Выбрать главу

Nie bardzo jednak mógł w to uwierzyć. Marco dobrze znał wibracje śmierci, a kiedy skupiał wszystkie swe duchowe siły na dziewczynce, nie wyczuwał ich. Pierwszego dnia zorientował się, że jest gdzieś w pobliżu, potem sygnały ustały. Dokąd ją uprowadzono? Czyżby tak daleko, że nie mógł do niej dotrzeć?

Tak wcale być nie musiało. Marco nie był uzależniony od odległości dzielącej go od poszukiwanego człowieka. Mógł porozumieć się nawet z tymi, którzy znajdowali się bardzo daleko, ale docierał do ich duszy, a nie do ich ciała. W taki właśnie sposób, powróciwszy na Ziemię z Czarnych Sal, szukał swych współcześnie żyjących krewniaków z Ludzi Lodu. Otrzymał sygnały, że Nataniel, który zawsze był mu najbliższy, żyje, nie mógł jednak stwierdzić, gdzie jest, dopóki sam Nataniel nie nawiązał z nim kontaktu.

Podobnie było teraz, z tą jednak różnicą, że sygnały wysyłane przez dziewczynkę urwały się.

Marcowi udostępniono niewielkie pomieszczenie w wydziale szefa policji, do skoncentrowania się potrzebował bowiem całkowitej izolacji. Bardzo źle się czuł w mieście nieprzystosowanych i ogromnie tęsknił za Sagą i swoją tamtejszą pracą. Zajęcie jego okryte było tajemnicą, młodzi wiedzieli jednak, że Marco, Móri i Dolgo współpracują z Obcymi, Strażnikami, Lemurami i Madragami w Srebrzystym Lesie.

Raz Joriemu udało się wychwycić kilka przypadkowych słów. Marco wiedział o tym, chłopiec niemal zastrzygł uszami. Nie był pewien, ile Jori słyszał, raczej nie więcej niż właściwie banalne stwierdzenie: „Uratować świat i ludzkość”.

Nie byli osamotnieni w takich ambicjach. Różnica polegała tylko na tym, że Obcy i ich sprzymierzeńcy dysponowali znacznie lepszymi środkami, znali odpowiedz. Gdyby tylko zdołali znaleźć to, czego im brakowało! Powoli, bardzo powoli, przez stulecia upływające na Ziemi, udawało im się coś zbudować. Cel zbliżał się nieustannie, teraz był już bardzo blisko. Byle tylko ludzie na Ziemi nie uprzedzili ich, w negatywnym rozumieniu tego słowa. Czy oni zdają sobie sprawę, że zmierzają ku zagładzie?

Marco westchnął w duchu. Wybuchy atomowe na powierzchni Ziemi dawały się odczuć także w centralnym punkcie globu. Ich skutki rozprzestrzeniały się aż tutaj. Dotychczas wybuchy nie miały miejsca tuż nad Królestwem Światła, większość odbywała się ponad Czarnymi Górami, Górami Umarłych.

Pewnego dnia jednak jakiś kochający władzę prezydent czy premier wpadnie na pomysł dokonania próby jądrowej tuż ponad fantastyczną krainą jak ze snu, a wówczas zniszczenia mogą być dotkliwe.

Marco podniósł się i wyjrzał przez okno. Ta część miasta nieprzystosowanych wydała mu się szczególnie nieprzyjemna. Owszem, tu i ówdzie znajdowały się oazy spokoju, zwłaszcza w starszych dzielnicach miasta, tutaj jednak dominowały ciężkie szare bloki z betonu, czworokątne, pozbawione wszelkiej fantazji, świadectwo ludzkiej chciwości i żądzy władzy. Pieniądze i pozycja oraz towarzysząca im zazdrość przejęły władanie tym obszarem.

Nikomu nie mogło to dać szczęścia.

Niepokoił się o Elenę. Słyszał teorię, że jest ona jakby prototypem ofiar mordercy.

Tą sprawą jednak zajmował się Dolgo, natomiast Móri – zaginięciem Misy. Ciekaw był, czy przyjaciele poczynili jakiś postęp w poszukiwaniach, czy też podobnie jak on czuli się bezradni.

Dookoła ludzie wszędzie szukali dziewczynki, dotychczas jednak nie natrafiono na żaden ślad. Nikt już nie wierzył, że dziecko znajduje się w mieście nieprzystosowanych. Marco jednak wolał podejmować próby nawiązania z nią kontaktu właśnie stąd.

Czyżby mieli do czynienia z czarami? Skoro żadnemu z trzech obdarzonych paranormalnymi zdolnościami mężczyzn, Marcowi, Móriemu i Dolgowi, się nie powiodło, czyżby przeszkadzała im jakaś niezwykła moc? W takim razie będą musieli uciec się do bardziej radykalnych metod. Na razie jednak wciąż chciał postępować w miarę łagodnie.

