Выбрать главу

– Moi drodzy, naprawdę nie mamy w zwyczaju przechadzania się ulicami i przyglądania kobietom. Ja w dodatku mieszkam tu zbyt krótko, by znać wszystkich mieszkańców miasta.

– No, my, policjanci, widujemy je częściej – wysapał komendant. – Wydaje mi się, że wszystkie były dość obfitych kształtów. Jak to powiedzieć? Miały sylwetki przypominające gruszkę, szerokie zmysłowe biodra, wąską talię, niektóre z nich wyróżniały się wydatnym biustem.

Jori podniósł jedno ze zdjęć.

– Ten opis może równie dobrze pasować do Indry czy do Eleny, a one tak naprawdę nie są podobne ani do siebie, ani do tych dziewczyn. Nie powinniśmy więc zbytnio uogólniać.

– Hm – przyznał Armas. – Indra rzeczywiście się od nich różni, ale Elena…? Elena doskonale mieści się w ramach, jest jakby prototypem ich wszystkich. Na szczęście nie mieszka w tym mieście.

– Na szczęście Jaskari jest razem z nią – dodał Jori.

Podczas rozmowy chłopców Ram w milczeniu przyglądał się obecnym. Odnosił nieprzyjemne wrażenie, że przynajmniej jeden z nich ma coś wspólnego z którąś z kryminalnych spraw. Dolgo twierdził, że to dwa odrębne przestępstwa, a on przecież zawsze miał rację. Pierwsza sprawa jest jasna, zaginione kobiety, jedną odnaleziono zamordowaną… Ale ta druga?

Spowijał ją mrok.

Przeniósł wzrok z sympatycznego burmistrza na szefa policji, najwyraźniej czującego się dość nieswojo, a później na rewizora o chytrych oczkach, któremu Ram nie ufał nawet przez sekundę. W gabinecie burmistrza znajdował się także jakiś władczy typ, którego ktoś, nie umiejący trzymać języka za zębami, szeptem nazwał Generałem. Rzeczywiście, miał w sobie coś z wojskowego, ale pracował w ratuszu po prostu jako urzędnik.

Był jeszcze ten młody dyrektor personalny, John, chyba tak miał na imię. Jeden z tych miłych, trochę nonszalanckich typków, którzy tak bardzo podobają się młodym dziewczętom. Na przebywających ponadto w pokoju urzędniczkach nie skupiał się, były wszak kobietami.

Po krótkiej naradzie spotkanie dobiegło końca, rozproszyli się, powracając do swoich zadań.

Naprawdę dobrze, że Elena jest razem z Jaskarim, przemknęło Ramowi przez głowę.

Elena musiała wreszcie zapytać kogoś o drogę. Znalazła się w najstarszej części miasta, gdzie przy uliczkach wykładanych kocimi łbami stały domki z muru pruskiego. Mieszkali tutaj ci, którzy trafili do Królestwa Światła dawno temu. Zatrzymała przechodzącą panią w krynolinie i czepku z daszkiem i zapytała ją o drogę na rynek.

Kobieta uśmiechnęła się życzliwie i w staroświeckim języku, przypominającym nieco sposób mówienia babci Theresy, odrzekła:

– To wcale niedaleko, kochaneczko, musisz przejść do studni, którą widać tam na końcu ulicy, skręcisz w prawo i zaraz będziesz na rynko.

Elena podziękowała. Intuicja podpowiedziała jej, że powinna się ukłonić, chociaż nigdy wcześniej wobec nikogo nie wykonała podobnego gestu. Miła dama najwidoczniej bardzo to sobie ceniła.

Chwilę później Elena zdruzgotana stanęła na rynku.

Rzeczywiście był to rynek, ale wcale nie ten, do którego zmierzała, z zaparkowaną na nim gondolą. Tego placyku, staroświeckiego, bardzo przytulnego, nigdy dotychczas nie widziała.

Dookoła panowała cisza. Małe domeczki otaczające rynek zdawały się uśpione, powój piął się po ścianach, niskich tak, że rośliny sięgały dachów.

Nie było kogo spytać, a Elenie brakowało śmiałości, by zapukać do którychś drzwi. I tak nie wiedziała, jak nazywa się tamten drugi rynek, a w mieście było zapewne więcej placów. Jak miała więc wyjaśnić, o co jej chodzi?

Głupia, oskarżała sama siebie w myślach.

Musi zawrócić, ale którędy przyszła? Wiła się tu niezliczona liczba małych uliczek, nie zdołała zapamiętać żadnej nazwy wypisanej ozdobnym pismem na tabliczkach.

Z pierwszym odcinkiem poradziła sobie dość łatwo, doszła do miejsca, gdzie pytała tamtą kobietę o drogę, i jeszcze kawałek, no a co dalej?

