Przeszukawszy cały budynek, powrócili do punktu wyjścia, bez żadnego rezultatu.
– Tak jak mówiłem, fałszywa nadzieja – westchnął burmistrz, – Żałuję, że ją obudziliście, rozczarowanie później jest po dwakroć dotkliwe.
– Przykro nam. Teraz należy omówić dokładnie pana poczynania w dniu, kiedy zniknęła dziewczynka. Musimy potwierdzić, że to nie pan jechał wtedy tym samochodem. Proszę wezwać żonę.
– Nie, znów tylko się zdenerwuje.
– To rozkaz.
Burmistrz zatelefonował do domu. Pozostawało im czekać.
W Jorim obudziła się pewna myśl.
– Panie burmistrzu… Wspominał pan wcześniej o wybuchach atomowych na powierzchni Ziemi.
– Co takiego? One na pewno nie mają nic wspólnego ze zniknięciem Weroniki.
– Być może właśnie tak. Napomknął pan, że wy tutaj, w mieście nieprzystosowanych, jesteście dobrze chronieni. Co pan chciał przez to powiedzieć?
Pozostali zaczęli się już domyślać, do czego zmierza młody Jori, i patrzyli na niego z uznaniem. Chłopak musiał porządnie wziąć się w garść, by nie za bardzo wczuć się w rolę genialnego detektywa.
Burmistrz także się rozjaśnił, ostrożnie, jakby wciąż nie miał odwagi żywić nadziei.
– Młody chłopcze, chyba rzeczywiście coś wymyśliłeś! Że też wcześniej nie pomyślałem o schronach! Ale właściwie ja się nimi już nie zajmuję, więc…
Ram przerwał mu, jego głos brzmiał teraz ostro:
– Proszę nam powiedzieć, czy schrony znajdują się pod całym miastem?
– No tak, w każdym razie pod większością dzielnic.
– I są także w ratuszu?
– Tak, mamy własne bunkry. Ale ja się tym nie zajmuję, komuż to ja właściwie dałem klucz z kodem? – spytał zwracając się do szefa policji, który sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał zemdleć ze strachu. – Czy nie tobie? Co się z tobą dzieje, chory jesteś?
Ten fakt nie uszedł uwagi Rama. Strażnik rzucił się na szefa policji niczym jastrząb, tamten odepchnął go od siebie obiema rękami.
– Nie, nie, to nie ja mam kod, miał go John.
– John, dyrektor personalny? Przecież on już nie żyje.
– Tak – zająknął się szef policji i ulgę, wynikającą z tego faktu, zauważyli wszyscy zebrani.
W pokoju zapanowała nieprzyjemna, zagęszczona atmosfera. Ram przenosił wzrok z jednej osoby na drugą, bez cienia zaufania do któregokolwiek z mężczyzn.
– Ale chyba ktoś poza dyrektorem personalnym musiał mieć dostęp do schronów?
W milczeniu pokręcono głowami.
Weszła żona burmistrza, rzucając mężowi pytające spojrzenie. Jej siostra włączyła się do rozmowy ze łzami w oczach. Przemawiała do szwagra:
– Mój drogi, staraj się sobie przypomnieć, czy kodu nie ma gdzieś jeszcze. Musimy uczynić wszystko, co w naszej mocy, dla dobra Weroniki.
– Uwierz mi, zrobię wszystko dla naszej córki, ale nie mam dostępu do żadnych schronów.
Ram westchnął ciężko.
– Dolgo, wezwij swego ojca.
Jego towarzysze rozjaśnili się.
– Czarnoksiężnik – szepnęła Indra w uniesieniu. – On potrafi otwierać zamki jak zatrzaski.
Komendant policji straszliwie pobladł i zachwiał się na nogach.
On zaraz dostanie zawału, pomyślała Indra, ale mężczyzna wciąż stał.
Dziewczyna zmierzyła wzrokiem wszystkich zamieszanych w sprawę. Burmistrz i jego żona sprawiali wrażenie rozdartych między rozpaczą a nadzieją, siostrze burmistrzowej łzy płynęły z oczu niepowstrzymanym strumieniem. Generał, którego funkcji nikt właściwie nie znał, stał niczym dowódca na polu bitwy z niezgłębionym wyrazem twarzy, rewizor jak zwykle skrył myśli za lisią miną.
– Czy John nie mógł zostawić kodu gdzieś w swoim biurze? – nieśmiało podsunęła siostra burmistrzowej.
