Nie znali podpułkownika Johna, potrafił zapanować nad całym pułkiem, czymże w porównaniu z tym są jacyś prymitywni dzicy? Zapanuję nad nimi, wydając odpowiednie rozkazy, a potem oni wskażą mi powrotną drogę na powierzchnię Ziemi.
Strażnicy przyczyniają się w zasadzie do spełnienia jego pragnień, wróci do Doris, która nareszcie poniesie zasłużoną karę. Ona i jej kochanek.
Zwycięstwo będzie słodkie, myślał John, nie zastanawiając się, że upłynęło już ponad sto lat.
Stanęli przy murze. Kilkoma ruchami ręki i prostymi słowami Strażnicy otwarli niewidzialne drzwi. Szkoda, że ludzie nie mają pojęcia, że w tym miejscu jest przejście. On już teraz wie, to dobrze, na wypadek gdyby chciał tam wrócić, to jednak mało prawdopodobne.
Znalazł się na zewnątrz, drzwi zamknęły się za nim bez słowa pożegnania czy życzenia powodzenia. On także się nie odezwał, dlaczego zresztą miałby coś mówić, skoro w Królestwie Światła tak niegodziwie go potraktowano? Jego, podpułkownika!
Podpułkownik radził sobie w Ciemności przez dziesięć minut, potem wyszedł wprost na potwory. Co to takiego? Jak rozmawiać z tymi tutaj? Nie mógł się z nimi porozumieć, w ogóle go nie słuchały, wiele też powiedzieć nie zdążył, otoczyły go ze wszystkich stron. Dzika bestia, niepodobna ani do człowieka, ani do zwierzęcia, wbiła mu kły w ramię i wyszarpała kawałek ciała, Był to sygnał do ogólnej walki o smaczne kąski.
Początkowo oburzony, później śmiertelnie przerażony krzyk Johna prędko umilkł.
23
Marco zabrał ze sobą Móriego, który kilkakrotnie odwiedził Dolinę Cieni Śmierci, i razem wyruszyli w rejon, gdzie przebywały zarówno duchy Ludzi Lodu, jak i duchy Móriego. Mieszkały bardzo luksusowo, w jasnych, przestronnych siedzibach, sprawiających wrażenie, że unoszą się nad ziemią, w bujnie zielonej dolinie, pełnej kwiecia, jakiego nigdy dotąd nie widzieli.
– To prawda, władcy tej krainy pięknie nas przyjęli – rzekł z uśmiechem Tengel Dobry, gdy spotkali się w przypominającym park gaju. – Wspaniale nam się tutaj żyje.
Na spotkanie stawili się wszyscy, Móri z radością witał swych przyjaciół, Nauczyciela, Ducha Zgasłych Nadziei, do którego nie pasowało już takie imię, Nidhogga, panie wody i powietrza, Zwierzę, Pustkę, a także swego ojca Hraundrangi-Móriego. Wszystkie duchy zapewniały go, że wspaniale im się żyje z przodkami Ludzi Lodu.
– Ale co was tu sprowadza? – spytał Heike, olbrzym.
Jak się wytłumaczyć?
– To ważna sprawa – odpowiedział Marco i przedstawił im prośbę Gabriela.
Duchy przez chwilę zastanawiały się w milczeniu.
Przyznały, że sprawa jest trudna.
– Młody Gabriel bardzo nam pomógł tym, że spisał całą naszą historię – przypomniała Sol z Ludzi Lodu.
– Wiele wycierpiał – dodał Marco.
Tengel Dobry spojrzał na niego dość ostro.
– Podobnie jak inni, którzy utracili najbliższych, zwłaszcza ci, którym zmarło dziecko. Ci wszyscy ludzie nie mogą odzyskać swych ukochanych.
– Oczywiście, to zrozumiałe – przyznał Marco. – Ale Gabriel pochodzi z Ludzi Lodu i jego syn także. Czy nie ma żadnej możliwości, abyście przyjęli chłopca do waszej gromady?
Zastanawiali się przez chwilę.
– Jak on ma na imię? – spytała Villemo.
– Ojej – zafrasował się Marco. – Zapomniałem spytać.
– Ja się o to dowiedziałem – oświadczył Móri. – Musimy przecież znać jego imię, skoro mamy go wezwać. Chłopiec nazywa się Filip.
Marco zauważył, że mówią „nazywa się”, nie „nazywał”. Czyżby więc już zaakceptowali prośbę? Zapłonęła iskierka nadziei.
– Musimy poznać jego nadprzyrodzone zdolności – zauważyła Halkatla. – Wiedzieć, co potrafi, ile z dziedzictwa Ludzi Lodu mu się dostało.
