Elena w nadziei, że John wyjdzie zaraz ze swego biura, zwlekała z opuszczeniem ratusza.
Hol całkiem już opustoszał i w imię przyzwoitości powinna zaraz odejść.
Nie bardzo pojmowała, co to znaczy być zakochaną, nie wiedziała, jak należy się zachować. Czuła jednak, że zbytniego zapału nie powinna okazywać.
Na klatce schodowej huknął strzał. Elena na moment znieruchomiała, nie mogąc zidentyfikować ani zlokalizować odgłosu. Zaraz potem jednak usłyszała głuche uderzenie tuż pod drzwiami i ten odgłos wydał jej się jeszcze straszniejszy. Zdecydowanie podeszła do drzwi i otworzyła je.
Jaskari? Na podłodze?
Zalany krwią.
Ależ, na miłość boską!
Odrzuciła dziwaczną myśl, że to chłopak spadł ze schodów z takim hukiem. Nie zastanawiając się nad ewentualnym niebezpieczeństwem, uklękła przy nim i usiłowała go podnieść.
Skąd ta krew?
Poplamiona koszula.
Gdzieś w boku.
Na kilku piętrach uchyliły się drzwi, pierwsi nadbiegli dwaj urzędnicy.
– Sprowadźcie ambulans! – zawołała, zrywając koszulę z Jaskariego.
Urzędnicy pognali po pomoc. Elena na kilka krótkich sekund została sama z chłopakiem.
Ocknął się, jęcząc z bólu.
– Rana nie jest głęboka – zapewniła pospiesznie. – Skóra rozcięta z góry na dół, w jednym miejscu odsłonięte żebra. Wydobrzejesz, ale, na miłość boską, tyle w tobie krwi!
– Sprowadź…
– Tak, tak, ambulans już jedzie. Próbuję zatamować krew twoją koszulą, mam nadzieję, że mi wybaczysz.
Jaskari westchnął i odprężył się.
– Ale pech! – skarżyła się Elena pod nosem. – To przecież moje marzenie, że też musiałeś to być ty, co za idiotyzm!
– Jakie marzenie? – wystękał Jaskari.
– Uratować ukochanego od śmierci, trzymać go w ramionach, szeptać do ucha słowa pociechy. A ty wszystko zniszczyłeś.
– Przykro mi… że… to tylko… ja.
– Mnie też przykro, w dodatku naprawdę wcale nie chcę być pielęgniarką. No cóż, te twoje buły mięśni wyjątkowo do czegoś się przydały. Przyjęły najgorsze uderzenie. No, nareszcie są ludzie.
W milczeniu opatrzyła go resztkami koszuli. Fakt, że czasami naciskała trochę za mocno, wynikał z jej pomieszanych uczuć, gniewu, rozczarowania i sporej dawki lęku. Widziała wokół siebie wiele stóp, słyszała zatroskane głosy, lecz w tym miejscu było za ciasno, by ktoś jeszcze mógł zająć się Jaskarim.
– Boli cię? – zapytała dość opryskliwie.
– Wprost szaleńczo, ale jestem dzielny. Kto mi tak zgasił światło?
O tym nie zdążyła jeszcze pomyśleć. Pojawił się też jakiś stanowczy mężczyzna, urzędnik, i zaczął kierować wszystkimi, Elena w jednej chwili stała się zbędna. Wyszła jednak do karetki i patrzyła, jak odjeżdża. Jaskari był bezpieczny.
Dopiero teraz zastanowiła się nad tym, co się stało. Kto mógł strzelać i dlaczego? Dlaczego akurat do Jaskariego? Śmierć Opryszka w pewnym sensie potrafiła zrozumieć, bo ten typ naprawdę potrafił drażnić ludzi, ale spokojny, nie wadzący nikomu Jaskari?
Ostatnie, co usłyszała, to okrzyk załogi karetki skierowany do ludzi wychylających się z licznych okien ratusza.
– Wszystko z nim będzie w porządku!
Właściwie dobrze to było wiedzieć. Przeszył ją dreszcz, kiedy uświadomiła sobie, że mogłoby być inaczej. Jaskariego już by nie było? Przerażające!
Zatopiła się w myślach do tego stopnia, że dopiero po pewnym czasie dostrzegła poruszenie wśród ludzi zgromadzonych po drugiej stronie ulicy.
Patrzyli w górę, na dach wysokiego ratusza.
Elena przeszła do nich. W oknach nikogo już nie było.
Serce jej się ścisnęło. Dzień katastrof najwidoczniej jeszcze się nie skończył.
