– Powinieneś pozwolić, żebym ja to zrobiła – złajała go, ale on z uśmiechem pokręcił głową.
Elena nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przywykł do tego, by radzić sobie sam. Powiedziała nieśmiało:
– Wiesz… Kiedy się kąpałeś, myślałam trochę o tym wszystkim i chyba już wiem, kto cię zaatakował na dachu ratusza.
Zdziwiony popatrzył na nią.
– Naprawdę?
– Tak, wcześniej wieczorem mój przyjaciel Móri zdał mi relację z wypadków. To na pewno burmistrzowa.
– Co takiego? Ona do mnie strzelała? Dlaczego miałaby to robić?
– O, to długa historia. Okazało się, że to ona przetrzymywała w niewoli Misę i małą Weronikę. A ty wiedziałeś, że ona ma kod do schronu, prawda?
John tylko patrzył na nią, niczego nie rozumiejąc.
Elena nieco się zmieszała.
– To nic nie szkodzi, John, ale Móri dał mi do zrozumienia, że ona zdobyła klucz od ciebie, idąc z tobą do łóżka.
– O czym ty, na miłość boską, mówisz? – oburzył się. – Ja miałbym iść do łóżka z tym starym babskiem? A kod? Nigdy go nie miałem, burmistrz kiedyś mi go proponował, ale podziękowałem. Musiała go zabrać od niego, nie pierwszy raz zdarza mu się o czymś zapomnieć, chyba zaczyna dopadać go skleroza.
Elena ukryła uśmiech ulgi A więc nie spał z tą kobietą!
Kiedy już się najadł – ależ był głodny! – usiedli w salonie, żeby porozmawiać. Wszystkie zasłony już były zaciągnięte. Elena gorączkowo się zastanawiała, jak ma sobie poradzić z kwestią noclegu, czy on może spać na kanapie, czy też ona powinna się tam położyć? Jego jednak ten problem najwidoczniej nie niepokoił. Dziwnie było mieć w domu mężczyznę. Oczywiście odwiedzali ją przyjaciele, Jaskari, Jori, Armas i Oko Nocy, ale to przecież nie to samo, John był wszak ewentualnym kochankiem, jeśliby posłużyć się staroświeckim określeniem.
Elena miała wrażenie, że zaraz pęknie z radości Cieszyło ją wspomnienie słów Tsi-Tsunggi, w nieoczekiwany sposób od razu bardziej polubiła siebie. Wiedziała, że z krótkimi włosami wygląda dużo ładniej i że oczy jej błyszczą.
Oczywiście ta sytuacja była czymś zupełnie innym niż to, co wydarzyło się w lesie elfów. Z Tsi wszystko wydawało się takie łatwe, takie proste, mogła być całkowicie sobą, on wszak jako istota przyrody zachowywał się przy niej bardzo naturalnie, gdyby wtedy zechciał, zgodziłaby się na wszystko. I ona, i Tsi wiedzieli jednak, że nie są sobie przeznaczeni.
Teraz było o wiele trudniej, John został wychowany surowiej, wyczuwała to, pragnął zachowywać się jak dżentelmen, mogło więc upłynąć sporo czasu, zanim do czegoś dojdzie. Elena była temu rada, mimo całej swej nowo nabytej pewności siebie ogromnie się bała intymnej sytuacji z mężczyzną.
O Tsi, Tsi, tak dobrze nam było, pomóż mi teraz sobie z tym poradzić.
Ale jak ziemny elf miałby ją wesprzeć? Mogła liczyć wyłącznie na siebie.
W jakiś sposób znalazła się bliżej Johna, a może raczej to on się do niej przysunął, kiedy tak siedzieli na jej ślicznej jasnej sofce. Jego ręka delikatnie spoczęła na karku dziewczyny, ucichł. Elena gorączkowo starała się znaleźć jakiś temat do rozmowy, ale w głowie miała pustkę.
Muszę wreszcie zadzwonić do kogoś i powiedzieć, że John żyje, lecz on przecież tego nie chciał, postanowił wstrzymać się do jutra.
– Widziałeś tego albo tych, którzy cię gonili? – zdołała wreszcie z siebie wydusić.
– Tylko jednego – wymamrotał, bo twarz miał już blisko jej włosów. – W dodatku dostrzegłem tylko cień, wokół twojego domu las rośnie gęsty.
Co mam mu powiedzieć o nocowaniu? tłukła jej się po głowie ciągle ta sama myśl. O, Indra poradziłaby sobie z tym jak gdyby nigdy nic, nawet Berengaria, chociaż jest taka młoda, obróciłaby tę rozmowę w zabawę. Miranda natomiast pewnie uderzyłaby Johna za to, że jest taki natrętny.
