Выбрать главу

Móri obawiał się najgorszego.

Marco miał swoje zmartwienia. Czas płynął, dziewczynka cierpiała, wiedział o tym, wyczuł to jeszcze wczoraj, przeniknął go jej ból, zawładnął nim strach dziecka. Wrażliwy, przejmował wszelkie reakcje zaginionej, jak gdyby były to jego własne odczucia.

Przydarzyło jej się coś, czego nie mogła pojąć. Dlaczego rodzice po nią nie przychodzą? Czuła się brudna, bardzo bolała ją głowa i okropnie dokuczał głód. Czy oni o niej zapomnieli?

Marco uśmiechnął się wzruszony. Wyczuł nawet, że małej chce się siusiu i boi się kogoś zawołać. Dla wrażliwej nieśmiałej dziewuszki musiała to być naprawdę rozpaczliwa sytuacja.

Zorientował się, że mała jest niedaleko.

Dzisiaj jednak wszystkie sygnały zamarły. Żadna młodziutka dusza nie przeniknęła w jego duszę, nie czuł bicia przerażonego serca, nie potrafił już do niej dotrzeć.

Byle tylko nie było za późno.

Ktoś delikatnie zapukał do drzwi pokoju ratusza, który mu przydzielono. Zakłócono mu koncentrację, zawołał jednak: „Proszę wejść!”

Do środka wsunął się Heinrich Reuss von Gera.

– Słyszałem, że tu jesteś, drogi przyjacielu…

Heinrich Reuss był właściwie przyjacielem rodziny czarnoksiężnika, ale dla Marca natychmiast znalazł miejsce w sercu, podobnie jak wcześniej dla Dolga.

Marco odsunął myśli o dziewczynce i spytał życzliwie:

– Wyglądasz na zatroskanego, ale w tych dniach to chyba nic dziwnego.

– Prawda? Czyż nie jest okropne to, co się dzieje? Zastanawiałem się, czy nie mogę się do czegoś przydać. W czasach, gdy byłem rycerzem w zakonie, dobrze poznałem zło, na tym froncie mam więc sporo doświadczeń i mogę współpracować z tobą i Dolgiem. Potrafię być może odgadnąć charakter mordercy.

Marco zamyślony pokiwał głową.

– Taka pomoc na pewno by się przydała. Niestety, nie ja zajmuję się tą sprawą, ja po prostu szukam zaginionej Misy z rodu Madragów i małej córeczki burmistrza.

Reuss rozejrzał się po pokoju i najwyraźniej uznał, że to dość dziwne miejsce na prowadzenie poszukiwań.

– Pogonią za mordercą zajmuje się Strażnik Ram – podjął Marco. – Chętnie cię z nim skontaktuję, na pewno wysoko będzie sobie cenił twoją pomoc.

Ale Heinrich Reuss nagle się speszył.

– Nie, nie, sam go odnajdę, dziękuję za propozycję. Podszedł do drzwi.

– Hm… zamierzam wynieść się z tego miasta, zbyt dużo w nim plebejuszy. Spodziewałem się tu większej swobody niż w stolicy, ale okazało się, że jest inaczej. Myślisz, że znajdzie się dla mnie jakieś mieszkanie w Sadze? Tak, tak, jak widzisz, zwracam się z prośbą do samej góry, bo przecież to jest twoje miasto – zakończył ze śmiechem.

– Moje i Dolga. Owszem, budują się teraz nowe domy na zboczach na przedmieściach, mogę dopatrzyć, żebyś zamieszkał w jednym z nich.

Reuss nie wyglądał na zadowolonego.

– Myślałem o czymś bardziej w centrum, w pobliżu was dwóch, znam was przecież tak dobrze.

– Żaden z nas nie mieszka w centrum, Dolgo ma dom mniej więcej tam, gdzie właśnie powstają nowe budynki, w pobliżu pozostałej rodziny czarnoksiężnika, to powinno ci chyba odpowiadać.

– Wspaniale! A ty?

– Ja mieszkam w pewnej odległości stamtąd, w pałacu, chociaż umieszczanie mnie w nim uważam za trochę przesadzone.

– Rozumiem. Jeśli chcesz, chętnie dotrzymam ci tam towarzystwa. Albo ty możesz mnie odwiedzić. Jestem naprawdę dobrym kucharzem.

– Dziękuję – uśmiechnął się Marco roztargniony. – Zobaczę, co mogę zrobić, jeśli chodzi o mieszkanie dla ciebie.

Jak najuprzejmiej wyprosił Reussa i znów mógł skupić się na dziewczynce.

Niestety, nie doczekał się odzewu.

Śmierć Opryszka wzbudziła zamieszanie i zdumienie. Nie mieściła się w ramach tego wszystkiego, z czym dotychczas mieli do czynienia.

