Выбрать главу

Schować się w rowie? Nie, to budzi nieprzyjemne skojarzenia. Nie zastanawiając się dłużej, biegiem ruszyła w stronę lasu. Ostatnim, co zdążyła zobaczyć, był czarny samochód z przydymionymi szybami, który wyjechał z miasta, kierując się ku otwartym przestrzeniom. Podążał za nią.

Widziała już wcześniej podobny samochód, poprzedniego dnia, kiedy próbował poderwać ją Generał. Tamto auto miało co prawda opuszczone szyby, nie pamiętała, czy były ciemne, ale mógł to być ten sam pojazd.

Elena nie miała najmniejszej ochoty, by znów ktoś wziął ją za dziewczynę uliczną.

Biegła co sił w nogach, by ratować cześć i cnotę, a może nawet życie.

Samochód wolno podążał za nią. Wyczuwała już dzielącą ich odległość, wydawało się, że wcale mu się nie spieszy.

Może to po prostu jakiś miły wieśniak?

W samochodzie z przydymionymi szybami?

Elena przyspieszyła kroku.

Pierwszą myśl, że nigdy nie zdoła dotrzeć do lasu, zastąpiła wkrótce ostrożna nadzieja. On wcale się nie zbliżał, starał się utrzymać taką samą prędkość jak ona.

Nie, samochód jednak przyspieszył, Elena usłyszała ryk silnika, rzuciła się w przód, osiągając wreszcie skraj lasu, bujnego liściastego lasu, i nie popełniła tego samego błędu, jaki często robią ścigani na telewizyjnym ekranie – nie pobiegła drogą, uciekając przed goniącym ją samochodem, tylko uskoczyła w bok i zdyszana, zmęczona zanurzyła się w gęste zarośla.

Samochód się zatrzymał.

On goni właśnie mnie, pomyślała przerażona dziewczyna. Wcale mnie nie woła, nie chce mi niczego wyjaśniać lub na przykład spytać o drogę albo dowiedzieć się, dlaczego jestem taka bojaźliwa. Po prostu zatrzymał się jak najciszej.

Usłyszała przytłumione trzaśniecie drzwiczek.

Przez chwilę stała, nie mogąc zebrać myśli, wiedziała, że nie na wiele już starczy jej sił, ale musiała się oddalić. Na chwiejnych nogach znów rzuciła się do ucieczki.

Nigdy mi się to nie uda, nigdy, myślała.

Znienacka pojawiło się przed nią coś brunatnego, puszystego, zeskoczyło z drzewa i pomknęło przed nią jak gdyby wskazując jej drogę.

Czik, wielka wiewiórka Tsi-Tsunggi.

– Ach, Czik – pisnęła drżącym głosem i bez wahania podążyła za zwierzątkiem, wiedziała już bowiem, że teraz może liczyć na pomoc.

I rzeczywiście, już wkrótce ujrzała brunatnozielonego elfa ziemi, Tsi-Tsunggę. Wybiegł jej na spotkanie, złapał za rękę i pociągnął za sobą.

– Prędko – szepnął w swym dziwnym języku.

Zorientowawszy się, jak zmęczona jest dziewczyna, wziął ją na ręce i poniósł między drzewa. Zeskoczył z niedużego pagórka i ukrył się w jeszcze gęściejszych zaroślach. Wspinał się i skakał, długimi susami pokonywał wzniesienia. Elena wiedziała, że prześladowca już nie zdoła jej dogonić. Skały były tu zbyt strome, by ktokolwiek inny niż Tsi-Tsungga mógł się po nich poruszać. Elena rozejrzała się za Czikiem.

– Nie musisz się o niego martwić- uśmiechnął się Tsi. – On wszędzie da sobie radę.

– Muszę mu podziękować – mruknęła.

– On już wie. No, dobrze, teraz jesteśmy bezpieczni Znajdowali się na porośniętym trawą występie skalnym, Elena wyjrzała znad krawędzi, chcąc zobaczyć, kto ją ścigał.

– On już wsiadł do samochodu – uspokoił ją Tsi-Tsungga. – Zobacz, wraca do tego strasznego miasta.

– Tobie też się ono nie podoba? – spytała z uśmiechem.

Tsi w odpowiedzi zmarszczył nos.

Wreszcie mogła się lepiej przyjrzeć przyjacielowi z dzieciństwa. Wyglądał dokładnie tak samo, jak zwidywał jej się w mokrych snach. Tak niesłychanie pociągający, że dech zaparło jej w piersiach. Taki obcy, innej rasy, innego gatunku, zakazany i kuszący.