– Z tego, co mówił Gabriel, wynikało, że raczej niewiele, już raczej jego siostra Miranda została obdarzona pewnymi zdolnościami.
– Wobec tego może się to okazać trudne – stwierdził Mar. – Podczas naszych podróży nigdy go nie widzieliśmy. Obawiam się, że jest zwykłym śmiertelnikiem.
Nadzieje Marca zgasły, a przecież tak bardzo chciał pomóc Gabrielowi.
– Nataniel także się za nim wstawia – powiedział ostrożnie.
Twarze duchów w jednej chwili się rozjaśniły.
– Ach, Nataniel – westchnęła Ingrid, rudowłosa czarownica. – Uratował nas wszystkich, on i ty, Marco.
Tengel Dobry wstał.
– Uczynimy, co w naszej mocy, by odnaleźć chłopca. Ja sam będę wam towarzyszył w wyprawie, ja i moja siostrzenica Sol. Czarnoksiężnik powinien wyruszyć z nami, lecz on musi się pilnować, śmierć go szuka, wywinął się z jej uścisków już kilkakrotnie.
– Ale tutaj w Królestwie Światła jest chyba bezpieczny? – zdziwił się Marco.
– Opuścimy je, nie udamy się do zewnętrznego świata, lecz w inny wymiar, do królestwa zmarłych.
– No tak, to zrozumiałe.
Tengel Dobry dodał:
– Dobrze by było, gdyby przyłączyli się do nas przyjaciele Móriego. Nidhogg, który zna podziemia, i Nadzieja, będąca niegdyś Duchem Zgasłych Nadziei, mogą nam się przydać. Oni, a także nasz potężny Ulvhedin.
Wszyscy przyklasnęli jego propozycji. W dolince w pięknym parku cała grupa zasiadła regularnym kręgiem na trawie, ze skrzyżowanymi nogami, z wyprostowanymi plecami i rękami na kolanach. Przypominali pogrążony w kontemplacji japoński dwór. Zwierzę w ciszy ułożyło się przy duchach, łeb oparło na łapach, spod gęstych brwi błyskały ślepia.
Marco i Móri znaleźli się w tym kręgu, po jednej stronie mieli Tengela Dobrego, Sol i Ulvhedina, po drugiej czekał już Nidhogg i Nadzieja, piękny teraz duch, który niegdyś budził grozę swym widokiem, ale było to w czasach, gdy uosabiał stracone złudzenia. Święte Słońce w Królestwie Światła oczyściło go i uleczyło okaleczone ciało.
Marco zdawał sobie sprawę, że jeśli młody Filip okazałby się zwykłym człowiekiem, nigdy nie zdołają wyrwać go z objęć Śmierci.
Przymknął oczy jak pozostali i skupił się na seansie. On i Móri, i wszyscy ich towarzysze mieli przenieść się w inny wymiar. Nikt nie wiedział, czy im się uda.
Ktoś zapalił jakieś korzenne kadzidło. Bardzo mocny zapach, choć świdrował w nosie, był przyjemny. Zwierzę gwałtownie zaczęło kichać, jak to jest w zwyczaju zwierząt, są wszak o wiele wrażliwsze od ludzi.
Marco myślał podobnie jak Gabriel. Czy słusznie postępujemy? Czy chłopiec tego chce? Czy też próby przywołania go tutaj to egoizm ze strony ojca?
Poczuł nagle, że się unosi, w rzeczywistości wcale tak nie było, miał tylko takie wrażenie, niezwykle silne, usłyszał, że Móri niemal przestał oddychać, i wiedział już, że przyjaciel przeżywa to samo.
Potem ciało jakby zmieniło się w kamień, jakby zostało zmuszone do pozostania w pozycji siedzącej. On sam natomiast, jego dusza czy też świadomość, która sprawiała teraz wrażenie czegoś bardzo konkretnego, wzniosła się nad ziemię i w wielkim pędzie pognała w górę. Wokół zapanował chłód i chyba próżnia. Dalej poczuł, że porusza się poziomo, opada, coraz głębiej i głębiej, dookoła otaczały go dźwięki, wycie wichrów, wiedział, że znalazł się niezmiernie daleko od pięknej doliny w parku duchów.
Wreszcie pęd ustał.
Wówczas odważył się otworzyć oczy.
Siedział tak samo jak wtedy, gdy wszystko się zaczęło. Móri obok, także z otwartymi oczami, był też przy nich Nidhogg i troje przedstawicieli Ludzi Lodu. Popatrzyli na siebie.
Wszystko inne zniknęło. Znajdowali się na ciemnym pustkowiu, na którego krańcach rysowały się szczyty gór.