Nie wszyscy chyba tego pragnęli.
– Ale one muszą być za tą ścianą – powiedział Marco z przekonaniem.
– Bez wątpienia – przytaknął Dolgo. – To dlatego żaden z nas nie zdołał nawiązać z nimi kontaktu. Kompletnie odizolowany schron, otoczony materiałami przez które nasze telepatyczne zdolności nie są w stanie przeniknąć.
Ram zgadzał się z nimi.
– Ale Móri potrafił – stwierdził. – Jego runiczne zaklęcia dotarły do Misy. Czy ona tam jest, Móri?
– Teraz tego nie wiem – odparł z wahaniem czarnoksiężnik. – Nie jestem już w transie. W jaki sposób dostaniemy się do środka?
Nikt nie umiał na to odpowiedzieć.
– Co właściwie znajduje się za tą ścianą? – zapytał Armas.
Burmistrz odwrócił się do niego, na jego twarzy znać było ogromne zmęczenie.
– Kilka wybetonowanych pomieszczeń, a w betonie jest jeszcze silniej izolujący materiał. Kiedyś trzymaliśmy w tych pomieszczeniach kłopotliwych więźniów.
– W Królestwie Światła nie wolno przetrzymywać więźniów – ostro zauważył Ram.
– Wiemy o tym, czasami jednak w tym mieście okazywało się to konieczne.
Po minie Rama poznali, że to zrozumiał.
– Wybaczcie, że się w to mieszam – wtrącił Jori. – Czy również przesłuchiwaliście tu więźniów?
– Owszem, zdarzało się, szef policji może odpowiedzieć na to pytanie.
Oczy wszystkich zwróciły się na bliskiego omdlenia mężczyznę.
Jori spytał:
– Wykorzystywaliście specjalne okna, tak zwane lustra weneckie, by ktoś mógł stać za szybą i oglądać przesłuchanie?
– Tak, to się zgadza.
– Wobec tego twoja wizja była prawdziwa, Móri – stwierdził Jori, zwracając się z zadowoleniem do czarnoksiężnika.
– Mam wrażenie, że w tym chłopaku tkwi dobry materiał na śledczego – mruknął Ram do Marca, który na znak zgody skinął głową.
– Ale to do niczego nas nie doprowadzi. – Siostra burmistrzowej dreptała z niecierpliwości. – Musimy się tam dostać.
Marco podniósł głowę.
– Myślę, że we trzech z Mórim i Dolgiem spróbujemy, prawda? Armas może się do nas przyłączyć, on też jest obdarzony szczególną mocą. A wy, pozostali, cofnijcie się, proszę, o kilka kroków. Nie wiemy, co stanie się z tą ścianą, może nic, a może coś nieoczekiwanego.
Trzej obdarzeni niezwykłą mocą mężczyźni natychmiast się przygotowali. Armas nie posiadał się z dumy, że zaproszono go do współdziałania. Nie bardzo wprawdzie wiedział, co będą robić, ale gotów był na wszystko.
– Weź mnie za rękę, Armasie – rzekł Marco łagodnie. – Tamci dwaj sami sobie poradzą. I skup się po prostu na myśli, że drzwi mają się otworzyć. Trudność polega na tym, że nie wiemy, w jaki sposób ani w którym miejscu ma się to stać, dlatego też nie możemy się skoncentrować na konkretnym punkcie w ścianie. Musimy po prostu pragnąć, żeby się w ogóle otworzyły, i mieć przy tym nadzieję, że nie rozpadną się na kawałki – dodał nie bez goryczy.
Armas, syn Obcego, żywiący dla Marca z Ludzi Lodu, księcia Czarnych Sal, bezgraniczny podziw, powiedział, że wszystko rozumie. Do końca jednak nie był o tym przekonany.
– Chwileczkę – wtrąciła Indra; świadoma, że wszyscy już ją widzieli i nikt nie protestował przeciwko jej obecności. – Czy nie powinniśmy sprawdzić, czy ktoś nie ma przy sobie kombinacji z kodem?
Ram uśmiechnął się.
– Naprawdę sądzisz, że ten, kto nie chce, aby drzwi się otwarły, byłby na tyle głupi, by przynieść tu kod? Na pewno jest dobrze schowany, chyba że zabrał go dyrektor John, ale w to wątpię.
– A ci, którzy zbudowali te lochy?
– Odnalezienie ich trwałoby zbyt długo, obawiam się, że dziewczynce zostało już niewiele czasu. Z tego, co mówił Móri, wynikało, że od dawna jest już bez jedzenia i bez picia.