Kierunek? W którą stronę powinna iść? Nie wiedziała, tu nie było słońca przesuwającego się w ciągu dnia po niebie, tak jak działo się to w świecie na powierzchni Ziemi. Opowiadał jej o tym ojciec, Leonard. Kochany tatuś, Elena poczuła, jak na jego wspomnienie ściska ją w gardle. Przez kilka nastoletnich lat gardziła jego chłopskim pochodzeniem, a przecież on był taki kochany, czy kiedykolwiek mu o tym powiedziała?

Ale cóż to za myśli? Jakby już czekał ją sąd ostateczny. Czyżby przypuszczała, że nigdy nie uda jej się odnaleźć drogi do domu, że nigdy już nie zobaczy ojca?

Nerwowo roześmiała się sama z siebie i zdecydowanie wybrała kierunek. Na pewno przyszła z tej strony, a może… Tak, tak właśnie musiało być.

Dość długo dreptała po wciąż nieznajomych zaułkach, czasami kręcąc się w kółko. Nagle miasto się skończyło. Po drodze nie spotkała żywej duszy poza kilkorgiem zajętych zabawą dzieci, a je bała się pytać. Pewnie popatrzyłyby na nią zdziwione, zresztą nie mogły nic wiedzieć o nowocześniejszych dzielnicach, a poza tym wszyscy najwidoczniej się bali i dlatego nie opuszczali domostw.

Napotkany kot także w niczym jej nie pomógł, przemknął tylko wzdłuż ściany z podniesionym ogonem. Z którejś z bocznych uliczek od dawna już dobiegał warkot samochodu.

Elena zrobiła jeszcze kilkanaście kroków po otwartym terenie, chcąc przyjrzeć się miastu i rozeznać w sytuacji. Na ostatnim odcinku ulicy po obu stronach wznosiły się nie zamieszkane szopy i chyba jakieś magazyny, nie bardzo wiedziała, co może mieścić się w takich ruderach. Można powiedzieć, że to zaplecze najstarszej dzielnicy w mieście.

Nie przywykła do takiej ruiny i nieporządku. W Sadze i pozostałych miastach i osiedlach wszystko było doskonałe. Piękne białe drogi obrośnięte morzem kwiatów, prześliczne parki, jasne domy, cudowne ogrody…

Elena zrozumiała teraz, dlaczego starsi członkowie rodziny napawali się tą wspaniałością, ona do tej pory nie znała nic innego i zapewne z tego powodu nie doceniała wszystkiego, co piękne.

Teraz, na widok przeciwieństwa, przeniknął ją dreszcz. Przeszła jeszcze kawałek rzadko używaną drogą, która wiła się przez pola zboża pełne maków i chabrów, prowadząc do cienistego lasu. Z prawej, strony ciągnęły się ostatnie miejskie domy, ukryte wśród wysokich, wznoszących się w niebo zarośli przypominających tarninę, W oddaleniu od innych budynków stała jeszcze jakaś stara szopa, widać z niej było zaledwie dach. Elena zmarszczyła czoło.

Gdzie ona już to widziała?

Czy w trawie znać ślady opon samochodowych? Nie, co za głupstwa!

Przystanęła, usiłując zmusić pamięć do pracy, gdy nagle powiew wiatru przywiódł ze sobą świdrujący w nosie zapach. Duszący, okropny odór… Sali, w której przeprowadzono obdukcję? Kostnicy?

Tak, teraz już pamiętała. Zwłoki kobiety leżały w rowie, czy nie tam kawałeczek dalej, przy innej drodze wychodzącej z miasta?

Wytężyła wzrok i dostrzegła fragment drogi. Wtedy, z tamtego miejsca, też widzieli w oddali dach tej stodoły czy szopy.

Teraz znalazła się tuż przy budynku, to właśnie z niego cuchnęło, stamtąd rozchodził się ten odór.

Elena poczuła, jak całe jej ciało drętwieje. A jeśli to…?

Nie, równie dobrze może to być zupełnie co innego.

Ślady kół w trawie? Czy tylko wmówiła sobie, że tam są?

Zdecydowała się czym prędzej wrócić do przyjaciół i poinformować ich o swoich podejrzeniach, gdy nagle dobiegł ją jakiś odgłos. Warkot silnika samochodowego.

Dochodził z uliczki, którą przyszła.

Mogła poprosić o pomoc kierowcę, tak, to dobry pomysł. A może…?

Znów coś sobie wmawia. Czy też jednak w tym odgłosie tkwi jakaś groźba? Czy ten dźwięk nie towarzyszy jej już od pewnego czasu?