Nie miała już sił dłużej zastanawiać się nad zagadkami z miasta nieprzystosowanych, pragnęła teraz jedynie pielęgnować zranione serce. Chyba to jej wolno? Wiadomości telewizyjne informowały o próbach jądrowych na powierzchni Ziemi i o tym, że zarejestrowano je nawet tutaj, ale daleko od Królestwa Światła. Ona w każdym razie nie odczuła żadnych drgań ziemi czy podłogi.
Dom urządziła według własnego gustu, jej zdaniem było tu bardzo ładnie, Indra też ją pochwaliła. Dom Indry cechowało na pewno większe podobieństwo do zewnętrznego świata, lecz i w nim nie brakowało elementów charakterystycznych dla tutejszego życia. Wszyscy młodzi mieli oddzielne domy, oprócz trzech najmłodszych: Sassy, Siski i Berengarii, dziewczęta wciąż mieszkały z rodzinami, ale i one miały wyprowadzić się do własnych domostw, kiedy dorosną.
Dom Eleny położony był nieco na skraju, nie za bardzo, po prostu jako ostatni na zboczu. Najbliżej mieszkał Jaskari, ale odwiedzał ją tak rzadko, jak tylko się dało. Zawsze twierdził, że Elena jest beznadziejna, dopiero teraz, kiedy obcięła włosy, poświęcał jej od czasu do czasu pełne uznania spojrzenie albo komplement.
Myśl o Jaskarim i jego wiecznej wyższości nie była jej wcale przyjemna. Już lepiej myśleć o Johnie.
Albo o Tsi?
– Nie, na Boga, o nim myśleć nie chcę, to zbyt skomplikowane – powiedziała głośno i przeraził ją dźwięk własnego głosu.
Już nigdy więcej nie zobaczy Johna. Jak to zniesie?
„Czas leczy wszystkie rany”, twierdzi jakieś głupie przysłowie. Wcale tak nie jest, nigdy nie zapomnę Johna, dobrze o tym wiem. On był miłością mego życia. „We wszystkim jest jakiś sens”, mówi inne głupawe przysłowie. Jak można twierdzić coś tak idiotycznego? To zakłada istnienie Boga, który kieruje wszystkim według własnego widzimisię, kompletnie nie zwracając uwagi na cierpienia, jakich przysparza ludziom. „Potraktuj to jako próbę”, powiadają wierzący. Okrutna próba, doprawdy.
Ludzie przybywający z zewnątrz przywiedli ze sobą wiarę w Boga, a właściwie rozmaitych bogów w zależności od tego, skąd pochodzili.
Elena urodziła się w Królestwie Światła, w którym nie istniała wiara w Boga, tu najważniejsza była Wielka Światłość, składająca się z miłości, czuwająca nad wszystkimi i chroniąca ode złego. Nikt nie uprawiał kultu Światła, szanowano je jednak i poważano, starając się zachowywać jak najprzyzwoiciej. Może właśnie po to, by kultywować religię, tak wielu przeniosło się do miasta nieprzystosowanych?
Myśli Eleny błądziły to tu, to tam, a telewizor gadał dla nie słyszących uszu i pokazywał obraz dla nie widzących oczu.
Na schodach ratusza w mieście nieprzystosowanych grupka przyjaciół stała wpatrzona w fotografię, zdruzgotana myślą, co też może to oznaczać.
– Indro, zrobiliście jeszcze jakieś zdjęcia? – spytał wreszcie Marco.
Dziewczyna zmieszała się. Jak gdyby skupienie przychodziło jej ze zbyt wielkim wysiłkiem.
– No, jeszcze to z przysłoniętym obiektywem, ale ono jest bardzo ciemne, żeby nie powiedzieć wprost, że czarne.
– A może później?
– Później? Nie pamiętam, może przy magazynie z fajerwerkami też jeszcze coś fotografowaliśmy.
Marco zniecierpliwiony pokręcił swą skończenie piękną głową.
– Chodzi mi o to samo miejsce, co na tym zdjęciu.
– Nieee – rzekła z wahaniem. – Ależ tak, do diaska, zrobiliśmy to udane, chociaż czy na pewno takie dobre? Jori wygląda na nim jak ogłupiały kurczak.
– Daj spokój z Jorim. Masz je przy sobie?
– Oczywiście, że mam. – Indra zaczęła grzebać w swojej torebce, którą czasami nazywała Wielką Otchłanią, ponieważ mieściły się w niej najbardziej nieprawdopodobne rzeczy, a czasami Młotem, bo z powodu wszystkich tych rzeczy torba stawała się tak ciężka, że próba ukradzenia jej groziła śmiercią. Zwłaszcza gdyby Indra zdecydowała się użyć jej w swojej obronie.