Indra długo na niego patrzyła, odpowiedział na jej zamyślone spojrzenie. Przecież nie tak dawno twierdził, że dziewczynce nie grozi żadne niebezpieczeństwo, ponieważ została uprowadzona samochodem jej własnego ojca.
Weronikę wykorzystywano być może jako środek nacisku na Misę, takie właśnie pytanie tkwiło w spojrzeniach, które wymienili Ram i Indra. Misa widywała przecież dziewczynkę tylko od czasu do czasu. Weronika mogła dostawać jedzenie kiedy indziej. Tak czy inaczej obie należało uwolnić, sytuacja Misy musiała być absolutnie nieznośna.
Po krótkiej przerwie, spowodowanej wystąpieniem Indry, czterej mężczyźni mogli rozpocząć seans. Wszyscy wiedzieli, że potrafią wpływać swoimi magicznymi siłami zarówno na ludzi i zwierzęta, jak i na przyrodę, ale stalowe drzwi? Dodatkowo wzmocnione? Czy pozwolą na to, by ktokolwiek nimi manipulował?
Móri i Dolgo zwrócili wnętrza dłoni do ściany. Marco trzymający Armasa za rękę nie był w stanie tego zrobić, mógł jedynie skupić myśli na pokonaniu zamknięcia, zniszczeniu kodu.
Czarnoksiężnik i jego syn zaczęli monotonnie odmawiać zaklęcia. Potężne galdry z pradawnych czasów, kiedy to człowiek stał znacznie bliżej przyrody i znał część jej tajemnic, kiedy jeszcze zdawano sobie sprawę, że w każdej najdrobniejszej roślince kryją się niezwykłe siły i że w ziemi, która obróciła się w kamień, tkwi życie, schowane teraz przed ludzkimi oczami. Wszystko to, o czym my już zapomnieliśmy, wciąż pozostaje żywe u ludów żyjących w bliskich związkach z przyrodą. Móri i jego syn znali wiele tych tajemnic, wiedza o nich zachowała się w magicznych pieśniach.
Ale czy ich moc dotrze również do nowych wynalazków, jakimi są na przykład potężne wzmocnienia z rozmaitych metali, minerałów i sztucznych tworzyw? Wkrótce mieli się o tym przekonać.
Móri i Dolgo zdawali sobie sprawę, że w myślach muszą zwracać się bezpośrednio do poszczególnych składników, z których zbudowano drzwi, zaklinać, by usłuchały ich rozkazów i poddały się.
Marco miał inne mocne strony, nie były to umiejętności wyuczone, jak w przypadku obu czarnoksiężników, odziedziczył je po ojcu. Przekazywał teraz część swej siły Armasowi, synowi Obcego, a niewielu wiedziało, co naprawdę potrafią Obcy. Wciąż pozostawali tajemniczym ludem, przybyłym z jakiegoś niewiadomego miejsca, by pomóc ludziom na Ziemi w walce z ich własną głupotą.
W piwnicach ratusza panowała wielka cisza. Ci, którzy nie uczestniczyli w otwieraniu drzwi, cofnęli się pod przeciwległą ścianę, starając się za wszelką cenę nie zakłócać koncentracji czterem mężczyznom. Na pewno niejeden z obecnych wątpił w ich możliwości, niektórzy z pogardą odnosili się do ich paranormalnych zdolności, ktoś zapewne miał też nadzieję, że się im nie powiedzie.
Ale Indra i Jori ślepo im ufali, rozjaśnionymi oczyma wpatrywali się w swoich bohaterów i mieli pewność że poradzą sobie z tym, jak by się wydawało, niemożliwym do wykonania zadaniem.
Armas poczuł niezwykłą moc płynącą z ręki Marca. Wypełniła go, wyostrzyła mu się zdolność myślenia, ogarnął wielki spokój. Minęło kilka minut, podczas których słychać było tylko osobliwe zaklęcia Móriego i Dolga.
I nagle… Nagle zorientował się, że wzbiera w nim jego własna moc, wznosi się od czubków palców do głowy, w jednej chwili olśniło go, co należy uczynić.
Marco popatrzył na niego z boku.
– No proszę, ujawniło się w tobie to, co dotychczas leżało uśpione, nie przerywaj.
Armas na moment znieruchomiał, a potem, uwolniwszy dłoń z dłoni Marca, podszedł do stalowych drzwi. Dał znak Móriemu i Dolgowi, aby także się zbliżyli. Marco sam za nim pospieszył.
Młody Armas, przewyższający wzrostem wszystkich zebranych tutaj, przesunął dłonią po ścianie. Smukłe palce, które w miarę jak dorastał, upodabniały się do sześciokątnych palców Obcych, lekko muskały metal. Z pytaniem w oczach popatrzył na trzech pozostałych.