– To prawda, ale pozwól mi pomówić z duchami Ludzi Lodu w ich dolinie, zobaczymy, co powiedzą. Jeśli twój syn jest uprawniony do przyłączenia się do gromady, to spotkasz go znów, co prawda jako ducha, ale one są tutaj bardzo materialne, prawda?
– O, tak, zupełnie jak żywe. Och, Marco, spróbuj!
– Porozmawiam z duchami.
Kiedy dołączali do innych, Gabrielowi mocno waliło serce. Czy słusznie postąpił, czy syn nie będzie miał pretensji o to, że pojawi się jako duch w zupełnie obcym świecie?
Trudno, niech będzie co ma być, żal za tymi, których utracił, doprowadzał już Gabriela niemal do szaleństwa. Jedynie córki i ich potrzeba posiadania ojca powstrzymywała go od prób przyłączenia się do Gro i syna. Wprawdzie okres najstraszniejszej, najbardziej bolesnej żałoby już minął, ale tęsknota za bliskimi pozostałą i miała pozostać na zawsze.
Czy postępuję egoistycznie, prosząc o przywrócenie mi syna, zastanawiał się, czy też będzie mi on dziękował, kiedy Marcowi się powiedzie?
Było to niezwykle trudne pytanie. Ponadto wiedział też, że nadprzyrodzone zdolności Ludzi Lodu bardzo osłabły od czasu, kiedy udało im się pokonać Tengela Złego i jego ciemną wodę. Ze złego dziedzictwa pozostały zaledwie mizerne resztki, jak na przykład przebłyski intuicji Mirandy.
Ale chociaż wszystko przemawiało na niekorzyść, Gabriel wciąż żywił nadzieję.
20
Dzień miał się ku końcowi, Elena szykowała się do pójścia spać.
Stała właśnie z bluzką w połowie ściągniętą przez głowę, kiedy nagle z zewnątrz dobiegł ją jakiś dźwięk, brzmiący niczym zduszony krzyk.
Prędko naciągnęła bluzkę z powrotem.
Otworzyła drzwi wejściowe, a właściwie delikatnie je uchyliła, nie wolno jej bowiem było wychodzić z domu.
Z małego zagajnika rozdzielającego budynki dobiegły ją kroki, od czasu do czasu ktoś jęczał „nie”, protestując z przerażeniem, to znów dochodziły straszne odgłosy ciosów, chwilami zaś zapadała grobowa cisza, a zaraz potem kolejny ruch zdradzał, że w pobliżu są ludzie.
Elena bała się wołać, inaczej zapytałaby, czy to Jaskari i czy nic mu nie grozi, stała tylko znieruchomiała w szparze w drzwiach, gotowa błyskawicznie je zatrzasnąć.
Takie zachowanie przeczyło wszelkim jej zasadom.
Urodziła się, by pomagać, a nie tchórzliwie obserwować, otrzymała jednak surowe rozkazy.
Telefon? Odłożyła telefon kieszonkowy, kiedy zaczęła się rozbierać, a duży został w salonie.
Rozległo się pukanie do kuchennych drzwi.
Cicho zamknęła drzwi wejściowe i pobiegła do kuchni.
– Kto tam? – zapytała.
Zasapany szept:
– Eleno, na miłość boską, pomóż mi, oni mnie gonią, to ja, John.
John?
Jej serce wykonało niezwykły manewr, ścisnęło się i podskoczyło aż do gardła, zostawiając po sobie w piersi bolesną pustkę, jeśli to w ogóle możliwe, ale takie miała wrażenie.
Drżącymi dłońmi otworzyła zamek i wpuściła Johna do środka.
Wyglądał naprawdę strasznie. Wszystko w nim świadczyło o okropnych przeżyciach, o dniach i nocach spędzonych w lesie. Na ubraniu wciąż widać było ślady, że walczył z wirami w rzece, twarz miał zakrwawioną, a ramię przewiązane prowizorycznym bandażem.
W miejscu gdzie go postrzelono, pomyślała.
– Ależ, mój drogi – powiedziała zaskoczona. – Wejdź do środka, tu może nas ktoś zobaczyć. Chodźmy do mojej sypialni, tam są zaciągnięte zasłony.
Chwiejąc się na nogach, ruszył za nią. Kiedy szli przez pokoje, Elena patrzyła na nie jego oczami. Naprawdę tu ładnie, umiała umeblować dom. Trochę może zbytnio po kobiecemu jak na męski gust, ale…
Boże, cóż za nonsensowne myśli, przecież odzyskała Johna, był ranny, a ona myśli o takich głupstwach!
– Ogromnie się cieszę, że cię widzę – wyznała, zamykając drzwi sypialni. – Myśleliśmy, że nie żyjesz.
– Bo prawie już tak było – jęknął. – Czy wszystkie drzwi i okna są zamknięte?