Ram odparł:
– Nasi ludzie przejrzeli każdy najdrobniejszy kąt po jego śmierci, starając się dociec przyczyny, dla której go zgładzono. Zapewniam, że kod czy jakakolwiek inna kombinacja natychmiast wzbudziłaby ich zainteresowanie. Musiał go mieć w swoim portfelu, kiedy wpadł do rzeki. No cóż, panie komendancie… Pan powinien przynajmniej wiedzieć, gdzie znajdują się schrony.
– Szczerze mówiąc, nie. Drzwi zamykają się całkiem niewidocznie.
– Ale schrony tak czy inaczej są w piwnicach?
– Tak… tak mi się wydaje, ale do otwarcia niezbędny jest kod.
Dolgo poprosił o uwagę.
– Nie muszę wzywać ojca, mówi, że jest właśnie w drodze do ratusza, ponieważ ani on, ani nasi przyjaciele nie mogą nic więcej zrobić, dopóki zaginione znajdują się w tym mieście.
– Doskonale – ucieszył się Ram.
Wezwał kilku Strażników, przybyli jednocześnie z Mórim, którego prędko zaznajomiono z sytuacją. Całą grupą skierowano się do piwnicy. Indra szła na samym końcu, zdusiwszy pospiesznie myśl, że właściwie nie powinna im towarzyszyć. Ponieważ jednak nikt jej stąd nie wyganiał… Starała się być jak najmniej widoczna.
– Myślicie, że to John mógł zamknąć tutaj Misę i Weronikę? – usłyszała głos Joriego. – To by znaczyło, że już dość długo pozostają bez dozoru.
– Nie, nie – odpowiedział mu Ram. – Nie uważamy, aby on był temu winien. Znamy natomiast odpowiedź, dlaczego musiał zginąć… Wiedział, kto ma kod, kto zabrał go albo pożyczył.
– To wygląda dość prawdopodobnie – kiwnął głową Jori.
Zdaniem Indry nie brzmiało to wcale logicznie, nie śmiała jednak nic mówić, wolała nie budzić zainteresowania swoją osobą.
John zapewne był niewinny, ale ktoś w tej grupie strasznie nakłamał. Kto?
Marco zatrzymał się.
– Wyczuwam strach gdzieś w pobliżu – rzekł z powagą. – Przypuszczam, że obie zaginione są niedaleko.
Siostra burmistrzowej złożyła ręce przed szwagrem:
– Przypomnij sobie ten kod – błagała. – Na miłość boską, naprawdę go nie pamiętasz?
Chwila wahania, niepewne uciekające spojrzenie. W którą stronę umykało?
– Nie – odparł z zasmuconym, współczującym uśmiechem. – Uwierz mi, moja droga, gdybym mógł, natychmiast otworzyłbym te schrony.
Indra mu uwierzyła, sprawiał wrażenie, że mówi całkiem szczerze.
Szwagierka burmistrza jakby nagle skurczyła się w sobie, burmistrzowa natomiast nie dawała po sobie poznać żadnych uczuć. Indra wiedziała jednak, że ta dama rzadko ujawnia, co dzieje się w jej wnętrzu.
A może właśnie uroda wystarcza już za wszystko, mężczyznom podoba się taka kobieta? Może ów chłód w jakiś sposób ich pociąga? Budzi zainteresowanie, fascynuje? Może mężczyźni pragną doświadczać, jak taka lodowa pani rozgrzewa się pod ich wpływem?
Myśli Indry znów umknęły gdzieś w bok. Przyglądała się stojącej nieruchomo grupie, wyczuwała zagęszczoną atmosferę, poczuła, jak sama bardzo jest przejęta. Dziewczynki, Weroniki, nie znała, mogła tylko jej współczuć, Misa natomiast była przyjaciółką, jedną z najlepszych przyjaciółek, jakie może mieć człowiek.
Myśl o tym, że mała Misa cierpi, ścisnęła ją za serce niczym obręcz. Tak, Indra naprawdę pomyślała o Misie „mała”, bo Madrażka wzruszała ją jak nikt inny na świecie, taka niezgrabna, taka dobroduszna i miła.
Do diaska, znów z oczu popłynęły jej łzy. To niedopuszczalne w tym zbiorowisku twardzieli.
18
– Nie – rzekł Móri, patrząc na gładką stalową ścianę, pod którą podprowadził ich Marco. – Moje runy otwierające zamki na nic się tutaj nie zdadzą, tu przecież nie ma zamka, nie ma klucza, nie widać nawet drzwi.
Nadzieja na odnalezienie zaginionych u tych, którzy ją żywili, opadła.