A ja… Siedzę tutaj zakłopotana i nie jestem zdolna podjąć żadnych kroków. Jego dłonie przesuwają się w stronę mojego dekoltu, zaczyna rozpinać mi bluzkę, ja zaś tkwię jak sparaliżowana, szepcze mi do ucha jakieś łagodne słowa, a ja nie potrafię odpowiedzieć.
Przypomniało jej się podniecenie, jakie ją ogarnęło, gdy tylko Tsi-Tsungga przybliżył się do niej, nawet jej nie dotykając. John natomiast przyciskał ją mocno do siebie, miał zamiar pocałować, a ona czuła jedynie bicie własnego serca. Waliło z nieśmiałości i zakłopotania, z niczego innego.
Co, u diaska, zrobić z ręką, tą, która znalazła się pomiędzy nimi, zaraz zdrętwieje.
Na miłość boską, człowieku, łajała samą siebie w duchu, przecież mu się podobasz, nareszcie jakiś mężczyzna się tobą zainteresował, odpowiedz mu więc, przecież potrafisz.
Niesprawiedliwe jednak było porównywanie go z Tsi-Tsunggą, John nie był wszak istotą przyrody, lecz zwykłym człowiekiem, nie powinna oczekiwać po sobie równie gwałtownej reakcji na jego zaloty, musi wrócić na ziemię. Powinna się cieszyć, że zajmuje się nią zwyczajny mężczyzna ludzkiego rodu. John to dobry człowiek i przecież z taką radością przyjęła fakt, że ją polubił. Do diabła z Tsi, dlaczego musiał stawać na drodze jej pierwszego w życiu romansu?
Czy ona na pewno dojrzała do tego, co się teraz dzieje?
Ale nie mogła przecież powiedzieć „nie”, to niemożliwe.
John chyba wyczuł jej niepewność, dotykał jej delikatnie, jakby miała ciało z porcelany, zachęcał spojrzeniem. Elena naprawdę się uspokoiła, chociaż w jego oczach lśnił żar, jakiego nigdy dotąd nie widziała i którego, prawdę mówiąc, się przestraszyła.
Ale taka przecież jest miłość.
Jakiż to wspaniały, wyrozumiały człowiek, aż cieplej jej się zrobiło na sercu, poczuła się niemal bezpieczna.
Pocałował ją. Przeniknął ją ledwie wyczuwalny dreszcz rozkoszy, a więc jednak działał na nią!
– Jesteś taka śliczna – szepnął jej do ucha. – Nieodparcie piękna! Upajająca!
21
Ram i jego współpracownicy, dumni z wykonanej przez siebie pracy dedukcyjnej, stali przy swoich gondolach w mieście nieprzystosowanych. Nie mogli się rozstać. Byli tam czterej Strażnicy Rama, uradowany Jori i Indra, którą zaakceptowano już jako jedną z nich, miała wszak kilkakrotnie coś inteligentnego do dodania. Misa także czekała wraz z nimi na gondolę pozostałych Madragów, którzy mieli ją zabrać do domu. Nie zabrakło ponadto Marca, Móriego i Dolga, a także Gabriela i Nataniela, którzy się do nich przyłączyli, no i, rzecz jasna, wiernego towarzysza Dolga, Nera.
Żadne z nich nie miało serca rozstawać się z tak miłym towarzystwem. Brakowało jedynie Eleny i Jaskariego, a także Tsi-Tsunggi i wszystkich tajemniczych istot, które pomogły im stwierdzić, że należy się skoncentrować na mieście nieprzystosowanych.
– Powiodło nam się – co najmniej dziesiąty raz powtórzył z dumą Ram.
Spojrzenia wszystkich skierowały się na lądującą gondolę. W pierwszej chwili przypuszczali, że to przyjechali Madragowie, okazało się jednak, że przybył Strażnik, który powrócił właśnie z południowej części krainy i zdał relację Ramowi. Jori aż zastrzygł uszami, południe kraju wydawało mu się bowiem niezwykle tajemnicze i pragnął usłyszeć o nim jak najwięcej, niczego jednak się nie dowiedział. Tym razem także Ram okazał się wyjątkowo nieużyty i prowadził rozmowę z obcym Strażnikiem głosem zniżonym do szeptu.
Wreszcie skończyli omawiać tajemnice z południowej części, Ram opowiedział o ich dokonaniach w mieście nieprzystosowanych.