Elenie przez moment mignęła przy jakimś oknie postać burmistrzowej. Stała sama, plecami zwrócona do sali, Elena zauważyła jednak, że zakrywa twarz dłońmi niczym uosobienie skamieniałej rozpaczy.
Wcale w to nie wierzę, pomyślała Elena, ty tylko grasz, nie żywisz żadnych głębszych uczuć dla zaginionej córki.
Należy wybaczyć Elenie taki osąd, zupełnie pozbawiony szacunku. Złościło ją całe życie, nikt jej nie chciał słuchać, a Jaskari jak zwykle okazywał pogardę. Johna nigdzie nie było widać.
Nie cieszyła ją też myśl o wizycie w laboratorium, nigdy nie powinna się była decydować na oddanie się pielęgniarstwu. Ta świadomość stawała się coraz wyraźniejsza, ale wszyscy powtarzali, że to właściwy zawód dla niej, a ona nie miała sił, żeby się sprzeciwiać. Zwłaszcza że nie wiedziała, kim w ogóle miałaby zostać.
Misa płakała cichutko.
Znów znalazła się w upokarzającej niewoli, tak jak wtedy w twierdzy Sigiliona. Jej niezwykły umysł okazywał się najwidoczniej cenny dla zbrodniarzy.
Tęskniła za domem, za swymi trzema przyjaciółmi, lecz nie wolno jej było stąd odejść, dopóki nie uczyni tego, czego żąda jej nadzorca. A ona nie mogła się na to zgodzić, odmawiała wypełniania jego rozkazów. Ryzykować życie tylu ludzi tylko z powodu żądzy władzy jakiegoś szaleńca? Nigdy!
Sytuacja jednak zaostrzyła się i coraz bardziej pogarszała. Co robić?
Dziewczynkę więziono w sąsiednim pokoju, Misie pokazywano ją od czasu do czasu przez szybę, od drugiej strony pokrytą lustrem. Jeśli Misa nie usłucha, dziewczynka pozostanie w tym pomieszczeniu bez jedzenia i picia aż do śmierci. Sama Misa była zakuta w kajdany, nie mogła nawiązać kontaktu z dziewczynką, wołanie o pomoc na nic się nie zdawało, ściany i szklana tafla były dźwiękoszczelne.
Jej strażnik snuł jakieś szaleńcze idee, absolutnie niemożliwe do zrealizowania. Już sam początek planowanego przedsięwzięcia oznaczałby śmierć wielu istnień, szczególnie „wrogów”, jak nazywał ich porywacz, osobistych wrogów. Drobne przykrości, wyrządzone psychopacie przetrzymującemu Misę w niewoli, urosły w jego oczach do niewybaczalnych zbrodni.
Do dyspozycji Misy pozostawiono wszelką aparaturę: komputery, ekrany, na których mogły się ukazywać najmniejsze nawet zakątki Królestwa Światła, urządzenia podsłuchowe i wszystko, co tylko mogło się przydać w tej strasznej pracy.
Problem polegał tylko na tym, że Misa odmawiała wykonania czegokolwiek, co mogłoby zaszkodzić mieszkańcom krainy.
Teraz jednak od tego, czy usłucha rozkazu, zależy życie dziewczynki.
Jakie to straszne, jakie niesprawiedliwe!
Elena wyszła z sali, gdzie przeprowadzano obdukcję, pozieleniała na twarzy. Podczas badania nie stwierdzono nic nowego, to zresztą niemożliwe po tak długim czasie.
Nie zniosę tego dłużej, nie wytrzymam.
Ale wszyscy tyle się po mnie spodziewają, matka, ojciec, babcia Theresa i pozostali. Nie mogę też stracić twarzy przed Jaskarim, jeszcze bardziej by mną gardził.
Zdolna Elena, wspaniała Elena.
Phi! Asekurantka, oto czym naprawdę jest. Wcale nietrudno jest być wspaniałym, kiedy człowiek śmiertelnie się boi opinii na swój temat. W takiej sytuacji najdrobniejsze nawet gafy stają się czymś niezwykle bolesnym.
Na chwilę zapomniała o tym, co miała powiedzieć o Generale. Głowę zajęła jej wyłącznie własna słabość.
Jaskari przystanął.
– Wyglądasz na bardzo zmęczoną, Eleno. Idź prosto do gondoli na rynku, a ja sprowadzę pozostałych. Nie będziesz musiała nadkładać drogi.
Nadmiar troski, pomyślała z ponurą miną. To znaczy, że nie będę miała okazji zobaczyć jeszcze raz Johna?
No tak, Jaskari oczywiście nic o tym nie wiedział, zachował się po prostu jak niedźwiedź z bajki, który chciał strącić muchę z nosa swego pana i przy okazji go zabił.