– Tak, tak mi polecono. Nikt się tu nie dostanie. A teraz pozwól mi obejrzeć twoje rany.
– Nie, nie, są w porządku, wystarczy prysznic i coś do jedzenia.
– No tak, oczywiście.
– I nie dzwoń na razie do nikogo, nie wiadomo już w ogóle, komu można ufać.
– A moi przyjaciele?
– Do nikogo na razie. Omówmy najpierw całą sytuację, a potem potrzeba mi odpoczynku, jestem kompletnie wykończony.
– Rozumiem, jak chcesz, u mnie będziesz bezpieczny.
Przyjrzała mu się uważniej. Chłopięca grzywka, splątana i wilgotna, opadała na czoło, z oczu, patrzących zwykle tak wesoło, wyzierało teraz śmiertelne zmęczenie, a usta przybrały wyraz rozpaczy, który go postarzał, czynił zeń wręcz starszego pana. Nie mógł jednak być dużo od niej starszy, oceniała go na jakieś dwadzieścia trzy lata, może troszeczkę więcej, nie umiała tego dokładnie określić.
– Co mam począć, Eleno? – szepnął zmęczony. – Co złego zrobiłem, dlaczego oni mnie ścigają?
– Nie wiem, John. Jak zdołałeś przebrnąć przez wodospad? Byłeś wszak ranny…
– Wcale nie wpadłem do wodospadu, moja miła, ten szaleniec zbliżył się do mnie, zamaskowany, nie wiem więc, kto to mógł być, strzelił, ale trafił mnie tylko lekko, więc po to, by ratować życie, rzuciłem się do rzeki.
– Z tak wysoka? – szepnęła Elena, szeroko otwierając oczy.
– Nie miałem wyboru, w dodatku wiedziałem, że jestem dobrym pływakiem, w świecie na powierzchni Ziemi zdobyłem wiele medali, ale przyszło mi stoczyć naprawdę ciężką walkę z masami wody. Znalazłem jednak kawałek lądu, szeroki zaledwie na jakieś dwa metry, poniżej krzaków koło ratusza. Siłą woli zdołałem się tam dostać i wyjść na brzeg. Oczywiście później bałem się pokazywać, nie wiedziałem przecież, komu mogę wierzyć, przekradłem się więc poza miasto. Od tamtej pory się ukrywałem, aż do chwili, kiedy dotarłem do ciebie, jedynego człowieka, do którego mam zaufanie.
– Dziękuję – powiedziała wzruszona. – Ale jak mnie tu odnalazłeś?
– To dość proste – uśmiechnął się nieco sztywno, bo usta miał spękane. – Poszedłem do budki telefonicznej, wiedziałem przecież, jak się nazywasz, ale rzeczywiście mieszkasz daleko, i to miasto jest całkiem nowe, w ogóle go nie znałem.
– Tak, Sagę wybudowano niedawno na cześć Marca i Dolga, przenieśliśmy się tutaj wraz z całą rodziną i przyjaciółmi.
– Nie mów mi o nich – uśmiechnął się półgębkiem. – Robię się zazdrosny o wszystkich, którzy mogą radować się twoim towarzystwem, a ja sam mieszkam tak daleko. – Rozejrzał się dokoła. – Ładnie tutaj, chciałbym opuścić miasto nieprzystosowanych, błędem z mojej strony było przeniesienie się tam. Sądziłem, że to będzie jak powrót na powierzchnię Ziemi, ale to nieprawda, zbyt dużo tam przestępców. Zaproponowano mi dobrą posadę, dlatego się przeprowadziłem, ale nie chcę tam dłużej zostać. Czy sądzisz, że mógłbym ułożyć sobie przyszłość w tym mieście?
Elena rozjaśniła się.
– Jestem tego pewna, Johnie.
W czasie kiedy brał prysznic – mężczyzna w jej łazience, jakież to fascynujące! – przyrządziła mu coś do jedzenia. Zadzwonił telefon, zdrętwiała. Miała nadzieję, że John go nie słyszał. Odebrała tak prędko jak tylko mogła. Dzwonił Jaskari, któremu polecono pilnować Eleny. Dziewczyna z chichotem zapewniła, że miewa się naprawdę doskonale, szkoda, że Jaskari nie wie, jak bardzo dobrze, i prędko odłożyła słuchawkę, zanim zdołał zapytać o coś więcej. Chciała bowiem być całkowicie lojalna w stosunku do Johna, tym bardziej że on tak jej ufał. Kiedy gość wyszedł spod prysznica, prezentował się czysto i świeżo, znalazł bandaż w jej apteczce, dobrze zaopatrzonej, bo przecież Elena zajmowała się pielęgniarstwem, i dość niezgrabnie sam obwiązał nim ramię.