– No tak, zabierałam je ze sobą… Macie… Trzymajcie. – Włożyła Marcowi w ręce kolorowe kosmetyki, notesiki kalendarzyki i mnóstwo innych rzeczy.
– O, jest i koperta. – Indra zaczęła przeglądać zdjęcia, a Marco dyskretnie odłożył wszystkie jej drobiazgi do torby.
– No jest. Jori, wyglądasz jak wariat, jak mogłeś tak złożyć usta w ciup!
Jori przez chwilę podziwiał własny portret ze śmiechem, po czym podał fotografię Marcowi.
– To tutaj zostało zrobione w zaledwie kilka sekund po tamtym z samochodem, prawda? – pytał Marco.
Wszyscy młodzi, którzy wówczas przy tym byli, potwierdzili.
– Przypatrz się temu samochodowi, Ram – powiedział podsuwając Strażnikowi zdjęcie. – Widać go zaledwie kawałek, ale myślę, że się zatrzymał.
– Tak, pod ratuszem – przyznał Ram. – Daleko w końcu ulicy, można tam dostrzec schody do ratusza.
– Wchodzimy do środka – nakazał Dolgo.
– Nic dziwnego, że dziewczynka siedzi na swoim siedzeniu tak spokojnie – mruknął Armas do Indry, która przyłączyła się do nich, chociaż na pewno nie należała do grupy dochodzeniowej. – Indro, rzeczywiście się popisałaś.
– Prawda?
– Jeśli mamy rację, to naszej Weronice nic nie grozi – mruknął Ram, kiedy zatrzymali się przed biurem szefa policji.
Grubas z trudem podniósł się z krzesła. Szerokiego i wygodnego, tak by wielki tyłek właściciela nie utknął między poręczami.
– Czy coś się stało?
Ram powiedział wprost:
– Przypuszczamy, że dziewczynka, Weronika, wraz z Misą przebywają tutaj w ratuszu.
– To nie do pomyślenia, przeszukaliśmy wszystko od podłogi po strychy.
– Wobec tego musimy szukać od nowa. A jeśli nic nam z tego nie wyjdzie, jeszcze raz.
– Ale przecież nie ma…
Urwał, bo do pokoju wszedł burmistrz.
– I co z tymi planami? – spytał jowialny mężczyzna. – Znaleźliście je sami, czy też potrzebujecie mojej pomocy?
– Niepotrzebne nam już są plany – krótko odrzekł Ram. – Pańska córka najprawdopodobniej znajduje się gdzieś w ratuszu.
Burmistrz pobladł.
– To nie do pomyślenia – powiedział, dokładnie tymi samymi słowami, co poprzednio szef policji. – Jak może się znajdować tutaj?
– Sądzę, że pan sam najlepiej zna odpowiedź na to pytanie.
Ram podał mu obie fotografie.
– Zrobiono je jedna po drugiej, wkrótce potem, jak Weronika zniknęła z domu pańskiej szwagierki, położonego nieco dalej z tej strony, z której nadjeżdża samochód.
– Ależ to przecież mój samochód – stwierdził zdumiony burmistrz.
– No właśnie. Nie widać, kto siedzi za kierownica, ale dziewczynka jest spokojna i beztroska. Nic dziwnego, jedzie wszak samochodem taty, na kierownicy widać rękę, nasi eksperci zapewne potrafią powiększyć szczegóły, tak by dało się stwierdzić, czy to męska ręka, czy kobieca. Czy dowiemy się wreszcie, gdzie jest mała?
– Nie ma chyba biura, którego by nie przeszukano.
– Tutaj chodzi o dwa pomieszczenia, Misa przebywa w pokoju obok dziewczynki, rozdziela je szyba, która od strony Weroniki jest lustrem.
– Skąd wiecie to wszystko?
– Od Móriego – odparł Ram tajemniczo.
– Od Móriego? Czy on potrafi widzieć przez ściany?
– Czarnoksiężnik taki jak on potrafi sporo zobaczyć. No cóż, zaczynamy!
Rozpoczęli przeszukiwanie ratusza, wszystkie piętra od piwnic po strychy. Przyłączyło się do nich jeszcze kilka osób, Generał, szef policji, który jeździł windą, kiedy inni szli schodami, siostra burmistrzowej, pracująca w jednym z biur na pół etatu. Teraz, kiedy znaleźli się już tak blisko jej biologicznej córki, znać po niej było jakąś gorączkowość. Pojawił się także rewizor o szczupłej lisiej twarzy. Wszyscy kategorycznie zaprzeczali, by kogokolwiek dało się tu ukryć, w dodatku w dwóch przylegających do siebie pokojach? Nie do pomyślenia.