Dostrzegła na górze jakiegoś człowieka, stał plecami oparty o barierkę, osłaniając się przed kimś czy przed czymś, co znajdowało się z przodu. Z dołu nie było widać, kto to jest.
Gdzieś z tyłu nadbiegł Ram, a zaraz za nim jego Strażnicy. Elena zdążyła zawołać
– Co się stało?
Ram biegł tak prędko, że dotarł do niej zaledwie urywek odpowiedzi:
– Dyrektor personalny, zagoniony na dach, wezwał mnie przez…
Strażnicy wbiegli do ratusza, kilkoro ludzi pospieszyło za nimi.
Elena została. Miała wrażenie, że ktoś wycisnął jej powietrze z płuc.
Dyrektor personalny? To przecież John. Jej John, z którym miała się spotkać po…
Ach, nie, co się dzieje na tym dachu?
Z dołu widziała zaledwie czyjąś głowę i ramiona, kiedy jednak zrobiła z dłoni daszek nad oczami, zorientowała się, że w istocie jest to ciemnowłosa głowa Johna. Zmuszono go, by cofał się ku barierce, nagle jednak rzucił się w bok, wzdłuż krawędzi, w stronę bliższą rzece.
Oby udało mi się zobaczyć, kto go goni, modliła się w duchu.
Napastnik jednak stał w głębi i zapewne starannie się pilnował, by się nie pokazać.
John trzymał ręce nad głową, ale to zdawało się nie mieć wpływu na atakującego. Ram, Strażnicy, pospieszcie się, i wy z najwyższych pięter, moglibyście…
John zniknął jej z oczu, zmuszony do dalszego cofania się wzdłuż przylegającej do rzeki krawędzi budynku.
– Och, nie! – zawołała drżącym głosem i jęknęła cicho. – John!
Potem nastąpiło to straszne: strzał i krótki krzyk, krzyk, który się urwał.
Nogi ugięły się pod Eleną, osunęła się na kolana na chodnik. Zebrani wokół ludzie krzyknęli przerażeni i nagle wszyscy zaczęli się ruszać. Niektórzy pobiegli do ratusza, inni na brzeg rzeki.
– Widziałem, jak spadał – oświadczył stojący na brzegu chłopiec. – Zleciał prosto do rzeki, jeden wielki plusk!
Ram polecił odciąć ratusz, tak aby nikt nie mógł wejść ani wyjść. Elena zdołała podnieść się na nogi i pobiegła nad rzekę. Płynęła w rym miejscu dość bystrym nurtem, nieco niżej był spadek i śluza, może odwrotnie, nie bardzo pamiętała. Rzeka nie przemieniała się w wodospad, lecz i tak budziła respekt.
Johna nigdzie nie było widać.
– Nic dziwnego, został przecież postrzelony – usłużnie informował ją chłopiec. – Na pewno poszedł na dno jak kamień.
Elena już chciała skakać do wody, lecz jeden ze Strażników w porę ją powstrzymał.
– Nic tu nie możesz poradzić – stwierdził. – Prąd jest bardzo silny, dawno już go zniósł. Spróbujemy odnaleźć zwłoki, zanim dotrą do wiru przy tamie. Jeśli przejdą tamtędy, nigdy już ich nie zobaczymy.
Ludzie skutecznie działający lub po prostu ciekawscy gdzieś zniknęli, Elena została sama.
Jakiż to zły los mnie prześladuje, myślała zrozpaczona Pierwsza miłość mojego życia i nie dane jej było nawet ujrzeć świtu.
14
Wrócili do domu, do cudownej Sagi, do jej czystości i pięknych kwiatów. Unosiły się tu świeże zapachy, nie było spalin ani cuchnących śmieci, ulice lśniły bielą marmuru, z ogrodów dobiegał śpiew ptaków, dojrzewały owoce i jagody.
Elena przysiadła na brzegu łóżka Jaskariego w salce miejskiego szpitala. Chłopak usiłował ją pocieszać:
– Musisz się z tym pogodzić, Eleno, masz tylu przyjaciół, a jego prawie nie znałaś.
– Ale ja mu się podobałam, przypuszczam, że mógłby się nawet we mnie zakochać.
– No, dlaczego by nie, to wcale nie takie trudne.
– I ty to mówisz? – mruknęła. – Ty, który nie możesz na mnie patrzeć?
– Doprawdy? Lubię się z tobą drażnić, bo to takie łatwe, wszystko bierzesz na poważnie, me powinnaś tak robić.