Skierowali się natychmiast do ratusza, by złożyć raport. Kiedy wszyscy już wyszorowali się do czysta w luksusowych toaletach, wzięli prysznic i przebrali w pożyczone ubrania, mogli spotkać się z burmistrzem i jego najbliższymi współpracownikami.
John znalazł się wśród nich. Była to pierwsza rzecz, na jaką Elena zwróciła uwagę. Serce podskoczyło jej w piersi. Wyglądał jeszcze lepiej, niż pamiętała, ale to pewnie dlatego, że zaczynała być naprawdę zakochana. Sprawiał wrażenie takiego młodego, wręcz chłopięcego, a jednocześnie był to człowiek z charakterem, poznała to po jego rysach twarzy. I rzeczywiście popatrzył na nią, a w jego uśmiechu kryło się tajemnicze przesłanie. Jak to zrobię, żeby zostać z nim sam na sam? Musi z nim pomówić w cztery oczy, musi się czegoś o nim dowiedzieć.
Elena miała wrażenie, że chwile spędzone z Tsi sprawiły, iż w pewnym sensie dojrzała. Więcej wiedziała o własnym ciele, podobało się ono Tsi, zareagował na nie, a to znaczy, że nie jest taka zupełnie beznadziejna.
Nieprzyjemny wewnętrzny głos wciąż podpowiadał jej jednak, że Tsi to inny rodzaj stworzenia, istota natury, usposobiona niezwykle erotycznie, John być może odpowiedziałby inaczej, nie tak silnie, impulsywnie, był wszak zwykłym człowiekiem, a nie leśną istotą ze zmysłowością we krwi.
Nagle znów gorąco zatęskniła za Tsi-Tsunggą, za rozpalonym pożądaniem bijącym z jego oczu.
Na to wspomnienie przeszył ją gorący dreszcz. Musiała przywołać się do porządku i skupić na tym, co mówili tamci.
Oni jednak najwidoczniej zakończyli już rozmowę, nie słyszała z niej ani jednego słowa, Ram nakazał młodym powrót do domu.
Wyszli więc, chłopcy z ulgą przyjęli wiadomość, że znowu znajdą się w bardziej cywilizowanych okolicach. Elena szła niechętnie, ciągnąc nogę za nogą.
Ale jedno się udało: kiedy zbierali ubrania porozrzucane w licznych i długich korytarzach ratusza, John ją dogonił.
– Przyjedziesz jutro? – spytał cicho.
Zatrzymali się za zakrętem, tak by ich nie widziano. Musieli się jednak spieszyć, bo w każdej chwili mógł ktoś nadejść.
– Nie wiem – odparła bez tchu. – Mam taką nadzieję.
Czy w jej głosie nie pobrzmiewał zbyt wielki zapał? E tam, przestała już być dawną tchórzliwą Eleną.
– Czy możemy się spotkać?
Pokiwała mocno głową, wpatrzona w czubki własnych butów. Bez względu na to, jak odnowiona się czuła, stare przyzwyczajenia i tak brały górę. Bała się na niego popatrzeć.
– Mój samochód stoi za ratuszem – objaśnił prędko ściszonym głosem, jakby chcąc podkreślić ich wzajemne zrozumienie. – Dzisiaj mam zbyt wiele zajęć, ale jutro, kiedy dzień pracy dobiegnie końca… Może o siódmej? Pojedziemy stąd do Królestwa Światła.
Elena zawahała się.
– Czy tu, w mieście, o siódmej nie jest już ciemno?
– Prawie. Ale masz mnie jako osobistą ochronę – rzekł z uśmiechem.
Elena także się uśmiechnęła
– Tak, jasne, przyjdę.
Oczywiście, przybędzie na spotkanie, nawet gdyby jej tu jutro nie wysłali. Musi się z nim spotkać, musi.
John poszedł dalej, Elena wyłoniła się zza rogu i wpadła prosto w ramiona Jaskariego.
– No, nareszcie jesteś – powiedział zirytowany. Ujął ją za ręce. – Posłuchaj, Eleno, znaleźliśmy się w samym środku strasznej i trudnej do pojęcia tragedii, a ty przez cały czas wyglądasz na nieprzytomnie zadowoloną. Co właściwie robiliście z Tsi w lesie?
Elena usiłowała nadać swojej twarzy spokojny, poważny wyraz.
– My? On mi uratował życie, czekaliśmy, kiedy będę mogła bezpiecznie stamtąd wyjść. A dlaczego chcesz to wiedzieć?
Och, po co zadała to pytanie? Dała mu tym samym możliwość dalszego węszenia.
