Выбрать главу

Spostrzegli, że postać wymachuje czymś, co trzyma w ręku.

– Indra? – zdumiał się Jori. – Nie przypuszczałem, że zechce znów postawić swą leniwą nogę w tym mieście.

A Armas mu zawtórował:

– Coś szczególnego musiało ją do tego skłonić.

Przeklęta wielka, przysadzista krowa, w tych jej głupich bydlęcych oczach na nowo zapłonęła nadzieja. Co ona sobie myśli, że zdoła uratować i dziewczynkę, i swoją nędzną skórę? Przeklęci Madragowie, na co nam oni, skoro nie chcą współpracować? Ma obiecane złote góry, byle tylko uchyliła rąbka wielkiej tajemnicy Obcych. Ale nie, uparta i zawzięta jak wół. Cha, cha, ale mi się udał dowcip, takie określenie w stosunku do niej!

O czym ona teraz myśli? Naprawdę jest taka niewrażliwa, że zechce narażać życie Weroniki tylko dlatego, żeby mi się sprzeciwić? Nie mogę jej zrozumieć, przeklęta Madrażka! W ten sposób dalej się nie posunę, muszę przystąpić do bardziej radykalnych działań.

Ulice całkiem opustoszały, wydarzenia ostatnich dni wzbudziły strach w mieszkańcach miasta, niektórzy chcieli się od razu wyprowadzić, Strażnicy jednak kategorycznie tego zabraniali, życzyli sobie, aby wszyscy podejrzani zgromadzeni byli w jednym miejscu. Dziewczyny uliczne przeżywały złe dni, siedziały w swoich domach za firankami i trzęsły się ze strachu, nikogo nie wpuszczały za próg.

Mieszkanki najstarszych dzielnic zamknęły drzwi do swoich domów na solidne kłódki. Mężatki bały się zostawać same z własnymi mężami. Wszyscy podejrzewali wszystkich. Nikt nie myślał o biednej Misie i Weronice, strach budził wielokrotny morderca.

On sam nie mógł zaznać spokoju. Taka izolacja wszystko mu utrudniała, potrzeba już w nim krzyczała, nie chciał zaspokajać się w samotności, to byłoby poniżej, jego godności, musiał mieć kobietę, musiał doznać tej nieznośnej ekstazy, jaka ogarniała go, gdy śmiertelnie przerażona wpatrywała się w jego twarz, a życie wyciekało z niej pod uściskiem jego mocnych dłoni.

Doris…

Doris znów go oszukała, Doris obcięła włosy i stała się kimś innym. I tak zamierzał ją zabić za to, co mu zrobiła. Może znów byłaby sobą, gdyby zakrył czymś jej ohydne krótkie włosy. Twarz pasowała, to naprawdę jego niewierna żona nareszcie przybyła.

Tak, oczywiście, że to Doris, po prostu usiłuje się przed nim ukryć, boi się, rzecz jasna, jego zemsty i gniewu, ponieważ go zdradziła, i dlatego się ostrzygła, po to, by myślał, że jest kimś innym.

Tak, oczywiście, tak właśnie jest, wiedziała, że kochał jej złocistobrązowe włosy, i sądziła, że nie będzie już jej chciał, kiedy je obetnie.

Jego myśli zataczały błędne koło, sam za bardzo za nimi nie nadążał, najważniejsze, że już ją ma. Wiedział teraz, jaką chytrą grę z nim prowadzi.

Dostanie za swoje, tym razem podwójnie, bo podwójnie usiłowała go oszukać. Jego zemsta będzie straszna. Biorąc ją, wykrzyczy jej w twarz swą nienawiść, pistoletem rozerwie ją od dołu, zagrozi, że zastrzeli ją przez podbrzusze i…

Te myśli podnieciły go do tego stopnia, że poczuł wilgoć w spodniach, a kiedy usiłował wytrzeć je ręką, zawadził o członek i z jękiem musiał dać ujście burzy. Do diabła!

Wycieńczony rozkoszował się myślą, jak to będzie, gdy naprawdę położy się na Doris.

Poderwał się, wydawało mu się, że usłyszał kogoś w pobliżu. Co to by było, gdyby ktoś go tak zastał ze spodniami spuszczonymi do kolan i błyszczącą plamą pod stopami.

Niegodne oficera i dżentelmena.

Musiał pozbyć się nabojów, wszystkich z wyjątkiem jednego, ukrył go w bucie i już miał od niego odciski. Zachował go dla Doris.

Nikt już nie mógł mu przeszkodzić. Młodego chłopaka, który znał jego przeszłość, wyekspediował tam, gdzie jego miejsce, do świata zmarłych. Dla tego, kto stanie na drodze najprzystojniejszemu oficerowi w pułku, nie było miejsca na ziemi.