Niezgrabiasz!
Zirytowana machnęła ręką i przypadkiem uderzyła nią w ścianę. Niestety, akurat w tej ręce trzymała telefon komórkowy, z którego w momencie zetknięcia z murem wydobyły się dziwne trzaski.
Elena, zrozpaczona, powiedziała coś brzydkiego. Goryczy dopełniły słowa Jaskariego, oskarżającego ją o zniszczenie kruchego połączenia ze światem.
– Będziesz musiała wziąć nowy aparat już jutro – oświadczył rozgniewany niezdarnością dziewczyny.
– Naprawdę bardzo mi przykro – powiedziała zakłopotana, zrozumiała jednak, że tylko bardziej go rozzłości, poprzestała więc na jeszcze jednym „przepraszam”.
Jaskari westchnął i odwrócił się od niej plecami.
Elena zniechęcona podreptała uliczkami w stronę rynku. Nie była to daleka droga, w miarę jednak jak szła, ogarniała ją coraz większa niepewność. Tej ulicy chyba nigdy jeszcze nie widziała?
Odwróciła się, żeby zapytać Jaskariego, lecz on oczywiście podążał w przeciwnym kierunku i bardzo się już od niej oddalił. Szczęściarz, pewnie dochodzi właśnie do ratusza, może spotka Johna i…
Chociaż jego nic a nic to nie obchodzi.
A ona…?
No tak, gdzie ona właściwie jest? Domy wyglądały chyba inaczej, zniknęły gdzieś neonowe reklamy.
Dokoła obce budynki, nieznajome uliczki.
I nie ma kogo spytać, pewnie też, będąc takim tchórzem, nawet się na to nie zdobędzie.
Gdzie ona jest?
Chyba nikt inny nie zdołałby się zgubić na tak króciutkim odcinku!
9
W biurze burmistrza przeprowadzono podsumowanie.
– Wynika z tego, że zaginęło pięć kobiet – stwierdził szef policji, ocierając błyszczące od potu czoło. Pocił się bez przerwy. – Do tego trzeba jeszcze dodać uczennicę, która nie pasuje do całości, oraz jedenastoletnią córeczkę burmistrza. I Misę z rodu Madragów.
– Ogółem osiem – skinął głową Ram. – Właściwie może ich być więcej, bo nie wszystkie zaginięcia w mieście nieprzystosowanych są zgłaszane.
Komendantowi na te słowa pośredniej krytyki zapłonęły uszy.
Ram ciągnął:
– Wiemy, że uczennica lubiła szukać przygód i nie zaliczała się do najgrzeczniejszych dzieci, ten człowiek mógł więc uznać ją za ladacznicę. Natomiast dwa ostatnie przypadki zaginięcia całkowicie odbiegają od schematu.
– Jakie podobieństwo łączy te kobiety? – zapytał Armas.
– Jak już mówiliśmy, wszystkie sprzedawały własne ciało, to chyba wystarczy – odparł szef policji.
Ram rzekł spokojnie:
– Udało nam się zdobyć ich zdjęcia.
Na wielkim biurku ułożył siedem barwnych fotografii pięciu zaginionych prostytutek, uczennicy i córeczki burmistrza.
W milczeniu porównywali zdjęcia.
– Wszystkie mają długie, kręcone włosy ciemnoblond – zauważył Jori.
– My także zwróciliśmy na to uwagę. Wszystkie oprócz dziewczynki, ona jest bardzo jasną blondynką i w ogóle do nich nie pasuje.
Ram odsunął na bok fotografię jedenastolatki. Burmistrz zabrał ją, zauważyli, jak bardzo trzęsą mu się ręce. Podniósł głowę.
– Odszukajcie moją córkę – szepnął, nie panując nad głosem.
Ram z powagą skinął głową, inni poszli za jego przykładem.
– Wszystkie mają też jasną cerę – podjął Strażnik. – I owalną twarz. Wprawdzie różnią się rysami, lecz można chyba jednak powiedzieć, że należą do tego samego typu ludzi.
– Właściwie nawet rysami bardzo się nie różnią – orzekł Armas po namyśle. – Ośmielę się twierdzić, że są do siebie bardzo podobne.
– A brwi – zaważył Jori – mocno zaznaczone, a mimo to wąskie, delikatnie wygięte.
– Jesteś bystrym obserwatorem – pochwalił go Ram. – Nie mamy, niestety, żadnych zdjęć całej sylwetki, ale wy, którzy mieszkacie w tym mieście, potraficie chyba coś powiedzieć o ofiarach.
Burmistrz roześmiał się.