pilnować, można ją na chwilę spuścić z oka. Kiedy to się stało? Potrzeba nam jak najdokładniejszego określenia czasu.
– Wczoraj rano, przypuszczam, że koło pół do dziewiątej.
Elena zamyśliła się, akurat o tej porze przybyli do miasta nieprzystosowanych.
Żona burmistrza, znacznie bardziej opanowana niż jej siostra, rzekła krótko:
– Weronika nigdy nie oddalała się z domu, jest bardzo posłuszną dziewczynką.
Ram pokiwał głową.
– I nic pani nie słyszała? – zwrócił się do zasmuconej ciotki. – Żadnego krzyku ani odgłosu samochodu?
– Nic, absolutnie nic. Sąsiadów też nie było, więc…
– Rozmawialiśmy już ze wszystkimi, którzy mieszkają w pobliżu, nieliczne domy przy pani ulicy akurat stały puste.
Właśnie w tej chwili w grupie kilku osób pojawił się wyczekiwany burmistrz wraz z szefem policji. Towarzyszył im John. Burmistrz przedstawił go jako dyrektora personalnego ratusza.
No, no, całkiem nieźle, pomyślała Elena z podziwem, uśmiechając się promiennie, gdy się z nią witał. Odpowiedział uśmiechem.
Elena nigdy nie wybierała swoich ukochanych, a to z tego powodu, że nigdy tak naprawdę się nie zakochała. To ją wybierano, zawsze była zaskoczona i uszczęśliwiona, że ktoś w ogóle zechciał spojrzeć w jej stronę. W ten sposób zakochiwała się w miłości, a nie w chłopaku, sama jednak nie zdawała sobie z tego sprawy.
Nie była osamotniona w takich lustrzanych uczuciach, wiele, bardzo wiele młodych dziewcząt przeżywa to samo. Elena powinna już z tego wyrosnąć, ale uważała, że tym razem z Johnem wszystko jest prawdziwe.
Dostrzegła spojrzenia, jakie wymienili ze sobą burmistrzowa i John. Nie kryli wzajemnej wrogości.
Potrafiła to zrozumieć. Żona burmistrza jej także się nie spodobała, John też na pewno nie był w typie tej pani, młody, czarujący, nonszalancko ubrany. Ale miał przecież swój styl, czy ta baba tego nie widzi?
Młodzieńcze marzenie Eleny o tym, by uratować swego wybranka i przez to obudzić w nim miłość, wciąż pozostawało żywe. Ale, jak na miłość boską, uratować takiego mężczyznę jak John, dyrektor personalny ratusza? Nosił zbyt imponujący tytuł, by mogła go sobie wyobrazić, jak leży ranny, umierający, a ona szepcze mu do ucha słowa pociechy. To przecież niemożliwe, John był mężczyzną, który doskonale sam sobie poradzi.
– Przyjdźcie za chwilę do mojego biura – rzucił burmistrz, nie precyzując, do kogo się zwraca. – Muszę tylko najpierw coś jeszcze załatwić.
Dyrektor personalny i komendant policji poszli razem z nim. Trzy panie gdzieś się wycofały, grupka przybyła z zewnątrz pozostała sama. Na czole Rama pojawiła się zmarszczka niepokoju.
– Co się stało, Ram? – dopytywał się Jaskari.
Strażnik dość długo nie odpowiadał, wreszcie westchnął ciężko i rzekł:
– Mamy chyba znacznie większy problem. Jeszcze ktoś zginął,
– Kolejna ulicznica? – zdziwił się Jori.
– O, nie, przeciwnie i to tak przeciwnie, jak się tylko da. Misa z rodu Madragów.
– Och, nie, on nie mógł chyba… – zaczął Jori, ale ugryzł się w język. – Przepraszam, to bardzo niegodziwa myśl.
Ram tego nie skomentował.