Zadano mu cios w plecy jakimś przestarzałym rodzajem wojskowej broni kłującej. Tyle zdołał ustalić patolog, choć samej broni nie odnaleziono. W pobliżu zwłok znajdowały się dwa naboje z broni strzeleckiej, najwidoczniej wypadły komuś z kieszeni, identyczne z tymi, które tkwiły w zamordowanych kobietach. Niestety, ten znaleziony przez Jaskariego nie na wiele się przydał. Chłopak zbyt długo obracał go w rękach i przez to zatarły się wszelkie inne odciski palców, na dwóch ostatnich nabojach także ich nie było.

– Co to za człowiek nosi przy sobie cały zapas staroświeckich kul? – zastanawiał się Ram, kiedy spotkali się przed ratuszem.

Winny słyszał to i w duchu ostro zareagował na słowo „staroświecki”, bardzo mu się ono nie spodobało, zastanawiał się nawet, czy nie zemścić się na Strażniku, doszedł jednak do wniosku, że to zanadto skomplikuje mu życie. Ten człowiek był po prostu głupi, nie pojmował, z jak wysokim stopniem oficerem ma do czynienia.

Tak przynajmniej sam uważał. Żałował, że nie może wyjawić, kim naprawdę jest, niestety, teraz to już niemożliwe, wszyscy przecież powtarzają, że wielokrotnym mordercą musi być wojskowy. Jakiś idiota stwierdził, że tego rodzaju broni w tamtych czasach używali wyłącznie oficerowie.

Dobrze ukrył naboje, nie miał już dłużej śmiałości nosić ich przy sobie.

W jego spojrzeniu pojawił się niepokój, przypomniał sobie, że właściwie zwierzył się kiedyś komuś ze swej przeszłości. Stało się to zaraz po przybyciu do Królestwa Światła, kiedy rany na duszy wciąż pozostawały świeże. Opowiedział wszystko o swej stanowczo za młodej żonie, był od niej wówczas dwadzieścia lat starszy, opuszczając świat na powierzchni Ziemi w tak dramatyczny sposób miał lat pięćdziesiąt pięć. Miało to miejsce przed ośmiu laty, licząc według rachuby czasu obowiązującej w Królestwie Światła. Wybrał się wtedy na przechadzkę, było to jeszcze zanim przeprowadził się do miasta nieprzystosowanych, wkrótce po tym, jak przybył do krainy we wnętrzu Ziemi. Wzburzony, przepełniony żądzą zemsty, zrozpaczony tym, że nie może powrócić na Ziemię, by ukarać żonę i jej kochanka, natknął się na młodego chłopaka, który moczył wędkę w Złocistej Rzece. Wszyscy wiedzieli, że w tej rzece wcale nie ma ryb, chłopiec jednak oświadczył, że właśnie dlatego w niej łowi. Pragnął po prostu w spokoju napawać się ciszą, wsłuchać w ptasi świergot. Jeśli będzie miał dość szczęścia, może uda mu się zobaczyć jakieś dzikie zwierzę.

Mężczyzna usiadł przy nim i przez chwilę gawędził z chłopcem. Potem w urywanych zdaniach wylał z siebie cały swój gniew na wszystko, na żonę, na niesprawiedliwość, jakiej doświadczył, opowiedział, jak bardzo ubodła go jej zdrada i jakiego uszczerbku doznała godność. Wyznał też, jak bardzo zależy mu na odwecie. Najchętniej w taki sposób, aby mocno zabolało to żonę.

Teraz nie pamiętał już, jak wiele powiedział, czy ukrył swą prawdziwą nienawiść i żądzę mordu, czy też mówił o tym jasno i wyraźnie. Chłopiec przysłuchiwał mu się uprzejmie, zadał też kilka pytań, jakich, teraz już nie pamiętał.

Był to jasnowłosy, niebieskooki nastolatek w typie skandynawskim. Nosił jakieś dziwaczne imię, chyba brzmiało z fińska.

Teraz chłopak zapewne już dorósł. Czy nie był podobny do tego wysokiego młodzieńca, który im tego dnia towarzyszył? Był też tutaj chyba wczoraj. Nie dosłyszał jego imienia, musi spytać, oczywiście bardzo dyskretnie, nie, to chyba ktoś inny, nie bardzo przypominał sobie tę twarz. Pamiętał jedynie, że ze swymi pięćdziesięcioma pięcioma latami czuł się przy nim jak starzec. W końcu rozgniewał go właśnie fakt, że nie jest już młodzieńcem, i postanowił odejść.

Tamten chłopak jako jedyny trochę go niepokoił, poza tym był absolutnie pewien, że nikt nie wie o jego oficerskiej przeszłości.

Potrzeba odzywała się w nim coraz natarczywiej, musi znaleźć jakąś kobietę, musi znaleźć ją, Doris. Przecież ona tu jest, gorączka trawiąca ciało stawała się nieznośna. Nie może już dłużej czekać.