Naładował zabrany z ratusza pistolet. Oddał z niego dwa strzały, jeden do tego głupka Jaskariego, drugi na dachu.

Nikt już o nim nie wiedział.

Mógł spokojnie szukać Doris.

– Co się stało, Indro? – uśmiechnął się Armas. – Masz okropnie triumfującą minę.

Dziewczyna nie mogła złapać tchu. No cóż, kiedy ktoś woli leżenie na kanapie od zajęć ruchowych, nietrudno stracić kondycję.

– Co ty tam masz? – dopytywał się Marco. – Zdjęcia?

Indra pokręciła głową. Przełknęła ślinę, w ustach czuła smak krwi.

– Jedno zdjęcie – wydusiła z siebie. – Zaczekajcie, muszę złapać oddech.

– Czy jest w nim coś szczególnego? – pytał Ram.

Indra z mocą pokiwała głową. Odzyskawszy wreszcie normalne tempo oddechu, zdołała wydusić z siebie coś rozsądnego.

– Pamiętacie, jak fotografowaliśmy się na mostku? Pierwszego dnia?

– No tak – Jori wciąż nie wiedział, o co chodzi. – Masz na myśli ten sielankowy mostek? Kiedy ty i Elena ścigałyście się o to, która z was jest gorszym fotografem?

– Tak, tak, raz pstryknęłyśmy z zakrytym obiektywem, a drugi raz przejechał akurat tamtędy jakiś samochód.

– Tak, pamiętam – powiedział Armas. – Czy to znaczy, że końcowy efekt okazał się taki dobry, że musiałaś przywlec się aż tutaj, żeby nam go pokazać?

– Nie, nie.

Dolgo zdążył wreszcie pozbyć się Heinricha Reussa i dołączył do przyjaciół.

– Co robicie?

– Spójrzcie! – Indra podetknęła zdjęcie pod nos Ramowi i Marcowi. – Przyjrzyjcie się uważnie tej fotografii.

Przyglądać starali się wszyscy.

– Jakiś samochód przejeżdża? – dziwił się Ram.

– Patrzcie w okna samochodu.

Przez chwilę wpatrywali się w zdjęcie.

– Mój ty świecie – jęknął Armas, który zaglądał im przez ramię.

– To przecież Weronika! – wykrzyknął Ram.

– Właśnie, siedzi sobie w jakimś samochodzie – pokiwała głową Indra. – A to było zaledwie kilka minut po tym, jak zniknęła z domu swojej ciotki.

– Rozumiem. – Ram nie posiadał się ze zdumienia. – Pewna jesteś co do pory?

– Najzupełniej – odparła Indra. – Popatrzyliśmy akurat na zegarek, żeby sprawdzić, czy mamy czas na jeszcze jedno zdjęcie, a według raportu dziewczynka już wcześniej została uprowadzona.

– Widzicie, w którym kierunku jedzie? – pytał Jori.

– Oczywiście – rzekł Marco. – Dziecko siedzi sobie na tylnym siedzeniu, nie mając pojęcia, co je czeka.

Ram opuścił fotografię.

– Jeśli masz rację, Indro, a przypuszczam, że tak jest, to co ona, na miłość boską, robi w tym samochodzie?

17

W swoim domu w Sadze Elena siedziała przed odbiornikiem telewizyjnym, usiłując śledzić intrygę na ekranie. Nie bardzo jej to wychodziło, ciągle musiała zaczynać od nowa, orientować się, kto jest kto i dlaczego robi to, co robi. Jej myśli błądziły zupełnie gdzie indziej.

Jaskari wrócił już ze szpitala do domu, nie musiała więc na pocieszenie głaskać go po głowie. Dawał sobie radę sam. Cała pozostała młodzież wyruszyła wypełniać zadanie, tylko ona musiała tkwić w domu, wszyscy twierdzili, że wciąż jest zagrożona.

Tutaj? Tak daleko od miasta nieprzystosowanych?

Serce jej się ścisnęło, Johna już nie było. Nie mogła oderwać się od tej nieznośnie pięknej historii miłosnej, pierwszej w życiu, którą śmierć tak brutalnie przerwała, zanim na dobre zdążyła się rozpocząć. Znów łzy popłynęły jej z oczu. John… Cudowny John o ciemnych oczach, tak ją oczarował. Nigdy go już nie zobaczy. Elena pociągnęła nosem i wytarła go w serwetkę, którą miała pod ręką. Właśnie skończyła jedzony w samotności posiłek. Bo chociaż jej dusza została poszarpana na kawałki, jeść ciągle mogła.