– Bo Tsi to… Tsi. Może przywieść małe głupiutkie dziewczynki do zguby.
– Doprawdy? Nic mi o tym nie wiadomo, bo ja nie jestem głupiutka.
Doskonała odpowiedź, zmusiła go do milczenia, nie wiedział, co teraz mówić.
Jaskari, wciąż trzymając Elenę za jedną rękę, pociągnął ją za sobą.
– Na szczęście przynajmniej jutro nie będziesz musiała z nami jechać.
– A to dlaczego?
– Jori i Armas twierdzą, że nie powinnaś zajmować się pielęgniarstwem.
– Co to za bzdury? – zaprotestowała, chociaż w pełni zgadzała się z chłopcami. – Ja chcę pomóc, chcę przyjechać tu jutro i do czegoś się przydać.
– Jeśli wydaje ci się, że znów będziesz miała okazję spotkać się z Tsi, to…
– A na cóż mi Tsi? – wybuchnęła, nie panując nad sobą, lecz Jaskari nie zwrócił uwagi na ton jej głosu.
Westchnął.
– No dobrze, skoro już tak bardzo chcesz. Ale nie mam czasu bezustannie cię pilnować. Dość już się nasłuchałem wymówek z twojego powodu.
– Naprawdę, kochany Jaskari? Jak to miło!
Chłopak znów się zatrzymał.
– Co to za nowy ton? Skąd u ciebie taka śmiałość? Zwykle nie potrafisz się odgryźć, przyjmujesz docinki i połajania niczym wycieraczka do butów.
Bo ktoś mnie kocha, Jaskari, nie rozumiesz? Ale tobie się wydaje, że nikt dwa razy nie spojrzy na niezgrabną Elenę, pomyślała triumfalnie.
Jaskari górował nad nią niczym jasny skandynawski szczyt. Z jego twarzy biła surowość i… jakaś niepewność?
– Jori i Armas mają rację, że nie powinnaś być pielęgniarką – rzekł zrezygnowanym tonem. – Ale bogowie jedni wiedzą, do czego tak naprawdę się nadajesz.
– Na przykład na wycieraczkę – odburknęła nowym zdradzającym pewność siebie tonem.
Teraz i Jaskari nie mógł się nie uśmiechnąć.
– Obiecałem Leonardowi, twojemu ojcu, czuwać nad tobą, Eleno. Przyrzekłem to już dawno temu, ale naprawdę cudownie będzie, jak przestaniesz wreszcie deptać mi po piętach. Idź więc teraz i sama się sobą zajmuj!
Czy w tych ostatnich słowach nie zadrgała jakaś czułość? Wszystko jedno, Elena była odporna na wszelkie reakcje z jego strony.
– Ojej, to Rozalinda! – wykrzyknęła nagie. – Muszę z nią porozmawiać.
Przebiegła przez ulicę, ale zbliżając się do poczciwej kobiety, zwolniła kroku. Jak powinna sformułować pytanie?
– Witaj, Rozalindo, jak poszło?
– Poszło? Co?
Uf, jak to powiedzieć?
– No, chodzi mi o to, czy… czy on cię odprowadził do domu? Mam na myśli Heinricha Reussa von Gera.
Rozalinda wybuchnęła dźwięcznym, dość wulgarnym śmiechem.
– On? O, nie, po nim czegoś takiego nie możesz się spodziewać. Zniknął tak prędko, jakby go sam diabeł gonił.
A Elena myślała, że Heinrich jest taki rycerski!
Wróciła do domu, lecz zaraz potem pobiegła wprost do Indry.
– Obetnij mi włosy! – poprosiła zdecydowanie.
Indra popatrzyła na nią zdumiona.
– Co się z tobą stało?
– O, gdybyś tylko wiedziała! – śmiała się Elena uradowana. – Stałam się nową kobietą, zetnij więc cały ten… gobelin. Jutro chcę ładnie wyglądać.
A w myślach dodała jeszcze: Bo jutro mam się spotkać z Johnem!
12
Indra, bez pardonu wywijając nożyczkami w gęstej czuprynie Eleny, zadawała pytanie za pytaniem.
– Byłaś sama w lesie z Tsi-Tsunggą? Ach, ty wybranko bogów, jak można mieć takie szczęście? Nie wiem, co bym oddała za upojną chwilkę z tą seksbombą. Jak on się zachowywał, co mówił, co wyście robili?
Elena poczuła się rozdarta pomiędzy olbrzymią chęcią wyznania przyjaciółce prawdy a lojalnością wobec Tsi. To, co razem przeżyli, uważała za święte, ale mogła chyba uchylić rąbka tajemnicy, nie zdradzając przyjaciela?