Z okna widział zaledwie fragment rzeki płynącej w dole, nie wyglądała ładnie, brudna i dzika. Biedaczysko, ten, który do niej wpadł, szkoda go, szkoda też Eleny, która zdążyła się do niego tak przywiązać, nie bardzo poważnie, lecz dostatecznie, by po nim płakać. Miał nadzieję, że dziewczyna przyjmie to jako słodko-gorzką historię, miłość, która nigdy nie rozkwitła, bo przerwała ją śmierć. Młode dziewczęta o usposobieniu romantyczek długo potrafią się czymś takim karmić, a Elena, jak sądził, jest romantyczką.

Widział, że wciąż poszukują zwłok w rzece, to znaczy, że jeszcze ich nie znaleźli, zły znak! Prawdopodobnie ciało przepłynęło przez śluzy i wpadło do któregoś z kanałów. Niektóre z nich bowiem przechodziły pod korytem rzeki. Dlaczego tak było, nie wiedział, ale też nie interesowały go rozwiązania techniczne. Jego moc miała zupełnie inny charakter.

Można tylko żywić nadzieję, że ten człowiek zginął zastrzelony i nie spotkała go śmierć przez utopienie, to byłoby zbyt brutalne.

Jak to możliwe, by takie straszne rzeczy działy się w spokojnym Królestwie Światła? Marco siedział sobie akurat w domu u Móriego, grali w szachy, partia zapowiadała się naprawdę ciekawie, Tiril dyskretnie przygotowała dla nich obu drinki, wydawało się bowiem, że będą grali dość długo, i wtedy właśnie podniesiono alarm.

Bez paniki wprawdzie, to Ram zatelefonował z prośbą, by przybyli do miasta nieprzystosowanych, sytuacja bowiem wymknęła się spod kontroli.

Było to przed trzema dniami Od tamtej pory wypadki tylko narastały. Żaden z nich niczemu nie zdołał zapobiec i ta świadomość działała jeszcze bardziej deprymująco. Marco tęsknił za powrotem do interesującej partii szachów, za atmosferą życzliwości i spokoju panującą w domu Móriego.

Dolgo twierdził, że mają do czynienia z dwoma różnymi przestępstwami, zapewne miał rację, wszystko na to wskazywało. Żaden z nich nie wierzył, by zabójca kobiet porwał jedenastoletnią Weronikę, a już na pewno nie Madraga Misę.

Dlaczego Misa? Dlaczego właśnie Misa? Ram powiedział, że Najwyższa Rada Obcych wystąpiła z ostrzeżeniem, ogromnie się niepokoili, sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli Strażników. Nie odnaleziono rewolweru, z którego strzelano do Johna i do Jaskariego, ale większość mieszkańców miasta posiadała broń. Nikt nie wpadł na żaden trop. Nawet Marco ani jego przyjaciele, Móri i Dolgo, nie mogli znaleźć rozwiązania kolejnych zagadek.

Sytuacja przedstawiała się jednak trochę inaczej, zarówno Móri, jak i jego syn Dolgo poczynili pewien postęp. Móri postanowił sięgnąć do swych dawnych czarnoksięskich umiejętności. Galdry dawno odłożył na półkę, stwierdził bowiem, że tu, w Królestwie Światła, nie ma potrzeby odwoływania się do magii.

Teraz znów je wyciągnął.

Długo przyglądał się prastarym magicznym runom, leżącym przed nim na stole w domu w Sadze. Ze wszystkich stron napłynęły wspomnienia. Szmat czasu minął od tamtych lat. Nauki u siry Eirikura z Vogsos, cudowne chwile, kiedy poznał Tiril i kiedy pomagał jej starymi runami.

Teraz inna dziewczynka była w potrzebie. Zniknęła, być może groźba zawisła nad jej życiem, nikt niczego nie wiedział. Ale wyjaśnienia zagadki dziecka podjął się Marco, Móri miał odnaleźć swą dawną przyjaciółkę, Misę, kochanego, miłego Madraga.

Czarnoksiężnik starannie oglądał galdry. Oto te, które chronią przed złem, o różnej mocy, a to runa otwierająca zamki. I te umożliwiające widzenie duchów, przynoszące szczęście w polowaniu, w łowieniu ryb, przeciwdziałające bólom i chorobom. Budzące gniew wroga, i tamte…

Nie, nie miał runy bezpośrednio umożliwiającej odnalezienie zaginionych osób. Do jej sporządzenia potrzeba wielu różnych składników, nie przypuszczał, aby mogły się one znaleźć tutaj, w Królestwie Światła. W zamyśleniu podniósł jedną z run. Może ta?