– Jakiś czas temu Misa powiedziała swoim trzem pobratymcom, że wzywa ją Marco w związku z pewną pracą, która potrwa dwa tygodnie. Ogromnie była dumna z tego tajemniczego zadania. Upłynęło już jednak dwadzieścia siedem dni i Madragowie zaczęli się niepokoić. Skontaktowali się więc z Markiem, lecz okazało się, że on wcale nie posyłał po Misę i w ogóle jej nie widział. Zadzwonił do mnie wczoraj wieczorem, nigdy jeszcze nie słyszałem w jego głosie takiego tonu. Wszyscy przecież znają jego niezwykłe opanowanie, nie zdarzyło się przynajmniej tu w Królestwie Światła, żeby podniósł głos. Tym razem też się tak nie stało, ale wyczułem jego niepokój i gniew. Nadużyto jego imienia i oszukano kogoś, kogo darzył wielką sympatią.
Elena zerknęła na Jaskariego.
– Wiem, wiem, że wszyscy ludzie mają jednakową wartość, ale Misa jest kimś bardzo szczególnym, prawda?
Nawet Jaskari musiał to przyznać. Wszyscy znali historię Madragów, bawolego ludu. Czwórka przyjaciół to ostatni przedstawiciele wymarłej rasy, przez dziesiątki tysięcy lat więzieni w twierdzy Sigiliona i wykorzystywani do jego niecnych celów. W osiemnastym wieku ocaleni przez czarnoksiężnika i jego dzieci, przybyli wraz z nimi do Królestwa Światła. Żyli tutaj szczęśliwie, chociaż okres w niewoli Sigiliona uczynił ich bezpłodnymi i na zawsze miało ich pozostać tylko czworo: Chor, Tich, Tam i Misa. W Królestwie Światła nareszcie w pełni mogła się ujawnić ich wrodzona niezwykła inteligencja. Nawet Obcy uzależnili się od umiejętności i wiedzy bawolego ludu.
I nagie Misa zniknęła. Jedyna przedstawicielka płci żeńskiej wśród Madragów. To potężne, niezgrabne, jakże sympatyczne stworzenie, które wszystkim tak dobrze życzyło, takie wrażliwe, o tak czułym sercu.
Elenie łzy zakręciły się w oczach. Spytała Rama:
– Sądzisz, że to może mieć jakiś związek z zaginionymi kobietami z tego miasta?
Ram zamyślił się.
– Nie przypuszczam, ale przecież niczego tak naprawdę nie wiemy. Marco zajmuje się w tej chwili inną sprawą, ale przybędzie tu wraz z Dolgiem, jak tylko im się uda. Zamierzali też wyjawić wszystko Móriemu i jeśli dobrze znam naszego czarnoksiężnika, on także natychmiast się tu zjawi. Dobro Madragów bardzo mu leży na sercu. Na Ziemi wszak zaliczali się do jego najbliższych przyjaciół, sądzę więc, że wkrótce przybędą tutaj wszyscy trzej.
– Wspaniale – chórem wyrazili swą radość młodzi.
Przybycie trzech niezmiernie potężnych mocy, Marca, Móriego i Dolga, na pewno wielce im pomoże.
Wezwano ich do biura burmistrza. Elena rozglądała się za Johnem, ale nigdzie nie było go widać. Z szefem policji natomiast rozmawiał inny mężczyzna, na jego widok drgnęła przestraszona To był ten, który poprzedniego dnia w podziemnym mieście próbował wciągnąć ją do samochodu. Już otworzyła usta, żeby coś o tym powiedzieć, ale w tej chwili Ram w gromadzie ludzi dostrzegł ją i Jaskariego.
– Wciąż tu jesteście? Mieliście przecież iść do laboratorium! Pospieszcie się teraz, tak nie można.
– Ale ja… Ram, muszę porozmawiać z…
Odesłano ich bez pardonu, tak by rozmowa z burmistrzem mogła się wreszcie zacząć, i Elena nie miała szansy powiedzenia czegokolwiek na temat Generała, który najwidoczniej był dość ustosunkowanym człowiekiem.
W drodze przez ratusz usiłowała przekonać Jaskariego o konieczności bliższego przyjrzenia się Generałowi, chłopak jednak najbardziej przejął się samym faktem, że Elena z Indrą mogły w ogóle zapuścić się w to gniazdo szczurów. Co za przeklęty idiota wpadł na pomysł podrywania Eleny?
Te słowa zabrzmiały jak szyderstwo.