Miał błyszczące, intensywnie zielone oczy, kąciki ust jak u fauna wznosiły się w pełnym zachwytu uśmiechu. Szeroki w barach i silny, poruszał się lekko jak ptak, ta tajemnicza męskość elfów wprost zeń biła. Piękny w osobliwy, łobuzerski sposób, pociągający, na pół ukryte spojrzenie i mięśnie grające pod skórą stanowiły nieporównywalną z niczym pokusę. To był Tsi z jej zakazanych snów, stary przyjaciel, z którego wyrósł nadzwyczajny cud zmysłowości.

Elena przestraszyła się, że być może z deszczu wpadła pod rynnę.

– Teraz możesz już być spokojna – powiedział Tsi-Tsungga beztrosko. – Tamci też nie muszą się o ciebie bać, bo elfy przesłały wiadomość Lanjelinowi o tym, że jesteś bezpieczna.

Lanjelin! Tak elfy nazywały Dolga. To znaczy, że rzeczywiście wszystko w porządku.

Elena jednak wcale nie była przekonana, czy naprawdę sytuację, w której się teraz znalazła, można określić jako w pełni bezpieczną.

Zgubił ją.

Gniew szarpał i dręczył go niemal z równą mocą, jak pożądanie i pragnienie zemsty jeszcze przed chwilą.

Owa paląca potrzeba… Znów tego dnia zanadto się wzmogła, zresztą nigdy nie starał się nad nią zapanować, pragnął dać się porwać niezłomnej żądzy, a odpowiednie kobiety zawsze jakoś udawało się znaleźć. Po tym jednak, jak ujrzał tutaj w mieście ją, Doris, niewierną żonę, całkiem zapomniał o innych. Nadeszła wreszcie chwila, na którą tak długo czekał. Cieszył się na to niemal do bólu, ożyły nadzieje.

I nagle jak zesłana z nieba wyszła na miasto sama. Zobaczył ją, ona go nie widziała, na szczęście samochód miał zaparkowany niedaleko.

Musiał jednak zachować ostrożność, nikt nie powinien widzieć, jak dziewczyna wsiada do wozu. Wiedział, że wszystkie przelęknione kobiety tkwią w domach ukryte za firankami. Głupie babska, wydaje im się, że czyha na staruchy czy głupawe blondynki. Nie, jego interesowała tylko Doris.

To prawda, że kilka razy się pomylił, wydawało mu się, że ta czy tamta kobieta to Doris, ale i tak cudownie było zabić jej namiastkę, substytut. Teraz jednak prawdziwa Doris tutaj była, tym razem nie pozwoli jej się już oszukać.

Kiedy wyszła z miasta, z początku się przeląkł, zalała go fala strachu. A jeśli ona pójdzie tam?

Nie, dlaczego by tak miało być?

Ruszyła kawałek drogą, zatrzymała się i poszła dalej.

Jechał za nią samochodem, powoli, bo akurat z budynku w końcu uliczki wyszedł jakiś człowiek. Lepiej zaczekać.

A potem zaczęła biec! Głupia Doris, czyżby wiedziała, że on ją goni?

Co z tym człowiekiem? Nie ma go już?

Nie, niestety, musi czekać, aż ten idiota zniknie.

No dobrze, wszedł do jakiegoś domu.

Dodał gazu, dziewczyna odbiegła już dość daleko i…

Och, nie! Dotarła do lasu!

Przycisnął pedał gazu do dechy, samochód zerwał się za nią, nic się nie stało, ta głupia gęś na pewno popędzi drogą, zaraz ją dogoni.

Musiał przesunąć się na siedzeniu i poprawić spodnie, na samą myśl o dziewczynie zaczęły go cisnąć.

Nienawidził tego lasu. Kiedyś na początku, zanim znalazł tamtą szopę, przywiózł tu jedną z kobiet, uważał bowiem, że las stanowi dobrą kryjówkę. To chyba była druga z kolei, na której należnym mu prawem wziął srogi odwet. Pierwszą zostawił po prostu w rowie, nie chciał teraz myśleć o tym, że odnaleziono tę dziwkę.

Ale ta druga, gdzieś tu w lesie?

Straszny las. Nigdy nie był przesądny i cała ta gadanina o duchach i innych istotach z Królestwa Światła nie robiła na nim wrażenia. Na pewno chodzi o jakieś zdeformowane osobniki, lecz jak najbardziej ludzkie, z których plotki czynią istoty z innych wymiarów. Bzdury!

Tak myślał, dopóki nie znalazł się w lesie z tamtą kobietą.

Działo się to jeszcze, zanim wypracował sobie system. Wysiadł razem z nią z samochodu, poszli między drzewa, to była zwyczajna, tania dziwka, ale on wcale o tym wtedy nie myślał, dla niego to była Doris, miała taką samą twarz i ciało, identyczne włosy i kolor oczu. Chwile spędzone w lesie były strasznym przeżyciem, nie potrafił nazwać swoich odczuć, ale miał wrażenie, jakby drobne, niewidoczne istoty tłoczyły się wokół niego, oburzone, groźne…